„...Czarny Mankut? Tylko bez bajek, ja doskonale wiem, kto to taki i skad sie wzial...

...Od dziecinstwa byl dziwny - bal sie, ze cos zgubi. Ciagle mial zmartwiona mine, sprawdzal, czy czapka jest na miejscu, chusteczka, kalamarz, czy monetka sie nie potoczyla... Dzieci, jego koledzy, smialy sie z niego i kpily. Jego dziwactwo bynajmniej sie przez te drwiny nie zmniejszalo - na odwrot; zreszta w nauce mu ono w ogole nie przeszkadzalo, przeciwnie, nauczyciel, ktory mial z nami teorie i praktyke magii, byl z niego bardzo zadowolony.

...Kiedy mial trzynascie lat, zdarzylo sie nieszczescie: po raz kolejny sprawdzajac zawartosc swej torby, wpadl pod przejezdzajaca karete i stracil lewa reke, od nadgarstka. Nie zaprzestal jednak nauki magii.

...Wybieralismy sami. Ja na przyklad uwazalem i uwazam, ze tradycyjna forma niewielkiej rozdzki ze szlachetnym kamieniem jest idealna dla przedmiotu inicjujacego. Dziewczyna, ktora razem z nami otrzymala tytul maga, zdecydowala sie na zlota obrecz na glowe. A on niezwykle dlugo myslal, rozmyslal i gdy otworzyl usta, wstrzasnal wszystkimi: komisja i kolegami. Chce, powiedzial, miec przedmiot inicjujacy, ktorego nie mozna zgubic. Chce, aby moj przedmiot inicjujacy mial forme reki - sztucznej lewej reki.

Nieswiadomie msci sie za wszystkie upokorzenia, jakich doswiadczyl w dziecinstwie. Wszystkie zaklecia, wszystkie oddzialywania magiczne przekierowal na lewa reke. Tak, ludzie nazywaja go teraz Czarnym Mankutem i na dzwiek tego imienia drza i ogladaja sie za siebie...”

* * *

Odwieziono mnie, jak bylo obiecane, w to samo miejsce, w ktorym zostalem zaproszony na audiencje. Pod drzwi frontowe hotelu „Polnocna Stolica”.

Pozegnawszy sie z panami magami na sluzbie (a nie ukrywalem swojego do nich stosunku, w zwiazku z czym rozstalismy sie nadzwyczaj chlodno), przez jakis czas tkwilem przed brama, lapczywie wdychajac czyste nocne powietrze. Z jakiegos powodu wydawalo mi sie to bardzo wazne - nawdychac sie powietrza; zatechly zapach komfortowej karety i dym niezliczonych krolewskich swiec na dobre zatkaly mi nos i gardlo.

Jakis ty beztroski, przyjacielu, moja gliniana pokrako. Wyglada na to, ze mozliwosc nacieszenia sie toba przez pol roku jest niedopuszczalnym luksusem.

Przez jakis czas bezmyslnie podziwialem gwiazdy. Potem odwrocilem sie plecami do hotelu i ruszylem przed siebie.

Przycmione swiatlo latarn nie tyle pomagalo mojemu dziennemu widzeniu, co przeszkadzalo nocnemu. W Klubie Kary swiecily sie okna, najwyrazniej nie zakonczyli jeszcze imprezki, jednak na mysl o powrocie do halasliwego towarzystwa podpitych magow opanowalo mnie przygnebienie.

Dlaczego krol nie wykonczy tescia w zwykly krolewski sposob - dosypujac na przyklad trucizny do wina? Lub dajac w prezencie zatrute rekawiczki? Malo to jest sposobow? Cala historia az kipi morderstwami ze wzgledow panstwowych i zabijaja ludzie niezaleznie od wysokosci urodzenia.

Niewykluczone, ze zbuntowany ksiaze takze ma na sluzbie „skutecznych ludzi”. Ksiaze nie jest glupi, na pewno jest chroniony magiczna tarcza - przed jadem, przed zelazem, przed kazdym mozliwym dranstwem.

Nie istnieja jednak tarcze chroniace przed Rdzennym zakleciem. Nie wykuli takiej i nigdy tego nie zrobia. Nie na darmo jest ono Rdzenne.

Poczulem uklucie niepokoju. Gdyz, oddawanie takiej broni w rece przypadkowego czlowieka, nieodpowiedzialnego szczesciarza, ktorego wskazal los, jest - jak by to powiedziec - co najmniej lekkomyslne. Niech sobie zalozyciele zarabiaja na skladkach czlonkowskich niewiarygodne pieniadze - powinno sie jednak zwracac minimum uwagi na zdrowy rozsadek?!

Przez chwile wyobrazilem sobie droge szantazu wiodaca na szczyty wladzy. Niewiele trzeba, by za pomoca strachu i wymuszen zaczepic sie na jakims tronie; wystarczy na to pol roku, a potem do gry wkrocza inne sily i inna bron bedzie chronic bylego posiadacza Kary.

Czyzby nikt tego nie probowal? A jesli probowal, czemu sie nie udalo? Zabraklo sily ducha? Zdecydowania? Szczescia?

A moze...?

Przycmione swiatlo latarni nad drzwiami jakiegos - kobiecego salonu draznilo oczy, przeszkadzalo w patrzeniu, przeslaniajac nocny wzrok zolta wata swego bezsilnego blasku. Zgasilem ja z rozdraznieniem i w nastepnej sekundzie zatrzymalem sie zamieniajac sie w sluch.

Zamieszanie.

Przytlumione okrzyki. Sapanie. Ciosy.

Daleko, kilka przecznic stad. Uslyszalem to wszystko tylko dlatego, ze wiatr zupelnie ucichl, w okolicy milczaly nawet swierszcze, a drazniaca mnie latarnia w koncu zgasla.

Uznalbym to za zwykla bojke lub szarpanine zlodzieja z ofiara, ktora okazala sie uzbrojona, gdyby nie slaby strumien magicznej woli, rwany jak plotno na worki.

Mag byl tam tylko jeden. A spoconych muskularnych cial az piec.

Jeszcze kilka tygodni temu bez namyslu pomknalbym do zrodla dzwiekow. Niekoniecznie po to, by sie wtracac; po prostu popatrzec.

Teraz sie jednak zawahalem. Czy to przypadkiem nie prowokacja? Noszac u pasa tak potrzebnie wielu ludziom zaklecie, mimowolnie mozna stac sie podejrzliwym.

Strumien magicznej woli gwaltownie slabl.

Poczatkowo szedlem powoli. Stopniowo jednak przyspieszalem kroku. Rzadkie latarnie gasly, gdy sie do nich zblizalem; zaczalem widziec wyraznie i ostro, nie rozroznialem jedynie kolorow. Wszystkie zdawaly sie byc roznymi odcieniami brazu.

I w jednej chwili zobaczylem ich wszystkich.

Czterech pieknisiow - skorzane kurtki, szerokie noze, wszy i zapach potu - stalo w polokregu. Naprawde przerazajaco wygladal tylko jeden - kudlata glowa, opaska na oku i zeszpecone blizna usta. Pozostali byli smarkaczami, namietnie laknacymi krwi. Jeden trzymal sie za ucho, reka drugiego zwisala bezsilnie, trzeci mial na wpol spalone wlosy. A winna temu wszystkiemu byla ofiara, ktorej te chwaty nie zdolaly od razu powalic; ofiara stala przycisnieta plecami do sciany bogatego kupieckiego domu. Zauwazylem, ze przez szczeline w okiennicach trzy pary uwaznych i wystraszonych oczu czekaly na zblizajacy sie koniec potyczki.

Nie znosze tchorzliwych kupcow.

Twarz ofiary zaslonieta byla kapturem, plaszcz siegal do samych kostek, nie moglem sie jednak pomylic. Surowa dama w czarnej sukni spotkala sie oko w oko z ludzka niewdziecznoscia.

Starszy rozbojnik wydal z siebie niewyrazny, ponaglajacy odglos.

Jego uczniowie (byli to niewatpliwie uczniowie) bezglosnie i wsciekle atakowali. Z trzech stron jednoczesnie. Nie byl to ich pierwszy atak.

Dama w czerni uniosla reke; odrobine pozniej, niz nalezalo. Dwoch smarkaczy odrzucilo, trzeci jednak przebil sie przez cienkie zaklecie i chwycil dame za nadgarstek.

Wyniosla pieknosc krzyknela z bolu.

Patrzylem, co bedzie dalej.

Smarkacz - znacznie silniejszy fizycznie od najsilniejszej nawet kobiety maga - wykrecil jej reke za plecy, oderwal kobiete od sciany i powlokl ja do swego nauczyciela. Najwyrazniej czekal na pochwale.

Starszy rozbojnik znowu wydal z siebie jakis przezuty dzwiek, brzmiacy jak triumfalne przeklenstwo. Watpliwe, by ta kreatura potrafila zrozumiale sie wyslawiac, jednak ekspresji w jego glosie bylo az nadto.

Kobieta zawyla przez zeby, probujac jeszcze stworzyc zaklecie, nie majac juz jednak na to sil. Dwie pary rak przeszukiwaly jej pas; raz! - i ochrona przed meska samowola upadla w kurz. Nie uchronila, czyli nic nie warta! A chwaty dobraly sie juz do sakiewki. Raz-dwa - i ich lupem stal sie brelok w ksztalcie tygrysiego pyska i srebrny kalamarz.

Jednak w tym momencie do chciwych wyrostkow, ktorzy dorwali sie do zlotych monet i innych drobiazgow, dolaczyl stary lubiezny cap. Zatrzeszczal material plaszcza, dama w czerni glucho zawyla, probujac wyswobodzic sie z rak bandyty. Na chwile je sie to udalo, jednak gwalciciel powtornie przystapil do ataku i pozbawiona sit dama runela na ziemie i jej krzyki dochodzily juz spod zadartej na glowe sukni. Uznalem, ze lekcje, jaka dostala krnabrna dama, mozna uznac za zakonczona. Wyciagnalem rece - na cztery metry - i chwycilem atamana za gardlo.

Lubiezny stwor zachrypial. Zajete grabieza chwaty uslyszaly to chrypienie dopiero po sekundzie. Jeszcze jakis czas zajelo im uwierzenie we wlasne oczy: ich jednooki mentor unosil sie nad ziemia, szarpiac sie jak w petli; dokladnie tak zreszta bylo.

Puscilem go w ostatniej chwili. Oczywiscie nie z litosci, lecz obrzydzenia. Uduszenie takiego niegodziwca to srednia przyjemnosc; bez tego bede musial poswiecic sporo czasu na domycie rak.

Rozbojnik runal na ziemie i juz sie nie podniosl. Szczeniakami tak wstrzasnelo moje pojawienie sie i niewiarygodnie rozciagniete rece, ze probowali sie ulotnic - zlapalem ich „w siatke” i scisnalem razem tak mocno, by oddychac mogli tylko po kolei.

Zamiast trzech niebezpiecznych mlodzikow na ziemi walal sie chrypiacy, tryskajacy strachem klebek. Sekunde wczesniej pozatykalem im usta, by nie zaklocali snu uczciwych obywateli. Okiennice kupieckiego okna byly teraz szczelnie zamkniete i mozna bylo pomyslec, ze te trzy pary oczu tylko mi sie przywidzialy.

Z delikatnosci nie patrzylem na uratowana dame. Trzeba bylo dac jej czas na dojscie do siebie i doprowadzenie do porzadku garderoby; ochrony, ktore wczesniej wisialy na jej pasie, walaly sie teraz na ulicy. Przy samych moich butach lezal uwalany w kurzu zolty kamyk w ksztalcie tygrysiej paszczy.

Kobieta wydala z siebie glosne, nierowne westchnienie. Policzylem do dziesieciu i spojrzalem na nia.

Nie sprawiala juz wrazenia suki. Wyniosla czlonkini Klubu Kary przypominala teraz raczej zmokla kure. Biale wlosy sterczaly spod kaptura niczym zlepione piora. Nos byl podrapany i wyraznie opuchniety. Wargi drzaly.

- Nie nalezy spacerowac samemu po ciemnych zaulkach - rzeklem pouczajacym tonem.

Nie oczekiwalem, ze rzuci mi sie na szyje. Nie udalo sie jej jednak calkiem powstrzymac i wybuchla placzem.

Odwazna, lecz jednak baba.

* * *

- Nazywa sie pan Hort zi Tabor, niedawno wygral pan zaklecie Kary. Ja jestem Ora zi Szantalia.

- Nie rozumiem - przyznalem szczerze. - Ora „zi”?

- A co w tym dziwnego? Moj ojciec byl magiem dziedzicznym i nie mial synow. Owszem, nie mogl przekazac mi dziedzicz - nie zdolnosci magicznych. Nie uwaza pan jednak, ze mial prawo przekazac mi imie?

Postanowilem nie zaprzeczac. W rzeczywistosci moja rozmowczyni nazywala sie po prostu Ora Szantalia i jej proby dodania do swego nazwiska przedrostka „zi” swiadczyly jedynie o jej nadmiernej milosci wlasnej.

- Nie lubie byc czyjas dluzniczka - powiedziala Ora Szantalia. - Glupio byloby jednak zaprzeczac, ze jestem pana wielka dluzniczka. Dlatego tez, milosciwy panie, raczy pan wymyslic, w jaki sposob moglabym wyrownac ten dlug. Nie pieniedzmi, nie musi pan robic zdziwionej miny. Dzialaniem. Odpracowac, jesli pan chce. Jak moge byc dla pana przydatna?

- Szanowna pani - rzeklem przypochlebnie. - Dlaczegoz to wlasnie ja mialbym sie martwic pani dlugiem?

Siedzielismy w malenkiej mansardzie, ktora, jak sie wyjasnilo, Szantalia wynajmowala juz od kilku tygodni. Przy wejsciu moglem jeszcze stac wyprostowany, jednak w miare zblizania sie do okna musialbym najpierw sie schylic, a potem stanac na czworakach - tak ostro opadal sufit.

- Dobrze - odparla o ton ciszej. - Prosze wybaczyc, to nerwy.

Byc moze nie mam racji. Spotkajmy sie dzis wieczorem w klubie, okolo osmej... Spokojnie o wszystkim porozmawiamy.

Вы читаете Magom wszystko wolno
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×