Na moim skrawku, na tekscie, jest narysowana niewidocznym atramentem polowka ryby przebitej wlocznia. Druga polowa jest na panskim papirusie numer trzy. Na wyrwanym fragmencie znajduje sie takze moj podpis i napisane moja reka zdanie potwierdzajace falszerstwo…

Wydawcy w Amsterdamie dysponuja dwudziestoma czterema arkuszami papirusu. W niektorych z nich brakuje niewielkich fragmentow, lacznie dziewiec. A ja mam dziewiec brakujacych czesci ukladanki, ktore dokladnie pasuja do odpowiednich miejsc… Pierwszy z tych skrawkow pokazalem Montiemu, a osiem pozostalych spoczywa w metalowej kasetce, ukrytej w bezpiecznym miejscu…

Wydostanie ich z kryjowki, ktora znajduje sie poza Rzymem, zajmie mi caly jutrzejszy dzien…

Kryjowka poza Rzymem, to bylo jasne. Caly dzien – o tym takze sie przekonal na wlasnej skorze w tym cholernym wykopie. Metalowa kasetka – to takze bylo oczywiste.

Niejasny byl natomiast fragment odnoszacy sie do pierwszego dowodu, skrawka papirusu wielkosci szesc i pol na dziewiec centymetrow. Lebrun nie powiedzial, w jaki sposob go zabezpieczyl. Randall zapomnial go zapytac, a teraz bylo juz za pozno.

Ten skrawek takze musial sie znajdowac w jakims pojemniku. Tylko pytanie, czy uda sie na niego natrafic. Randall spojrzal na skrzynie wypelnione wapiennym kruszywem. Porozbijal wszystkie wieksze bryly tufu, lecz zadnego pojemnika nie znalazl. Byc moze istnial on tylko w wyobrazni starego falszerza.

Wyprostowal sie, uchwycil mocniej szpadel i zaczal kopac dalej. Zaczynalo mu juz brakowac sil.

Zaglebil szpadel w otworze po raz kolejny i nagle cos zadzwonilo o metal. Czyzby twardszy kamien? Do diabla, jesli trafil na granit, to juz koniec. Ukleknal i ocierajac pot z czola, zajrzal do otworu. Nie, to nie byl glaz. Siegnal do srodka reka, namacal przedmiot palcami. Wyczul regularny obly ksztalt. Nie mogl wyciagnac znaleziska, zbyt mocno tkwilo w rufie. Podwazyl je delikatnie szpadlem, wykruszyl wapien wokol niego i po kilku minutach wyciagnal wreszcie z otworu.

Byl to rodzaj ceramicznego sloja, nie wyzszego niz dwadziescia centymetrow, o srednicy trzydziestu, zalepionego od gory czarna substancja, najpewniej smola. Gdy Randall oczyscil go z brudu, okazalo sie, ze pojemnik jest takze obwiedziony pasem smoly w polowie wysokosci. Najwyrazniej skladal sie z dwoch czesci, ktore zostaly sklejone.

Polozyl sloj na ziemi i uderzyl mocno trzonkiem szpadla jak mlotkiem. Polowki sie rozdzielily, a jedna czesciowo sie rozpadla. Pomiedzy odlamkami zobaczyl zawartosc sloja – szara skorzana sakiewke.

Otworzyl ja drzacymi palcami i poczul chlodny dotyk delikatnej tkaniny. Po chwili trzymal w rece zawiniatko z jedwabiu nasaczonego olejem. Rozwinal je ostroznie i przez kilka minut patrzyl jak zahipnotyzowany na cos, co przypominalo wygladem zeschniety lisc klonu, lecz bylo skrawkiem papirusu – drogocennego papirusu Lebruna. Pokrywaly go aramejskie litery, a takze, przypomnial sobie Randall, napisane bezbarwnym atramentem znaki i slowa – dowod, ze tekst Jakuba jest falszerstwem i mistyfikacja.

Randall byl tak wyczerpany, ze nie czul nawet podniecenia.

Zawinal ostroznie kawalek papirusu w jedwabna szmatke i wsunal z powrotem do sakiewki. Instynkt podpowiadal mu, zeby natychmiast wyniesc sie z tego miejsca ze zdobytym skarbem. Pamietal jednak o pozostalych dowodach, schowanych w metalowej kasetce. Bylo mozliwe, ze Lebrun ukryl kasetke w tym samym miejscu, ale mogl tez umiescic ja glebiej.

Randall wstal i spojrzal na wygrzebany przez siebie otwor. Zastanawial sie, jakim cudem Lebrunowi starczylo sil na cala te operacje. Byc moze po prostu wynajal do kopania kogos mlodszego.

Wrzucajac do skrzyn kolejne kawalki tufu, rozmyslal nad tym, czy Francuz nie ukryl jednak drugiej partii dowodow w innym miejscu. Tak czy inaczej, nie mial teraz wyjscia, musi kopac dalej.

Nagle do jego uszu dobiegl odlegly dzwiek ludzkich glosow. W pierwszej chwili pomyslal, ze to zludzenie, lecz zaraz uslyszal je ponownie.

Glosy lub glos, chyba kobiecy.

Rzucil szpadel i chcial juz ruszyc do wyjscia z wykopu, lecz intuicja podpowiedziala mu, zeby sie nie pokazywac. Musial jednak sprawdzic, co sie dzieje. Poniewaz krawedz wykopu znajdowala sie metr nad jego glowa, przysunal do sciany skrzynie z wapiennym gruzem i ustawil je jedna na drugiej, tworzac prowizoryczne stopnie. Wspial sie na nie, rozsunal deski zadaszenia i ostroznie wysunal glowe na zewnatrz.

Zrodlo dzwieku czy dzwiekow spostrzegl od razu. Od strony pagorka zmierzalo w jego strone troje ludzi, wyraznie podekscytowanych i glosnych – kobieta, chlopiec i mezczyzna. Kobieta trzymala chlopca – a byl to Sebastiano – za ramie, gestykulujac druga reka, wygrazajac mu i besztajac przenikliwym glosem. Sebastiano, popychany i ciagniety w kierunku wykopalisk Montiego, protestowal placzliwie.

Randall skupil spojrzenie na trzeciej osobie i przerazil sie na dobre. Czlowiek ten mial na sobie oliwkowa koszule, czapke z odznaka i bialy pas z pistoletem w kaburze. Bez watpienia byl to miejscowy policjant.

Randall domyslil sie od razu, co sie wydarzylo.

Kobieta byla matka Sebastiana. Pewnie spostrzegla brak lopaty i wydobyla z chlopca prawde, a potem powiadomila miejscowego gline. Sprawa natychmiast nabrala wagi, nie chodzilo juz tylko o szpadel. Oto cudzoziemiec zakradl sie bez zezwolenia na teren chronionych prawnie wykopalisk i czegos tam szukal. Nalezalo go natychmiast aresztowac!

Randall zeskoczyl na dno wykopu i chwycil z ziemi sakiewke i marynarke, opanowany tylko jedna mysla. Uciekac! Jesli go zlapia z tym kawalkiem papirusu, nie wytlumaczy sie z tego przez tysiac lat.

Wspial sie z powrotem na skrzynki i wyjrzal na zewnatrz. Tamci skrecili, kierowali sie bowiem nie wprost ku niemu, ale ku wejsciu do wykopu.

– Lei dice che lo straniero e sceso da solo qui? – krzyczala do chlopca kobieta. – Dovete fermarlo! – ponaglala policjanta – E un ladro!

Randall domyslal sie, ze chodzi o niego, cudzoziemca, ktory ukradl jej szpadel, i policjant ma natychmiast zlapac zlodzieja.

Wszyscy troje dotarli juz do wylotu korytarza i kolejno znikali mu z oczu, najpierw policjant, potem Sebastiano, a na koncu rozsierdzona matka.

Uslyszal echo ich glosow w podziemnym tunelu.

Nie bylo chwili do stracenia. Ostroznie polozyl na brzegu wykopu sakiewke, rzucil tam marynarke i resztkami sil podciagnal sie na rekach. Przetoczyl sie po trawie, zlapal sakiewke i marynarke i dzwignal sie na nogi. Byl wolny.

Ruszyl biegiem, choc uginaly sie pod nim kolana, i po kilku minutach ujrzal za pagorkiem stragan z owocami. Lupo, taksowkarz, zegnal sie wlasnie ze sprzedawca, ruszajac w strone fiata.

– Lupo! – krzyknal Randall ostatkiem tchu. – Lupo, zaczekaj.

Taksowkarz odwrocil sie i usmiechnal szeroko na widok nadbiegajacego Amerykanina. Poprawil gondolierski kapelusz i spojrzal nan wyczekujaco.

– Chcesz zrobic dobry kurs? – wysapal Randall.

– Na dworzec kolejowy? Czy na plaze? – zapytal Lupo, przygladajac sie z niejakim zdziwieniem spoconej twarzy swego klienta, jego brudnym rekom i utytlanej ziemia koszuli.

– Nie, o wiele dalej. – Randall chwycil go za ramie i popchnal w strone samochodu. – Chce, zebys mnje zawiozl do Rzymu, i to jak najszybciej. Oczywiscie zaplace za droge powrotna. Pojedziesz?

– Wlasciwie juz jestesmy w Rzymie! – zawolal Lupo z entuzjazmem. – Podobaly sie panu zabytki? Przyjemna wycieczka, nie?

Wreszcie byl bezpieczny, w swoim pokoju w hotelu Excelsior.

W holu, gdzie jego widok robil na gosciach hotelowych pewne wrazenie, poprosil zmartwiona recepcjonistke o rezerwacje na najblizszy lot do Paryza. Nastepnie zadzwonil do profesora Henriego Auberta. Nie bylo go, lecz sekretarka zanotowala wiadomosc. Pan Randall przybedzie dzisiaj do Paryza w porze obiadowej. Oui. Pan Randall musi sie spotkac z profesorem w jego laboratorium zaraz po przyjezdzie, w sprawie najwyzszej wagi. Oui. Pan Randall zadzwoni z potwierdzeniem, gdy wyladuje na Orly. Oui.

Gdy wszedl do pokoju, zorientowal sie, ze ma czas tylko na szybki prysznic i ostatni telefon.

Ostatni telefon, tylko do kogo?

Jezeli Aubert potwierdzi, ze skrawek papirusu pochodzi z pierwszego wieku, pozostanie do przeprowadzenia ostatni test. Jak zauwazyl kiedys sam profesor, autentycznosc papirusu nie gwarantowala jeszcze autentycznosci dokumentu. Trzeba bylo zbadac tekst. A w tym przypadku pozostawala jeszcze kwestia bezbarwnego atramentu, o ktorym mowil Lebrun.

Korcilo go, zeby sie skontaktowac z Wheelerem albo Deichhardtem, powiedziec im o swej zdobyczy i namowic do zbadania tekstu przez Jeffriesa i Knighta. Oparl sie jednak tej pokusie.

Jezeli Wheeler i Deichhardt nie byli masochistami ani samobojcami, dowod falszerstwa nie mogl ich ucieszyc. Nie mozna bylo im zaufac. Podobnie jak profesorowi Jeffriesowi, ostrzacemu juz sobie zeby na przywodztwo w Swiatowej Radzie Kosciolow, do ktorego posrednim krokiem miala byc publikacja nowej Biblii. Nawet Florian Knight, z cudownie odzyskanym sluchem, nie bylby tutaj bezstronny. Wszyscy ci ludzie mieli zbyt wiele do stracenia.

Byl tylko jeden czlowiek, rownie jak on sceptyczny, a jednak obiektywny w poszukiwaniu prawdy.

Randall podniosl sluchawke i poprosil telefonistke z centrali miedzynarodowej o polaczenie z kosciolem Westerkerk w Amsterdamie.

Czekajac na polaczenie, spakowal swoje rzeczy do walizki. Na koncu wlozyl ostroznie drogocenna szara sakiewke. Zadzwonil telefon.

– Znalazlam kosciol w Amsterdamie – powiedziala telefonistka. – Juz pana lacze.

– Mowi Steve Randall – przedstawil sie, mimowolnie znizajac glos. – Czy pastor de Vroome? Dzwonie z Rzymu…

– Tak, wiem, ze z Rzymu. – Glos holenderskiego duchownego byl lagodny jak zawsze. – To milo z panskiej strony, ze nie zapomnial pan o mnie. A juz myslalem, ze nie chce mnie pan znac.

– Przeciwnie, chyba uwierzylem w to, co mi pan mowil. Musialem jednak wszystko sprawdzic. Odnalazlem Roberta Lebruna.

– Naprawde? Rozmawial pan z nim?

– W cztery oczy. Opowiedzial mi wszystko, tak jak Plummerowi, lecz bardziej szczegolowo. Nie mam teraz czasu tego powtarzac, spiesze sie na lot do Paryza. Ale zawarlem z Lebrunem pewien uklad.

– Dotrzymal go?

– W pewnym sensie. Opowiem, kiedy sie spotkamy. W kazdym razie zdobylem dowod falszerstwa, mam go przy sobie.

W sluchawce rozlegl sie przeciagly gwizd podziwu.

– To wspaniale – rzekl de Vroome. – Czy to brakujacy fragment jednego z papirusow?

– Tak jest. Z aramejskim tekstem. O piatej laduje na Orly i jade z nim prosto do profesora Auberta. Musi go datowac.

– Wiem i bez tego, ze papirus jest autentyczny – powiedzial de Yroome. – Rozumiem, ze to dla pana wazne, lecz prawdziwym dowodem jest sam tekst.

– Dlatego wlasnie dzwonie – odrzekl Randall. – Czy zna pan jakiegos specjaliste od aramejskiego, ktoremu moglibysmy zaufac – zauwazyl, ze po raz pierwszy uzyl wobec pastora slowa „my' – i ktory moglby zbadac tekst?

– Mowilem juz panu – odpowiedzial duchowny – ze niewielu jest takich poza mna. A w tym wypadku, ze wzgledu na wage sprawy, powinien mi pan raczej zaufac.

– Chetnie – odparl Randall z ulga. – Liczylem na te pomoc. I jeszcze jedno. Czy wie pan, kto to byla Locusta?

– Trucicielka na uslugach Nerona? Oczywiscie.

– No wiec nasz przyjaciel Lebrun dla uwiarygodnienia swego dowodu napisal cos na tym skrawku papirusu bezbarwnym atramentem, sporzadzonym wedlug receptury Locusty.

– Prawdziwy geniusz przebieglosci – zasmial sie de Vroome. – Czy wyjawil panu recepture?

– Nie calkiem. Wiem, ze baza dla tego atramentu jest kwas galasowy. Zeby pismo stalo sie widoczne, nalezy uzyc siarczku miedzi, zmieszanego z jeszcze jednym skladnikiem. Lebrun nie podal mi nazwy wlasnie tego skladnika.

– To bez znaczenia. Poradzimy sobie z takim drobiazgiem. A wiec, panie Randall, dzieki panu wreszcie zdobedziemy dowody. Swietnie, serdecznie panu gratuluje. Nareszcie skonczymy z tym szalbierstwem. Zaraz jade na lotnisko i spotkamy sie na Orly o siedemnastej. Musimy dzialac szybko, nie ma czasu do stracenia. Czy wie pan o tym, ze wydawcy przeniesli konferencje prasowana ten piatek? Chca oglosic swiatu nowa Biblie z Palacu Krolewskiego w Amsterdamie.

Вы читаете Zaginiona Ewangelia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату