Po miesiacu okazalo sie, ze Stas byl wczesniej zonaty. Julia poczula sie urazona: dlaczego nie powiedzial jej o tym od razu?! I poprosila, wrecz zazadala, by opisal jej szczegoly: co zaszlo w jego rodzinie, czy byla zona ponownie wyszla za maz i, co najwazniejsze, czy Stas ma dzieci?

Nie odpowiedzial.

Julia wpadla w zlosc, a Stas odszedl. Przez cztery miesiace, a nawet cztery i pol, nie spotykali sie i nie dzwonili do siebie. A wspolpracownicy Julii, ktorzy zauwazyli, oczywiscie, poczatek jej romansu, teraz zauwazyli jego koniec i wspolczujaco kiwali glowami.

Julia zrobila sie nerwowa i trudna w pozyciu. Ona, ktora caly oddzial cenil (i troszeczke sie z niej nasmiewal) za ugodowosc.

A pewnego razu w poniedzialek, o osmej wieczor w jej mieszkaniu rozlegl sie dzwonek u drzwi; w odpowiedzi na wystraszone: „kto tam”, niezmieszany Stas odpowiedzial: „czy to pani wzywala lekarza?”

Po nastepnych dwoch tygodniach przeniosl sie do niej. Zaczelo sie od tego, ze Julia zatopila sasiadke pod soba - zatkala sie rura. Sasiadka byla oczywiscie az czerwona ze zlosci i grozila Julii nieprzyjemnosciami, wsrod ktorych najskromniejsza byla wizyta mitycznych (albo nie mitycznych) „chlopakow z ferajny”.

Stas przyszedl dokladnie w szczytowym momencie awantury i po dwoch minutach od jego pojawienia sie sasiadka spuscila z tonu, a po polgodzinie konflikt zostal zazegnany, calkowicie i bezpowrotnie. Stas w milczeniu naprawil rure, umyl rece, a potem bez jednego slowa zjedli kolacje - co Bog dal.

A kiedy herbata byla juz wypita, Julia zaproponowala niesmialo: Moze bys dzisiaj zostal? Pozno juz...

I on zostal.

Nigdy wiecej nie wracali do rozmowy o jego bylej rodzinie. Uznala jego prawo do tej tajemnicy; oprocz tego, mowiac szczerze, po prostu sie bala. Zauwazyla, ze bywaja momenty, kiedy Stasowi lepiej sie nie sprzeciwiac. Ze jest czesto do tego stopnia przekonany o swojej racji, ze jakiekolwiek watpliwosci odbiera jak napasc, wrecz agresywnie.

Poltora miesiaca pozniej wzieli slub.

Wczesniej wydawalo sie jej, ze samotnosc to najbardziej naturalny stan czlowieka. Bala sie, ze pozbywajac sie jej, straci czastke siebie. Bylo zupelnie na odwrot.

Osiagnela to, czego brakowalo jej - zrozumiala to nie od razu! - juz od wielu lat. Nabrala pewnosci siebie. Zyskala prawdziwy dom, ktorego ceglane sciany staly sie granicami jej wolnego i spokojnego terytorium.

Miala teraz wlasna, pokryta lasem gore, do ktorej w kazdej chwili mozna bylo przylgnac plecami.

Wszystkie rzeczy w domu przejely na siebie czastke Stasa. Najzwyklejsze przedmioty uzyskaly cos” na podobienstwo duszy tylko dlatego, ze Stas ich dotykal, ze byly mu potrzebne; Julia, ktora kiedys nienawidzila prania, pokochala stanie na balkonie i rozkoszowanie sie powieszona do wysuszenia bielizna.

Koszule kolysaly rekawami - w kazdej z nich byla czasteczka Stasa.

Jak biale kulisy trzema rzedami wisialy pieluszki. Po powrocie z pracy Stas, gdy tylko zjadl kolacje, wychodzil z wozkiem. Sasiedzi poszepty wal i z aprobata.

Roczny Alik usmiechal sie od ucha do ucha i mowil: „Tata”.

A za jakis czas razem juz kleili jakies piorniki, koperty i przerozne pogladowe pomoce naukowe dla przedszkola, dla calej grupy. Stas mogl majsterkowac calymi godzinami, a jego pomysly w tym czasie porazaly wyobraznie. Podarowal Alikowi tornister uszyty ze starych dzinsow z naklejona na klape mordka niedzwiadka, przy czym oczy u misia poruszaly sie, a w plastikowym naczyniu przelewal sie „miod”. Alik przynosil do przedszkola samodzielnie wykonane zabawki, na widok ktorych nie tylko dzieci, ale i wychowawcy szeroko otwierali usta; raz czy dwa Stas mial tez cos na ksztalt konsultacji w przedszkolnym kolku „Zreczne rece”. Alik chodzil wtedy caly dumny, w blasku ojcowskiej slawy.

Mieli jakies ukrywane przed Julia meskie sekrety; widac smak u ojca i syna byl podobny. Razem chodzili kupowac ksiazki i kasety z kreskowkami. Tylko raz kasete wybrala Julia. Byl to film o Leprekonie, zlym gnomie. Przyzwyczajona do milych krasnali staruszkow z Krolewny Sniezki, nie przypuszczala nawet, ze gnoma mozna sie przestraszyc. Alik jednak wystraszyl sie do granic histerii, kaseta zostala uroczyscie wyrzucona i od tego dnia Julia postanowila nie mieszac sie w „polityke repertuarowa” - niech mezczyzni sami decyduja.

Zly gnom - nieopisanie okrutny potwor - przysnil sie jej raz czy dwa. Pewnie dlatego, ze zal jej bylo przestraszonego, zaplakanego Alika. Na szczescie cala historia sie na tym skonczyla - jedynie ich syn stanowczo odmowil ogladania Krolewny Sniezki; nikt go zreszta do tego nie zmuszal.

Kiedy Alik mial cztery lata, razem ze Stasem zaczal chodzic na basen.

Kiedy mial piec lat, zaczeli uczyc sie piosenek pod gitare. W ciagu dnia do ich domu przychodzili koledzy i przyjaciele Alika, a kiedys pojawil sie nawet wyrosniety chlopak z sasiedztwa, ktory za cos nie lubil syna Julii. Pamietala, jak piecioletni wtedy Alik przybiegl z placzem i rzucil sie do ojca z zadaniem ukarania krzywdziciela. Stas zamiast tego zorganizowal jakis program kulturalny, ktory Julii wydal sie naiwny i niepotrzebny. Impreza przyniosla jednak oczekiwany skutek; ponury chuligan nie zostal co prawda przyjacielem Alika, jednak na dlugo przestal sie go czepiac.

...Ciemnosc byla gesta i nieprzenikniona.

Alik poruszyl sie na rozkladanym lozku. Kaszlnal raz i drugi. Po chwili rozkaszlal sie na dobre i Julia naprezyla sie, gotowa wyskoczyc i biec na pomoc, jednak Stas w polsnie troche silniej scisnal jej reke, aby pozostala na miejscu.

- Spij... Juleczko... Spij... malenka, wszystko w porzadku.

Poslusznie zamknela oczy.

(koniec cytatu)

Rozdzial trzeci

Interesujaca heraldyka: ZOLTA DYNIA NA POLU TRAWY

Podczas mej nieobecnosci ani na podworzu, ani w ogrodzie nic sie nie zmienilo. Na grzadkach nie bylo ani jednego pylku. Dojrzale warzywa opadly z krzewow i lezaly poukladane na sciezkach - poddajac sie dzialaniu wyjatkowo pomyslowego zaklecia. Nad sciezka roily sie muchy. Plody mojego urodzaju zaczely niestety podgniwac.

Gdy tylko odpoczalem po podrozy, wyslalem kruka z poslaniem do Jatera. Iw przygalopowal w te pedy, dlugo jednak przywiazywal konia. Jeszcze dluzej szedl od wrot do progu mego domostwa. W drzwiach zupelnie sie zatrzymal, jakby przypomnial sobie, ze zostawil w domu cos waznego i absolutnie niezbednego. Spojrzal spode lba, postanowil jednak przywitac sie pierwszy:

- Witaj, czarodzieju!

I zacial sie, uwaznie mi sie przygladajac. Gdyby tylko mial taka mozliwosc, wkrecilby sie w moje mysli, niczym larwa w kore drzewa; z czym przyjechales, pytaly napiete oczy. Znalazles zloczynce, ukarales go? I czy pamietasz to wszystko, co ci tu na progu wygarnalem podczas naszego ostatniego spotkania?

Doskonale to oczywiscie pamietalem, nie spieszylem sie jednak z wypominaniem mu tego. Zawsze zdaze.

- Wejdz - zaprosilem go zmeczonym glosem. - Porozmawiamy.

Rozsiedlismy sie w fotelach naprzeciw siebie. Jater roztaczal zapach potu, kurzu i jakichs” powalajacej mocy perfum.

- Przy gruchales sobie jakas dziewke?

Jater sie nachmurzyl.

- Skad... co ty, siedzisz mnie, czarodzieju?!

- Jakbym nie mial nic innego do roboty - zmarszczylem sie. - Przyjrzyj sie temu. - I wysypalem na stol garsc kamieni.

Iw pochylil sie nad sterta kamykow, po czym odskoczyl z przesadnym przerazeniem. Dlugo przygladal sie, nie decydujac na dotkniecie; w koncu wzial w dwa palce jasnoniebieski kamyczek z wyrzezbiona w nim psia morda (a moze nie psia, lecz wilcza, zalezy jak spojrzec).

- Widze, ze nie marnowales czasu, czarodzieju.

W glosie Iwa slychac bylo slabo skrywany zachwyt; przekladal kamyki niczym rozpalone wegielki; wydawalo sie, ze za chwile zacznie dmuchac na koniuszki palcow. Gdy baron w koncu uniosl wzrok, w skierowanych na mnie oczach wyczytac mozna bylo euforie i lek: Jater patrzyl na mnie, jak chlopiec na wedrownego sztukmistrza.

- Co to jest?

- Kamienie - wyjasnilem. Jater zachmurzyl sie, podejmujac aktywnosc umyslowa, bedaca najwyrazniej ponad jego sily. - I... co?

- Co? - zdziwilem sie.

- Kto - z trudem wydusil z siebie Jater. - Kto jest... Czyja to sprawka? Kto zaplaci za smierc mojego ojca? A moze juz zaplacil?

- Nie tak szybko - rzeklem z westchnieniem. - Widzisz, jak sie sprawy potoczyly. On oprocz twego ojca skrzywdzil wielu innych.

- A co mnie obchodza inni? - zdziwil sie Iw, wydymajac wargi.

- Szukam go - rzeklem ponuro. - Zlapalem juz slad... Zaplaci za to, mozesz byc pewien. To wielki mag... Lecz sie nie wymknie, wierz mi.

Euforia w oczach barona przygasla.

- Hort... Ostatnim razem nagadalem ci... Wybacz mi, tepakowi. Jestes znakomitym czarodziejem... wybacz, prosze...

* * *

Pozegnawszy sie z Jaterem, wzialem ze soba unoszaca sie w powietrzu lampe i zszedlem do piwnicy.

Sloik znajdowal sie w klatce z zelaznymi drzwiami. W rzeczywistosci nie byl to nawet sloj, a okragla misa z szaroniebieskiego szkla, tak grubego, ze przez jego zakurzone scianki nie dalo sie niczego zobaczyc. Sloik zamkniety byl na zelazna zakretke z monogramem Taborow. Pod zakretka przez wiele juz wiekow ukryty byl caly kapital naszej rodziny.

Odkrecilem zakretke - wazyla tyle, co dobry rycerski helm. Z naczynia powialo blotem. Zatechlym, zimnym, bez jednej zaby.

Przywolalem lampke - tak, by zawisla nad sama woda - i zajrzalem do srodka.

Tak. Niewiele. Calkiem niewiele i, widzi sowa, nie ma sie czemu dziwic - pieniadze sie rozmnazaja, kiedy sie o nie dba. Gdy sie je codziennie przelicza, codziennie zmienia wode, gdy sie o nich przynajmniej mysli.

A ja, zbierajac srodki na oplate skladek czlonkowskich, zbyt wiele zaczerpnalem ze sloja. Niemal niczego nie zostawilem do rozmnozenia, choc doskonale wiedzialem, ze im wiecej sie w sloju pozostawi - tym bardziej odczuwalny bedzie przyrost.

Вы читаете Magom wszystko wolno
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×