Jubiler rowniez sie podniosl:

- Prosze mi wybaczyc zuchwalosc, panie zi Tabor... niech mi pan jednak powie: czy mam szanse sie zemscic? Za... Filie. Za nasze zycie i... milosc - zakonczyl niemal bezglosnie.

- Przestal ja pan kochac? - spytalem cicho.

Jubiler sie odwrocil.

Namacalem na pasie futeral z gliniana maszkara. Ostroznie, z pewnym obrzydzeniem, wyciagnalem to cudo na blade swiatlo jedynej swieczki; „jednorazowa atrapa” spogladala na mnie bez zadnego wyrazu.

- Ma pan szanse, panie Drozd... Calkiem spora. Jednak, widzi pan, zanim ukarzemy zloczynce, trzeba go najpierw odszukac.

Swierszcz pod oknem zamilkl.

Milion lat temu (poczatek cytatu)

- Doskonale rozumiem... Obrazanie sie bylo glupie, bylo wstretne... ale to czysto fizjologiczna reakcja. Jesli jestem na przyklad w tramwaju, jestem przygotowana na chamstwo. Ale kiedy spaceruje sie po parku i mysli o swoich sprawach... to jak brudnym workiem zza wegla.

Miala na imie Ira. I mieszkala z mezem w pensjonacie. Maz plywal na desce z zaglem. „Zorganizowali tam caly klub, plywaja od rana do wieczora... wiec poszlam do parku, no i masz...”

Siedzieli we trojke na lawce przy jeziorku, Alik lazil po kamieniach, usilujac nakarmic labedzie. Labedzie odwracaly dzioby od buleczek z makiem - w wodzie plywaly kawalki rozmoczonego chleba, rogalikow, a nawet orzeszki, ale Alik nie poddawal sie, wabil ptaki, przymilnie cmokal i pstrykal palcami na rozne sposoby.

Maz Iry mial na imie Aleksiej. Oboje pracowali jako redaktorzy popularnego kanalu telewizyjnego i calkiem niezle im sie wiodlo - Julia odniosla w kazdym razie takie wrazenie; Ira, ktora sama byla gadatliwa, sama tez chetnie wypytywala sie o codzienne zycie nowych znajomych:

- Och, Instytut Mikrobiologii? Jakie to wspolczesne, jakie aktualne... Zaklad Genetyki? Ma pani bardzo ciekawa specjalnosc, Juleczko.

Julii nie podobal sie nawyk Iriny nazywania dopiero co poznanych ludzi zdrobnialymi imionami.

Och, Stanislawie, jest pan chirurgiem! Jakie to wspaniale, zawsze powazalam mezczyzn chirurgow... To wyjatkowi ludzie - tak w kazdym razie uwazam. Troche pani zazdroszcze, Juleczko... Gdzie sie zatrzymaliscie?

Stas powiedzial, ze wynajeta kwatera przy poczcie jest bardzo wygodna i tania; Ira przytaknela i usmiechnela sie. I nie powiedziala im glosno o tym, ze pensjonat, w ktorym mieszka, ma wlasna plaze, restauracje i wygodne pokoje z balkonami i widokiem na morze.

- A ile kosztuje plywanie na tej desce surfingowej - zainteresowal sie Stas. - A przez godzine? A na dluzszy czas? A wieczorem?

Nadeszla pora obiadu; Ira poszla do pensjonatu, a Julie i Stasa czekaly plastikowe stoliki kolejnej ulicznej kawiarenki. Alik kaprysil, nie chcial jesc zupy. Stas ostentacyjnie nie zwracal uwagi na jego grymasy; „zjesz, co daja, albo bedziesz glodny”. Julia byla zdenerwowana; nadasany Alik przesiedzial pol godziny nad stygnacym talerzem i nic nie wskorawszy, skierowal sie do domu. Maszerowal przodem, dumnie unoszac glowe. Patrzac na jego szczuple, nieugiete plecy, Julia niemal z przerazeniem myslala, jacy sa do siebie podobni...

Stas tez prawie nigdy nie zmienial decyzji. Julia wiedziala juz, ze jego ciche „nie” jest rownie nieugiete, jak betonowa sciana z wystajacymi pretami uzbrojenia; niewatpliwie la cecha konieczna byla w jego pracy. Musial podjac decyzje, wziac za nia pelna odpowiedzialnosc i nie ustepowac do konca. W codziennym zyciu zawodowe zalety czesto zmieniaja sie w wady, jednak upor i zdecydowanie Stasa nigdy szczegolnie Julii nie przeszkadzaly.

Z Alikiem nie bedzie lekko. Ale mezczyzna powinien miec charakter. Tak mowil Stas i Julia sie z nim zgadzala. Czlowiek, ktory nie potrafi powiedziec „nie”, nie moze w dzisiejszych czasach liczyc na sukces. Osli upor nalezy obrocic na wlasna korzysc - wtedy bedzie sie to nazywalo zelaznym charakterem; tak mowil Stas, Julia potakiwala, a z przodu majaczyly, wznoszac sie po zalanej sloncem serpentynie, wyprostowane plecy syna.

Nastepnego dnia poznali Aleksieja, meza Iry. Mlody, niziutki - wzrostu Julii - ruchliwy mezczyzna dlugo sciskal reke mezowi Julii - z opowiadania Iry wynikalo, ze Stas obronil jej czesc niemalze w pojedynku.

Pensjonat zrobil na Julii wrazenie. Ich wynajeta kwatera okazala sie w porownaniu z nim jeszcze mniej przytulna; plaza przy pensjonacie byla prawie pusta, a na jej koncu, na malenkiej przystani, zbierali sie surferzy.

Alik siedzial w kucki i jak zaczarowany przypatrywal sie przezroczystemu zaglowi w ksztalcie skrzydla wazki, na mokrej desce z kilem, niekiedy ostroznie muskajac te swietosci koniuszkami palcow. Wygladajacy jak negatyw, siwy i opalony instruktor cos objasnial, a Stas przytakiwal. Potem pojawil sie portfel z pieniedzmi i Julia zdziwila sie, widzac, ze maz placi z gory.

Po polgodzinie Stas zjawil sie na pomoscie w kapielowkach i nie swoich butach zalozonych na grube skarpetki; zrecznie wszedl na deske, wysluchal instrukcji i natychmiast zwalil sie do wody, ktora tego dnia miala nie wiecej niz pietnascie stopni. Julia wystraszyla sie, widzac jego wytrzeszczone oczy, ale juz w nastepnej sekundzie Stas zapanowal nad soba i pod gradem sypiacych sie z pomostu wskazowek, zaczal wdrapywac sie na mokry, sliski pokladzik.

Tego dnia sterczeli na pomoscie do zapadniecia zmroku. Lokatorzy pensjonatu zjedli obiad i kolacje. Julia z synem przekasili kanapki, kupione u roznoszacych je sprzedawcow, a Stas w ogole niczego nie jadl - samotny zagiel majaczyl juz przy odleglej przystani. Koordynacja i zrecznosc meza Julii zostaly wielokrotnie docenione przez wszystkich zebranych, w szczegolnosci przez Ire i Aleksieja. Alik w koncu znalazl sobie kolege do zabawy i wystarczylo, ze Julia na chwile spuscila go z oczu, a juz jakas staruszka biegla ze skarga, ze rzucili w nia kamieniem. „A gdyby tak w glowe?”

Stasa udalo sie sprowadzic na brzeg tylko dzieki wysilkom instruktora, ktory mial juz serdecznie dosc i musial zamykac szope. W drodze do domu maz wydawal sie w pelni szczesliwy. Posepny Alik tez sie rozweselil - ojciec zartowal z nim i bawil sie w berka. Na wesole psoty ojca i syna ogladali sie przechodnie. Julia szla z tylu i myslala, ze miniony dzien byl niczego sobie, ze chodzenie do pensjonatu jest ciekawsze, niz tloczenie sie na miejskiej plazy i ze dobrze byloby zjesc cos cieplego.

Po grubym, lykowatym pniu biegala ruchliwa wiewiorka. To nurkowala w mrok, to ukazywala sie z powrotem; Alik probowal ja nakarmic, bez rezultatu.

Labedzie spaly dokladnie posrodku stawu - chowajac glowy pod skrzydla i wyginajac w petle puszyste szyje, wolno dryfowaly w ledwo wyczuwalnym pradzie.

(koniec cytatu)

Rankiem nastepnego dnia w „Polnocnej Stolicy”, wielkim i gwarnym hotelu wznoszacym sie naprzeciw targowiska, pojawil sie nowy gosc - gruby, zamozny ziemianin, ktory wpisal w ksiedze meldunkowej nikomu nieznane nazwisko, zas jako cel przyjazdu podal „rozrywkowa podroz”. Podobnych rozrywkowych gosci bylo w „Stolicy” wielu i liczylem, ze na grubasa nikt nie zwroci uwagi.

I na poczatku tak bylo.

Zamykajac sie w pokoju, zrzucilem (potwornie ciezka) powloke, buty i plaszcz. Nie rozbierajac sie padlem na lozko, na wymyslnie haftowana narzute: numer byl poltora raza drozszy niz moje apartamenty w „Susle”, moglem teraz jednak liczyc na pewna anonimowosc. Tylko na pewna, gdyz zadnego doswiadczonego maga moja powloka nie zmyli.

Dobrze, ze na swiecie nie ma zbyt wielu naprawde doswiadczonych magow.

Lezalem z zalozonymi za glowe rekami i patrzylem, jak palce moich nog poruszaja sie w skarpetkach. Bezsenna noc dawala o sobie znac - mysli plynely spokojnie, zdyscyplinowanie, zadna nie smiala wybic sie ponad pozostale, wzniesc sie na poziom szlachetnego szalenstwa i uzyskac w ten sposob status Idei.

Po poltorej godziny wylegiwania wstalem, umylem sie w zimniej wodzie z wiaderka, zmienilem koszule, przywdzialem powloke skorego do zabaw tlusciocha i udalem sie do miejskiej ekscelencji.

* * *

Najpierw - pod postacia grubasa - zrobilem przechadzke po centrum; potem, znajdujac zupelnie przyzwoity drewniany wychodek na tylach jakiegos biura, zrzucilem powloke i udalem sie do magistratu. Zaprowadzono mnie do poczekalni, w ktorej musialem przemeczyc sie pietnascie minut; jestem pewien, ze przez caly ten czas ekscelencja obserwowal mnie przez dziurke w gobelinie i probowal dowiedziec sie, kim jestem, jaki mam stopien i czym sie wslawilem. Informatorzy ekscelencji najwidoczniej dobrze wywiazywali sie ze swoich obowiazkow, gdyz witajac sie ze mna, usmiechajac i proponujac, bym usiadl, ekscelencja doskonale wiedzial juz o zakleciu Kary, ktorego szczesliwym posiadaczem stal sie niedawno jego gosc.

- Mmm, panie Hort zi Tabor, ma pan moze ochote na wino, smietanke albo ciastka?

Ekscelencja byl dwumetrowym dragalem o szerokich, jak U kowala, ramionach. Kiedy opuszczal zaczerwienione, nieco opuchniete powieki, jego twarz wygladala na zmeczona i dobra; niemal przez caly czas jego oczy byly ukryte i tylko dwa czy trzy razy spojrzal mi prosto w oczy. Nie, gospodarz gabinetu nie byl magiem - lecz az sie zjezylem pod tym spojrzeniem, jak tchorz, ktory wyczul wnyki.

- Dziekuje, wasza ekscelencjo. Niedawno jadlem sniadanie... Poza tym nie chce niepotrzebnie zajmowac panu czasu.

Ekscelencja skinal glowa; jego oczy zamknely sie niemal calkowicie i tylko ledwo dostrzegalny blysk miedzy spuchnietymi powiekami uswiadamial mi, ze nie nalezy sie odprezac.

Kontynuowalem:

- Najprawdopodobniej nie slyszal pan o mnie wczesniej, ekscelencjo. Jestem dziedzicznym magiem ponad ranga i jestem wystarczajaco zamozny, by nie musiec dla nikogo pracowac. Jednak calkiem niedawno moj przyjaciel, baron, ktorego imie niczego panu nie powie, poprosil mnie o pomoc w prywatnym sledztwie. Ja zas z kolei zwracam sie o pomoc do pana. Wie pan, ze w miescie znikaja ludzie?

Spuchniete powieki uniosly sie na sekunde - oczy ekscelencji, dwa mosiezne guziki, nieprzyjemnie wpily sie w moja twarz.

Sekunda - i powieki znowu byly przymkniete. Potezna, dluga reka uniosla sie, by w zamysleniu potrzec skron:

- Na wstepie uscislijmy moze, panie dziedziczny magu, kogo pan reprezentuje w tym gabinecie?

- Siebie - odparlem bez zastanowienia. - Siebie, Horta zi Tabora, posiadacza zaklecia Kary, ktore kladzie na mnie obowiazek podjecia pewnego sledztwa.

- Przykro mi, panie zi Tabor - reka ekscelencji opadla na boczne oparcie fotela, calkowicie zakrywajac wyrzezbiona w nim lwia lape - posiadanie zadnego magicznego artefaktu nie daje panu przewagi nad urzednikiem panstwowym. Sluze miastu i krolowi i nie moge udostepnic panu zadnych dokumentow dotyczacych dzialalnosci wymiaru scigania czy wymiaru sprawiedliwosci Polnocnej Stolicy. Bo przeciez tego pan ode mnie oczekiwal?

- Tak - przyznalem po chwili ciszy. - Potrzebne mi sa pewne materialy i dlatego chcialem pana najpokorniej prosic, wasza ekscelencjo...

Przerwano mi. Bardzo rzadko ktos osmielal sie mi przerywac, nigdy zas - bezkarnie.

- Przykro mi - powiedzial ekscelencja bez sladu wspolczucia w glosie. - Magistrat nie wydaje dokumentow osobom prywatnym. - Prosze mi wybaczyc. - I gospodarz gabinetu wstal, dajac do zrozumienia, ze audiencja jest skonczona. - Nie podnioslem sie.

- Ja rowniez prosze o wybaczenie, wasza ekscelencjo... Mam jednak dowody pewnego, mmm... lekcewazenia, z jakim wladze miejskie traktuja ofiary porwan prostych mieszkancow stolicy. I mam mozliwosc juz dzisiaj podac do wiadomosci mieszkancow i krola dowody owego lekcewazenia...

Blefowalem. Nie mialem zadnych dowodow.

Вы читаете Magom wszystko wolno
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×