powiew wiatru, wzmagajac nastroj wyczekiwania.
Na lewo spostrzegl niewielki pawilon, a w srodku starsza, pulchna kobiete, ktora pomachala don bloczkiem biletow.
– Bisogno comprare un biglietto per entrare! Musi pan kupic bilet wstepu! – zawolala.
Kupujac bilet, zauwazyl nastepna zolta tablice z wloskim napisem. Spojrzal pytajaco na bileterke.
– Nie wolno wchodzic do wykopalisk-wyjasnila. – Ogladac tylko ruiny, wykopaliska nie wolno. I uwazac na nierowna ziemie, bo wykrecic nogi.
– Bede uwazal – przyrzekl jej.
Z pomoca mapy znalazl Decumanus Maximus, glowna ulice, ktora biegla przez wszystkie odkopane obiekty w Ostii. Znalezc ulice bylo latwo, natomiast trudniej isc, byla bowiem wybrukowana od starozytnosci gladkimi, oblymi kamieniami. Randall slizgal sie i potykal, az w koncu zszedl na trawiaste pobocze, by kontynuowac swoj marsz przez szczatki rzymskiego miasta.
Mijal, jak go informowala mapa, ruiny spichlerza z drugiego stulecia. Kolumny teatru, dzialajacego w roku trzydziestym naszej ery. Pozostalosci swiatyni Gildii. Forum z Lazniami. Zmeczylo go ciagle zagladanie do mapy, wolal po prostu podziwiac widoki. W odkrytych warstwach wykopalisk ukazywaly sie poprzewracane, bogato rzezbione marmurowe wazy, fragmenty mieszkan z malowidlami na scianach, wyschniete fontanny, resztki okazalych lukow i w koncu wielki glaz z inskrypcja Decumanus Maximus.
Przemierzyl juz dwie trzecie ruin. Wokol nie bylo widac zywej duszy i zaczal czuc sie zagubiony. Ruszyl jednak dalej i po pieciu minutach marszu dotarl do konca wyboistej drogi. Przed soba mial kamienne ruiny Porta Marina. Po prawej, za odkopanymi domami z czasow Hadriana, rozciagaly sie pagorkowate laki z pozolkla od slonca trawa.
Zaslaniajac dlonia oczy, dojrzal pomiedzy ruinami Porta Marina i laka stragan z owocami i sokami. Po chwili dostrzegl cos jeszcze. Zblizala sie ku niemu postac, rosnaca z kazda chwila i machajaca don reka.
Biegacz okazal sie chudym chlopakiem, moze trzynastoletnim, z szopa czarnych wlosow i ciemnymi oczami jak spodki, bez koszuli, sama skora i kosci. Ubrany byl tylko w szorty i stare tenisowki.
– Buongiorno! – zawolal, stajac przed Randallem z rekami na biodrach i lapiac oddech. – Lei a inglese, vero? Pan jest Anglikiem, tak?
– Amerykaninem – odrzekl Randall.
– Ja mowie po angielsku – oznajmil chlopiec. – Nauczylem sie w szkole i od turystow. Przedstawie sie. Mam na imie Sebastiano.
– No, to witaj, Sebastiano.
– Chce pan przewodnika? Jestem dobrym przewodnikiem. Pomagam Amerykanom. Pokaze wszystkie miejsca w Ostii. Tysiac lirow za godzine. Chce pan obejrzec ruiny?
– Juz ogladalem glowne budowle – odparl Randall. – Teraz chetnie bym zobaczyl cos innego. Wiem, ze przed szesciu laty prowadzono tu niedaleko wykopaliska, na prywatnym terenie. Jezeli…
– Scavi Augusta Montiego? – przerwal mu chlopak.
– Wiesz o tym? – zdumial sie Randall. – Przeciez to jest tajemnica.
– Tak, tak, wielka tajemnica-odparl Sebastiano. – Postawili tam znak, ze wstep wzbroniony, bo sa doly w ziemi. Nikogo nie wpuszczaja. Wladze to nadzoruja, bo to zabytek. Aleja mieszkam niedaleko i bawimy sie z kolegami wszedzie, gdzie chcemy. Znam wszystkie miejsca. Zaprowadzic pana? Za tysiac lirow?
– Zaprowadz. Chodzi mi o miejsce oddalone szescset metrow od Porta Marina.
– To latwe, bede liczyl krokami – powiedzial chlopiec. – Pan jest archeologiem?
– Geologiem. Chce obejrzec… glebe.
– No to idziemy. Bede liczyl w glowie. To jest przed bagnami i wydmami. Wiem gdzie, dojdziemy.
I doszli po dziesieciu minutach. Znalezli sie przy wejsciu do glebokiego wykopu, glownego korytarza, ktory rozgalezial sie na wiele odnog i dolow, w wiekszosci zakrytych ulozonymi na ciezkich belkach deskami.
– Widzi pan? – Sebastiano wskazal tablice z wyblaklym od slonca napisem. – Tutaj pisze: Wykopaliska Augusta Montiego. Niebezpieczenstwo. Wstep wzbroniony. Tak jak mowilem – usmiechnal sie szeroko.
– Swietnie. – Randall zajrzal do wykopu. W glab prowadzilo kilka drewnianych stopni. – Czy jest tam jakies swiatlo? – zapytal.
– Tylko od slonca, ale to wystarczy – odparl chlopiec. – Przeswieca przez deski. Tym wykopem mozna dojsc do starozytnej willi, odkopali ja tylko do polowy. Zaprowadzic pana?
– Nie, nie – rzekl szybko Randall. – Nie trzeba. Wejde tam tylko na kilka minut. – Wyjal banknot tysiaclirowy i wcisnal go w dlon chlopca. – Dziekuje za twoja pomoc, ale teraz nie chce, zeby mi ktos przeszkadzal. Rozumiesz to?
– Nikomu nie powiem. – Sebastiano uniosl dlon jak do przysiegi. – Pan jest moim klientem. Jakby pan jeszcze chcial cos zobaczyc, to jestem przy straganie.
Randall zaczekal, az zniknie mu z oczu, i odwrocil sie ku wejsciu do wykopu. Nagle opadly go watpliwosci. Cala ta wyprawa wydala mu sie idiotyczna donkiszoteria. Co on tu robi, u diabla, jeden z gigantow reklamowych Ameryki na tym pustkowiu przy jakims porzuconym wykopie?
Popychala go jednak niewidoczna reka, reka Roberta Lebruna, ktory jeszcze przed dwoma dniami sam wybieral sie w to miejsce.
Natychmiast zaczal schodzic po chwiejnych, drewnianych stopniach i po chwili znalazl sie na dnie wykopu. Korytarz biegl prosto jakies szesc metrow. Mrok rozjasnialo swiatlo sloneczne, wpadajace przez szczeliny miedzy deskami nad glowa.
Ruszyl ostroznie naprzod. Drewniane zadaszenie bylo gdzieniegdzie podparte slupami. W pewnym miejscu zobaczyl krotki boczny tunel z odslonieta mozaikowa posadzka, a dalej staly skrzynie, po czesci wypelnione odlamkami czerwonej skaly, kawalami marmuru i fragmentami zoltych cegiel.
Przy koncu korytarza Randall spostrzegl, ze deski zadaszenia zostaly czesciowo usuniete, zeby lepiej oswietlic droge. Ujrzal tez, ze sciana po prawej zmienila wyglad – byla cofnieta i wygladala na wapienna, byc moze stanowila pozostalosc jakiegos pomieszczenia.
I nagle zatrzymal sie w pol kroku. Na wyrabanej w kamieniu scianie – byc moze wlasnie rodzinnych katakumb – dostrzegl znaki. W wapiennym rufie – przypomnial sobie nazwe porowatej skaly – wyryte zostaly prymitywne rysunki z pierwszego stulecia, wykonane zapewne przez przesladowanych chrzescijan z tamtych apostolskich czasow.
Podszedl blizej. Rozpoznal niewyrazny zarys kotwicy, tajemnego symbolu, ktorym pierwsi chrzescijanie maskowali znak krzyza. Zobaczyl greckie litery oraz, dwie pierwsze litery slowa Christos, a obok toporny rysunek golebia i galazki oliwnej, symbole pokoju.
Przykucnal i dostrzegl kolejne znaki. Jeden przypominal wieloryba, symbol zmartwychwstania. Drugi wyobrazal dwie ryby – wieksza i mniejsza, oznaczajace slowo I-CH-TH-Y-S, inicjaly Jezusa Chrystusa, Syna Bozego, Zbawiciela.
Wapienna sciana musiala skrywac komore, w ktorej rzymska rodzina potajemnie chowala swych zmarlych, opatrujac grobowiec symbolami przesladowanej wiary.
Randall przypatrywal sie uwaznie powierzchni tufu, centymetr po centymetrze, az w koncu, na samym dole tuz nad ziemia zobaczyl to, czego szukal.
Jeszcze jeden rysunek ryby, wyrazniejszy od tamtych, wyryty calkiem niedawno. Ryba przebita byla wlocznia i miala ksztalt bardzo podobny do tej, ktora narysowal na kartce Robert Lebrun.
Randall, oddychajac ciezko, przysiadl na pietach i wyszeptal do siebie:
– O Boze, znalazlem to. Chyba znalazlem grob Drugiego Zmartwychwstania.
Nagle posuniecie.
Gdy juz sie nad nim zastanowil, wyszedl z chlodnego wykopu w skwar popoludnia i wrocil do miejsca, z ktorego widac bylo stragan z owocami. Zobaczyl swego przewodnika Sebastiana, bawiacego sie pilka. Przy straganie taksowkarz Lupo raczyl sie sokiem, a troche dalej stal jego stary fiat.
Randall zawolal chlopca, machajac rekami. Sebastiano zostawil pilke i puscil sie biegiem w jego strone. Gdy stanal przed nim zdyszany, Randall pokazal mu dwa banknoty tysiaclirowe.
– Chcialbys zarobic dwa tysiace? – zapytal. Chlopiec pokiwal zwawo glowa, oczy mu rozblysly.
– Probuje zebrac probki gleby z wykopow – powiedzial szybko Randall. – Potrzebuje lopaty, mocnej lopaty, mniej wiecej na godzine. Moze wiesz, gdzie moglbym ja pozyczyc.
– Ja panu przyniose lopate – odpowiedzial ochoczo Sebastiano. – Mamy w domu szpadel, taki do pracy w ogrodzie.
– Chce go tylko pozyczyc – powtorzyl Randall. – Oddam zaraz, jak skoncze. Ile czasu ci to zajmie?
– Pietnascie minut, nie wiecej.
Randall dal mu dwa banknoty, a trzecim pomachal w powietrzu.
– Dostaniesz jeszcze tysiac, jezeli nikomu o tym nie powiesz. Niech to zostanie miedzy nami.
– E U nostro segreto, lo prometio, lo giuro – oznajmil chlopiec, chwytajac banknot. – To bedzie nasza tajemnica, obiecuje, przysiegam. – Wyraznie bawila go ta konspiracja.
– No, to pospiesz sie.
Chlopiec pobiegl w kierunku przeciwnym niz stragan z owocami. Po kwadransie zjawil sie z powrotem, niosac mocny szpadel, podobny do wojskowej saperki.
Kiedy odszedl, Randall wrocil do wykopu, zdjal marynarke i najpierw przyciagnal pod sciane katakumby trzy puste skrzynie z korytarza. Nastepnie zaznaczyl duzy prostokat wokol przebitej wlocznia ryby Lebruna i zaczal wydziobywac szpadlem wapien, niszczac rysunek, lecz oczywiscie pozostawiajac nietkniete starozytne znaki powyzej. Powierzchnia tulu byla twardsza, niz przypuszczal, i musial mocno wytezac sily, zeby ja przebic. W miare jednak jak prostokat sie poglebial, wapien kruszyl sie coraz latwiej. Randall uderzal miarowo, wrzucajac ulomki porowatego kamienia do skrzyn. Narastalo w nim oczekiwanie.
Minela godzina wytezonej pracy. Bolaly go ramiona, po policzkach i piersi splywaly strumyki potu. Oparl sie na lopacie i dyszac ciezko, wyciagnal brudna juz chustke, by po raz kolejny otrzec twarz.
Ludzi szalonych nie brakowalo nigdzie, pomyslal. Byli wsrod nich fanatycy z Drugiego Zmartwychwstania, z Wheelerem na czele, byl oczywiscie profesor Monti w rzymskiej klinice, byc moze Lebrun w niebie albo w piekle. Ale najbardziej szalony byl on sam.
Co powiedzialby ojciec, gdyby go teraz zobaczyl? Co powiedzieliby George Wheeler i Naomi? Co powiedzialaby Angela?
Ich werdykt brzmialby jednoglosnie. Byl szalencem albo diablem w ludzkiej skorze.
A jednak nie mogl zlekcewazyc sladu, ktory mu pozostawil Robert Lebrun – symbolu przebitej wlocznia ryby – najpierw na kartce, a teraz na scianie katakumb. Kiedy go odkryl, w pierwszej chwili pomyslal o skontaktowaniu sie z rzadowa Rada Zabytkow i Sztuk Pieknych w Rzymie, wyjasnieniu im wszystkiego i poproszeniu o pomoc. Porzucil jednak ten pomysl, obawiajac sie ewentualnej zmowy z ludzmi z zespolu Drugiego Zmartwychwstania. Moglo im wcale nie zalezec na prawdzie, lecz tylko na korzysciach i rozglosie. Gdy odkryl w sobie ten brak zaufania, po raz pierwszy zaczal troche rozumiec paranoiczna nieufnosc Lebruna wobec jego wrogow, zarowno osob duchownych, jak i przedstawicieli wladzy.
Podjal decyzje – byc moze niedojrzala, dziecinna, podszyta niepraktycznym romantyzmem – ze doprowadzi rzecz do konca. Ryba na scianie stanowila zaproszenie do kopania. Bedzie wiec kopal do skutku.
To amatorskie przedsiewziecie archeologiczne mozliwe bylo dzieki szczegolnym wlasciwosciom wapiennego tufu. Czerwonawa skala byla porowata, lamliwa i kruszyla sie latwo przy uderzeniu, jesli miejsce bylo ciemne i wilgotne. Dlatego pierwsi chrzescijanie wykuwali w niej komory grobowe. Jednakze wystawiony na dzialanie slonca, tuf nabieral twardosci marmuru.
Poniewaz deski zadaszenia nad katakumbami byly czesciowo usuniete, swiatlo sloneczne padalo na gorna czesc muru, te z wyrytymi symbolami, utwardzajac podloze i chroniac rysunki. Natomiast nad podloga, w polcieniu, tuf dawal sie kruszyc.
Niestety nie zmienialo to faktu, ze po godzinie rycia Randall nie znalazl niczego poza odlamkami skaly. Najbardziej zniechecajaca w tym wszystkim byla mysl, ze tak naprawde nie wiedzial dokladnie, czego szuka. Probowal przypomniec sobie, co mowil o dowodach swego falszerstwa Lebrun podczas ich spotkania w hotelu Excelsior.
Po pierwsze, fragment papirusu, ktory pasuje do naddarcia w arkuszu numer trzy. Jest na nim brakujacy tekst, imiona braci Jakuba i Jezusa, ktore wyrecytowal panu Monti. Ten skrawek ma nieregularny ksztalt, mniej wiecej szesc i pol na dziewiec centymetrow i pasuje dokladnie do dziury w tak zwanym oryginale…