Czlowiek z obrecza na glowie rzucil szybkie spojrzenie na witrazowe okna. Na ulamek sekundy zdretwial mi jezyk.

W nastepnej chwili ksiaze po przyjacielsku kiwnal krolowi i skierowal sie do wyjscia z sali!

- Szybciej - wysapal zi Harik za moimi plecami.

- „A takze sprzeciwianie sie...” - powtorzylem mechanicznie.

- Wychodzi! Nie moge...

Gor zi Harik uderzyl z gory na dol - w moje rece. Chuda gliniana szyjka nie wytrzymala. Rozlegl sie trzask i wielka glowa maszkary znalazla sie w mojej lewej rece, a tulow w prawej.

- Sssowa... - wydusilem z siebie.

I uderzylem w wychodzacego ksiecia. Uderzylem, gdyz nie mialem innego wyjscia.

Czy mi sie zdawalo, czy rzeczywiscie zachwial sie w drzwiach?

Zdawalo mi sie, czy...

Orkiestra grzmiala nie do wytrzymania. Zagluszajac wszystko na swiecie, nawet szum krwi w moich uszach.

Na dywanie u moich nog walala sie pozbawiona glowy atrapa.

Oparlem sie o udrapowana aksamitem sciane. Gor zi Harik patrzyl na mnie, a w jego opuszczonej rece jawnie juz poblyskiwala stal.

A ja bylem pusty.

Bylem wyzuty z sil, jak wowczas, na dnie studni. Nie dalbym rady nawet zapalic swieczki.

- I po wszystkim - rzeklem, zmuszajac sie do usmiechu. - Wszystko poszlo jak nalezy, ksiaze zostal ukarany i...

Krolewski mag juz na mnie nie patrzyl.

Patrzyl w dol, na sale i jego twarz przybrala blekitny odcien witrazowego szkla.

Podazylem za jego wzrokiem. W sali panowal zamet. Slychac bylo szemranie glosow. Krol stal u podnoza tronu, wzrok mial przykuty do drzwi. Po sekundzie drzwi sie otwarly i wpadl przez nie, plecami do przodu, ten sam wojowniczy jegomosc, ktoremu towarzyszylo dwoch karlow.

Teraz karlow nie bylo widac. Wojownik ledwie utrzymal sie na nogach; byl co najmniej zmieszany. Jego koronkowy kolnierz byl niemal oderwany i zwisal w strzepach. Chwile pozniej do sali wpadl - nieprzytomny z wscieklosci - ksiaze.

Zobaczylem go i pociemnialo mi w oczach. Ksiaze mial na czole fioletowego guza - poza tym byl rzeski i w pelni zdolny do dzialania.

- ...Obraza, jakiej od nikogo jeszcze nie doswiadczylem! A ty - to do krola - ty, drogi zieciu, zaplacisz mi pozniej! Teraz zadam satysfakcji od tego bydlaka, ktory smial ozdobic sie odwroconym herbem Driwegocjusow!

I ksiaze potrzasnal strzepem tkaniny, w ktorym wszyscy rozpoznali kawalek koronkowego kolnierza.

Wokol zaroilo sie od straznikow. Obok ksiecia natychmiast pojawil sie olbrzym z obrecza na wygolonej glowie. Ksiaze pelnym rozdraznienia gestem kazal mu sie oddalic.

- Zrobcie cos - krzyknal histerycznie krol. - Harik, zrob cos!

Zobaczylem, jak obok ksiecia znalazl sie drugi krolewski mag, Harik mlodszy. I jak przegnal go czlowiek z obrecza, jednym ruchem reki.

- To jakas pomylka, drogi tesciu! - ryknal krol i niemal udalo mu sie przekrzyczec wrzawe tlumu. - Nikt nie chcial pana...

Ksiaze juz zdarl z siebie kamizele. Przy pasie mial dwa krotkie miecze; nie zostal rozbrojony przed wejsciem do sali!

- Pojedynek! Natychmiast! Nie chce slyszec zadnych usprawiedliwien! Wszyscy widzieliscie te... Ten obrazliwy znak! Wszyscy! - I obwiodl sale szerokim, oskarzajacym gestem, a ci, ktorych wskazywal, pospiesznie odstepowali na krok.

Ksiazeca swita zbila sie w gromadke. Wygolony mag z obrecza, wciaz gorujac nad tlumem, wpatrywal sie w witrazowe okienko pod sufitem; mialem wrazenie, ze patrzy mi w oczy.

- Zdrajca!

Ledwie zdazylem chwycic reke ze sztyletem. Na szczescie Harik starszy nie zdazyl zorientowac sie, ze jestem bezbronny i jego zaklecia byly na razie ukierunkowane na obrone. Bylem wdzieczny ojcu, ktory swego czasu wynajmowal dla mnie nauczycieli gimnastyki i fechtunku. Dzieki milosiernej sowie, Gor zi Harik byl ode mnie duzo starszy i ustepowal mi sila. Sztylet upadl na podloge.

Ksiaze w sali cos krzyczal; poczulem fale magicznej woli. Harik takze ja poczul i jego uchwyt nieco oslabl.

Odrywajac sie od siebie, przylgnelismy do szkla. W sama pore, by zobaczyc, jak ksiaze wrzeszczy na czlowieka z obrecza:

- Zdejmij ja ze mnie! Zdejmij! Nie zycze sobie! Pojedynek! Uczciwie przelana krew! Zdejmij!

Nawet z gory widac bylo wyraznie, jak czlowiek z obrecza zaciska szczeki.

I jak wokol oszalalego ksiecia Driwegocjusa opada magiczna zaslona - nie, nie opada, a rozchyla sie na boki, wpuszczajac do srodka przeciwnika ksiecia.

I jak wojownik z oderwanym koronkowym kolnierzem - obrazony, ponizony, pozbawiony przy wejsciu swego ogromnego miecza, lecz zaopatrzony w zamian w jeden z krotkich mieczy ksiecia, przygotowuje sie do odparcia ataku.

I ksiaze zaatakowal! Wsciekle, nieustraszenie, umiejetnie i z ogromnym impetem.

Zadzwieczala stal. Kilka dam w tlumie zemdlalo.

- To nieslychane! - krzyknal krol. - Straze!

Straznicy podjeli probe rozdzielenia walczacych, natknawszy sie jednak na ochronna magie wygolonego olbrzyma, szybko zrejterowali.

Zdazylem zauwazyc, ze niektorzy goscie kontynuuja zabawe, jakby nic sie nie dzialo... I ze Ora, moja towarzyszka Ora, stoi za plecami czlowieka z obrecza i z uwaga wpatruje sie w jego wygolona potylice.

Zas on sie odwraca, wyczuwajac jej spojrzenie. Patrzy jej w oczy i przenosi spojrzenie na grono swiecidelek zdobiacych jej wysoka szyje.

A ona beztrosko sie usmiecha.

Przeciwnicy, odgrodzeni kregiem magicznej woli, walczyli w zacieklym milczeniu. Obaj okazali sie doswiadczonymi wojownikami. Obaj byli skrajnie wsciekli i brak opanowania im przeszkadzal.

- Juz po wszystkim - rzeki ochryple Gor zi Harik i mimowolnie drgnalem, slyszac brzmiaca w jego glosie rozpacz.

Na zyrandolu zadrzaly plomyki swiec - jakby od przeciagu.

Niektore z nich zgasly.

Ksiaze Driwegocjus, na ktorego twarzy zastygl grymas nienawisci, patrzyl swemu wrogowi w oczy - wrogowi, ktorego jeszcze przed kwadransem nie znal i ktorego ostrze sterczalo teraz z jego piersi.

A po chwili jego jasnie wielmoznosc Driwegocjus, tak znamienity, tak niebezpieczny i tak niewygodny krolewski tesc, powoli osunal sie na podloge - w kaluze wlasnej krwi.

* * *

„...To wszystko, co kosztuje nas taki trud, oni osiagaja bez wysilku, z urodzenia. Tym wszystkim, co my osiagamy dopiero w wieku dojrzalym, oni wladaja juz w dziecinstwie. Jestesmy, mlody przyjacielu, magami mianowanymi i nasi synowie nie moga przejac ani naszego daru, ani tytulu. Pracowicie zbierajac przez cale zycie magiczne madrosci, jestesmy skazani na zabranie ich ze soba do grobu. Lecz czy jest to powod do rozpaczy?

Piszesz, moj przyjacielu, ze twoje wysilki sa bezsensowne, a ich rezultaty sa wysmiewane. To smutne slyszec cos takiego od obdarzonego silna wola, powaznego mlodzienca, jakim cie pamietam. Nic pod sloncem nie jest pozbawione sensu. Stajemy sie godni pozalowania nie z powodu kpin, lecz przez rezygnacje ze swych zyciowych celow ku uciesze przesmiewcow.

Mam nadzieje, ze twoj list zostal napisany i wyslany pod wplywem chwilowej slabosci, a dziecieca rozpacz minela bez sladu i sam chcialbys zapomniec o napisanych przez ciebie slowach; z wielka checia ci w tym pomoge. Zapomnijmy o twoim ostatnim liscie i porozmawiajmy o rzeczach znacznie bardziej pozytecznych i wlasciwych.

Swiat magii spoczywa na naszych barkach; to wlasnie mianowani magowie rzemieslnicy, a nienadete dziedziczne snoby, stanowia trzon magicznej spolecznosci. Magia gospodarcza, magia uzyteczna dla ludzi, daje duchowa satysfakcje i przynosi staly dochod. Magowie mianowani nie zabijaja i nie niszcza, doskonalac sie w bojowych zakleciach - lecz tworza, osiagajac sukcesy w budownictwie, krawieckim i kusnierskim rzemiosle, sterowaniu pogoda i sprawianiu urodzaju. Mag mianowany, nawet czwartego stopnia, jest szanowanym przez wszystkich czlowiekiem pracy, pszczola, ktora niesie krople miodu do wspolnego ula; podczas gdy dziedziczny obibok, chocby i ponad ranga, jest tylko pstrym motylem, fruwajacym bezmyslnie ku uciesze dziatwy.

Dlatego tez nie badz zazdrosny, moj przyjacielu! Nie badz zazdrosny o cos, co nie jest warte zazdrosci!”.

* * *

- Nikogo nie przyjmuje! - krzyknalem ochryple.

Pukanie sie powtorzylo. I rozlegl sie przygluszony glos wlasciciela:

- Ale szanowny panie, tu jest dama... Nazywa sie Szantalia i twierdzi, ze ja pan na pewno przyjmie!

Stlumilem jek. Na co ona sobie pozwala, ta...

Wszystkie moje kamyki zostaly u Ory. Wiedzialem, ze znowu sie spotkamy - lecz, milosierna sowo, tylko nie dzisiaj!

Usiadlem na lozku. Glowa mi pekala, nie chcialem jednak tracic sil na najmniejsze nawet lecznicze zaklecie. Bede musial poprosic wlasciciela o jakies pigulki.

Tylko tego brakuje, zeby mnie zobaczono bez powloki! Sluzaca na pewno nie odmowi sobie podgladania przez dziurke od klucza.

- Drogi panie - rozlegl sie za drzwiami celowo miekki, niemal mruczacy glos Ory. - Powinien mnie pan wpuscic, gdyz to, co powiem, jest dla pana bardzo wazne, drogi przyjacielu... rozumie pan?

Jak zdobyla moj nowy adres? Przeciez przeprowadzilem sie nie uprzedzajac jej.

Podszedlem do drzwi. Narzucilem plaszcz, by zakryc twarz kapturem. Moja ostroznosc okazala sie uzasadniona; gdy otwarlem drzwi wpuszczajac Ore, wlasciciel nie omieszkal wsunac do srodka swego wscibskiego nosa.

Zdziwil sie, dlaczego gosc odpoczywa w plaszczu. Zdziwilby sie jeszcze bardziej, gdyby zamiast pryszczatego sklepikarza - mojej ostatniej powloki - ujrzal prawdziwa twarz Horta zi Tabora.

A na powloke nie mam juz sil. Nawet na powloke!

- Nieciekawie pan wyglada - rzekla Ora przez zeby. Po jej mruczeniu nie zostalo nawet sladu.

- Zechce mi to pani wybaczyc. - Zgialem sie w blazenskim uklonie.

- Tak, powinien pan przeprosic. - Ora usiadla w zapadnietym fotelu. - I wcale nie jest powiedziane, ze zaakceptuje te przeprosiny.

Zdjalem plaszcz. Szczelniej otulilem sie szlafrokiem i usmiechnalem sie:

Вы читаете Magom wszystko wolno
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×