Kareta byla niewatpliwie bardzo droga. Lekka i bezglosna, bez nadmiernego przepychu, lecz niezwykle wygodna; nawet najlepsza kareta barona Jatera wydalaby sie przy niej rozklekotanym powozem. Zauwazylem tez, ze na drzwiach miescil sie herb. Kiedys sie miescil, a teraz zostal z jakichs powodow zdjety.

Moi towarzysze (konwojenci?) usiedli naprzeciw mnie, plecami do kierunku jazdy. Firanki byly szczelnie zasloniete. Podroz przebiegala w ciemnosci, nocny wzrok umozliwial mi przyjrzenie sie ich twarzom - mezczyzni w zamowionych plaszczach okazali sie niezwykle do siebie podobni, tyle ze jeden mial piecdziesiat, a drugi dwadziescia lat. Ojciec i syn?

Mozliwie niedbale rozparlem sie na skorzanych poduszkach; prawa reke niby to przypadkiem oparlem na futerale z gliniana figurka, lewa przycisnalem do woreczka z kolorowymi kamykami. Nie zaryzykowalem pozostawienia w hotelu tak cennego dobra, choc noszenie go ze soba nie bylo zbyt wygodne.

Miarowe postukiwanie bruku pod kolami zmienilo sie glosnym grzmieniem mostu, a nastepnie nieregularnym postukiwaniem wybojow. Wyjechalismy za miasto.

- Prosze sie nie niepokoic, panie zi Tabor - rzekl w odpowiedzi na moje spojrzenie starszy z konwojentow. - Po audiencji zostanie pan odwieziony z powrotem w to samo miejsce i nie zajmie to wiele czasu.

Zamknalem oczy. A wiec ta rownie znaczaca, co przedsiebiorcza osoba mieszka za miastem, choc w jego poblizu. I trzeba byc oslem, by od razu nie zorientowac sie, o kim mowa.

Po raz pierwszy pozalowalem, ze po otrzymaniu swej wygranej nie opuscilem natychmiast Polnocnej Stolicy i nie ukrylem sie w rodzimej gluszy.

Przez dwadziescia minut jechalismy traktem, potem kareta skrecila, a wertepy zamienila cisza i gladkosc innej, dobrej i wyjezdzonej drogi. A po kolejnych dwudziestu minutach pod kolami ponownie zastukal bruk. Kareta zwolnila i zatrzymala sie; zazgrzytal opuszczany most. Nie slyszalem okrzykow strazy, hasel, ani w ogole zadnych glosow.

- Jestesmy na miejscu - powiedzial starszy z konwojentow.

- Domyslilem sie - wycedzilem przez zeby.

Zamek Skala, stara krolewska rezydencja, tonal w ciemnosci. Kroczac jak pod konwojem, miedzy dwoma milczacymi magami, doskonale zdawalem sobie sprawe, jaki bedzie cel rozmowy. Nie wiedzialem jedynie, jak sie bede wykrecal. W jaki sposob sprobuje wyjasnic Jego Wysokosci, ze jego plany wzgledem mego zaklecia sa daremne i prozne.

Na poczatek Jego Wysokosc pogratulowal mi nieslychanego szczescia - wygrania Rdzennego zaklecia Kary.

Nastepnie wysluchalem krotkiego wykladu na temat polityki wewnetrznej, choc i bez tego wiedzialem, ze najwyzsza wladza w kraju znajduje sie w oplakanym stanie. Chocby Iw de Jater uwazal sie za jedynego i pelnoprawnego wlasciciela swych rodowych wlosci, nic nie wplacal do skarbca i na uwagi o „panstwie” wysoko unosil brwi. A stolica nie byla w stanie (przynajmniej na razie) wplynac na mego przyjaciela barona i jemu podobnych. Realna wladza tronu rozciagala sie jedynie na polozone blisko stolicy wlosci, zas mieszkancy pozostalych ziem uwazali sie, podobnie jak Jater, za calkowicie niezaleznych.

Jego Wysokosc Ibrin Drugi opowiedzial mi o tym wszystkim przy dwoch filizankach herbaty (kawy odmowilem i monarcha poszedl za moim przykladem). Krol byl wysoki i raczej korpulentny, jego ozdobna brodka przypominala mi starannie przystrzyzony krzew bukszpanu. Jego duze, lekko wypukle oczy spogladaly na mnie ze smutkiem i lekkim wyrzutem: jakbym to ja po kryjomu rozsiewal w panstwie zamet i samowole.

- Wasza Wysokosc - rzeklem, tracac cierpliwosc. - Ta herbata jest przewyborna.

Przez jakis czas patrzylismy na siebie w milczeniu.

- Coz - odezwal sie w koncu krol - ma pan racje. Czas przejsc do rzeczy.

Sprawa okazala sie dokladnie taka, jak przypuszczalem. Prosta sprawa. Najwiekszym zagrozeniem dla panstwa sa buntownicze nastroje na poludniu - w nadmorskim stepowym ksiestwie. Uosobieniem niebezpiecznych nastrojow jest miejscowy ksiaze, pewny siebie wichrzyciel, bedacy (co za pech!) tesciem krola. O tym, by dogadac sie na rodzinnym gruncie, nie ma nawet mowy; stepowe ksiestwo demonstracyjnie okazuje stolicy nieposluszenstwo, podczas gdy szlaki handlowe... Porty... Chyba sam pan rozumie... Krotko mowiac, by nie obciazac goscia, czyli mnie, smutnymi szczegolami, poleca mi ukarac ksiecia Driwegocjusa (o tutaj, na karteczce, jest zapisane prawidlowo jego imie) za czyny, ktore doprowadzily do grozby rozpadu panstwa i perspektywy wojny domowej (pelne oskarzenie napisane jest nizej - wymienione sa tam konkretne uczynki, z ktorych kazdy mial miejsce w rzeczywistosci. To chyba wystarczajace dla Rdzennego zaklecia, prawda?).

Dlugo przegladalem papiery, ktore podsunal mi Jego Wysokosc; chociaz nie zawieraly niczego, co mozna by tyle czasu studiowac. Wszystko bylo wrecz nadmiernie zrozumiale; imie buntowniczego ksiecia rozpisane bylo po sylabie, jego przewinienia wobec panstwa wykaligrafowano filigranowym pismem skryby; szczerze mowiac ledwo sie powstrzymalem, by nie zamienic sie na miejscu w jakies szybkie nocne stworzenie i nie przerwac audiencji w najbardziej bezczelny sposob.

Udalo mi sie jednak powstrzymac.

- Tak - krol usmiechnal sie lekko. - Za piec... nie, juz za cztery dni w palacu odbedzie sie najwieksze od ostatnich dwoch lat przyjecie. Naprawde wielkie przyjecie. Smietanka arystokracji, magowie pierwszego stopnia i wyzej... Nasz tesc, ten podly buntownik, oczywiscie takze zostal zaproszony; malo tego - zjawi sie. Jest do tego stopnia arogancki i przekonany o swoim bezpieczenstwie, ze...

Milczalem.

- Jest pan magiem poza ranga - lagodnie przypomnial mi krol. - Jest pan oczywiscie rowniez zaproszony. Prawdopodobnie ochrona nie dopusci pana blisko Driwegocjusa. Ale nie chodzi tu o zameczenie karanego jakas konkretna wymyslna smiercia. Nie, nie ma takiej potrzeby - wrecz odwrotnie. Potrzebujemy, by umarl jak najbardziej naturalna smiercia, zeby nie wywolala ona niepotrzebnych domyslow... Musimy wyrwac te drzazge, by w koncu przestal on czynic zlo - kraj bedzie mogl wowczas odzyskac jednosc.

Wyobrazilem sobie, jak w samym srodku balu krolewski tesc pada na rece straznikow, podbiegaja lekarze i orzekaja naturalna smierc od wylewu.

Potem zas wyobrazilem sobie, jak w zamku de Jatera pojawiaja sie krolewscy emisariusze. I jak krnabrny Iw pokornie obowiazuje sie przestrzegac ustanowionych przez kogos praw, corocznie oddawac taka to a taka ilosc pieniedzy i rekrutow, a w przypadku wojny - chocby ze stepowym ksiestwem - stawiac sie na zew traby i podstawiac pod czyjs miecz swa niepokorna glowe.

- Rozumiem troski Waszej Wysokosci - rzeklem z westchnieniem. - Musze jednak przyznac, ze mialem wlasne plany co do...

Smutne wypukle oczy zrobily sie jeszcze smutniejsze. Zacialem sie.

- Obawiam sie, moj przyjacielu, ze nie zrealizuje pan swoich planow. Jego ekscelencja na przyklad jeszcze nigdy w zyciu nie wybaczyl zniewagi - a szantaz, panie zi Tabor, to ciezka zniewaga, chyba sam pan rozumie... A ja dysponuje instrumentami nacisku na jego ekscelencje. Moglbym was pogodzic.

- Nie jestem znow taki bezbronny - odparlem, przygladajac sie cienkiej bialej bliznie na krolewskim czole.

Brodacz przytaknal:

- Zdaje sobie z tego sprawe. Jednak takze ekscelencja... nie jest pozbawiony klow. A co do zaklecia Kary, moj przyjacielu - jest ono jednorazowe. A nas jest wielu. I usmiechnal sie - po raz pierwszy od poczatku rozmowy; ozdobnie przystrzyzona brodka w jednej chwili zmienila ksztalt. Ja rowniez sie usmiechnalem:

- Jeszcze chwila i Wasza Wysokosc przekona mnie, ze dla wlasnego bezpieczenstwa powinienem spelnic grozbe i ukarac jego ekscelencje!

- Nie do konca - krol potarl nasade nosa. - Wszak wowczas ja bede niezadowolony. A ja, nawet w najciezszych czasach, zawsze mam na sluzbie kilku... bardzo skutecznych ludzi.

- Upadek obyczajow - rzeklem z gorycza. - Za starych czasow pojscie na sluzbe bylo hanba dla maga. Tym bardziej dla dziedzicznego.

- Jest pan zbyt miody, by rozprawiac o starych czasach - oznajmil krol z powaga. - Dobra tradycje bardzo latwo pomylic z przesadami.

I Jego Wysokosc mrugnal do mnie. Mrugnal wesolo, a nawet nonszalancko.

- Powinien pan, drogi Horcie, pomyslec o wlasnym losie. Mial pan szczescie i zaklecie tym razem dostalo sie panu. Nie to jest jednak najwazniejsze. Szczesliwy traf wyrwal pana z gluszy i zaprowadzil do stolicy. Tak, kazdy mag sam jest sobie panem, samotnosc uszlachetnia dusze, wszystko to wiem, nasluchalem sie w swoim czasie. Niech sie pan jednak zastanowi, Hort. Dobrze zastanowi. Kraj czekaja wielkie wstrzasy - ale i wielkie wyzwania. I pan, drogi dziedziczny magu, moglby sie stac nie tylko wspanialym - ale i wielkim. Wojownikiem, dyplomata, ministrem koniec koncow... Prosze pomyslec. Nie uwaza pan?

Milczalem.

- A teraz - zupelnie innym tonem rzekl Ibrin Drugi - raczy sie pan opowiedziec. Musimy zawczasu opracowac plan dzialania, a i pan musi sie przygotowac. Nie bedzie pan chyba czytal oskarzen z kartki?

Milczalem.

Krolewski tesc nie jest magiem, jest jednak dostatecznie potezny. I jego wystepki sa wiecej niz powazne. To znaczy, ze jesli ukarze Dri... wegocjusa, bede mial prawdopodobnie szanse na awans... Tym bardziej, ze sam krol...

Ale moja wszechwladza trwala tyle, co nic!

Nie zdazylem... nie zdazylem zrobic niczego, procz nastraszenia ekscelencji i oblania lemoniada jego lokaja.

Ach, gdyby krol domyslil sie, ze nie nalezy mnie szantazowac, dzialac sila! Kto wie...

Bardzo trudno mnie zmusic. Praktycznie niemozliwe jest naklonienie mnie do czegos sila.

Zastanawialem sie, czy mam zaczac udawac i odegrac pokore. Czy wprost powiedziec Jego Wysokosci, ze nie ma racji, zamienic sie w nietoperza i...

- Niewatpliwie interesowales sie, Wasza Wysokosc, mechanizmami Kary’?

- Oczywiscie - radosnie przytaknal brodacz. - Konsultowalem sie z samym panem przewodniczacym Klubu Kary.

Oby ci sowa zdechla, pozyczylem w myslach panu przewodniczacemu.

- Wiec prosze zrozumiec, Wasza Wysokosc, ze tak dlugi spis oskarzen... Jesli najmniejszy chocby detal okaze sie niedokladny, Kara zabije mnie, a nie Dri... waszego tescia.

Krol sie zachmurzyl.

- Tekst byl wielokrotnie redagowany.

- Mimo wszystko. - Gniewnie wysunalem szczeke. - Wolalbym sie zabezpieczyc... w interesach sprawy! I skrocic oskarzenie do jednego punktu. Najbardziej oczywistego. Na przyklad, karze sie takiego a takiego za to, ze w dziecinstwie paskudzil w pieluszki.

Krol przygladal mi sie przez jakis czas, zastanawiajac sie, czy sobie z niego nie kpie.

A moze jednak zamienic sie w nietoperza?

- Co takiego ma pan w sakiewce? - spytal nagle krol. - Nie, wiem, ze w tym futerale jest atrapa. A te sakiewke tak pan sciska, jakby mial pan w niej co najmniej brylanty.

- To moja kolekcja, Wasza Wysokosc. - Zmusilem sie do usmiechu. - Zbieram wisiory z kamieni ozdobnych. I przesadzilem...

Skorzany sznurek nie od razu sie poddal. Akuratnie zdjalem sakiewke z pasa, zanurzylem w niej reke i wyciagnalem garsc kamykow - nie spuszczajac przy tym wzroku z krolewskiej twarzy.

Gesty oblok cudzej magii szczypal mnie w dlon.

W sumie mialem dwadziescia kamieni. Zdobycz, ktora kosztowala mnie mase wysilku, czasu i potu - i, niewykluczone, krwi, jesli brac pod uwage msciwosc ekscelencji.

Roznoksztaltne mordy, twarze, pyski, oczy. Wszystkie zdjete z piersi ludzi, ktorzy na jakis czas zagineli, a potem wrocili do domow.

Krol przygladal sie kamykom na mojej dloni. Byl zainteresowany, lecz nic poza tym.

Jeszcze nigdy nie widzial takich swiecidelek.

* * *

Вы читаете Magom wszystko wolno
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×