- Powinna sie pani cieszyc; splacila pani dlug wobec mnie. Prawo Wagi zostalo wypelnione... I prosze oddac swiecidelka.

Krolewskim gestem rzucila na stol pek magicznych kamieni. Usmiechnela sie sucho.

- Nie sa to wcale takie zwykle swiecidelka, jak probuje mnie pan przekonac. Co najmniej dwie ryby zlapaly sie wczoraj na te przynete.

- Co?!

Skoczylem na rowne nogi. Znow wstrzasnely mna dreszcze. Ora surowo patrzyla mi w oczy; jej wzrok byl niczym mokry kamien.

- Jest pan lajdakiem, Tabor. Postawil mnie pan w wyjatkowo paskudnej sytuacji.

- Jest pani kobieta - rzeklem, nerwowo przelykajac sline. - Byc moze uda mi sie wiec zapomniec o slowie, ktorym mnie pani...

- Lajdak - powtorzyla spokojnie. - Zabral mnie pan tam i zostawil. Wiedzac, co sie wydarzy!

- Nie wiedzialem - wyrwalo mi sie i natychmiast pozalowalem swych slow.

Zmruzyla oczy.

- Jesli nie wiedzial pan, co sie swieci, to dlaczego od razu sie pan ukryl? Przeciez obserwowal pan wszystko z ukrycia. Czulam pana spojrzenie.

- To nie jest mozliwe - rzeklem glucho.

Uniosla podbrodek.

- Wiem, jakie ma pan zdanie o moich mozliwosciach. Tym niemniej udalo mi sie wyczuc pana spojrzenie. I zrozumiec, ze od poczatku oczekiwal pan problemow.

- Nie jestem temu winny; nie tak, jak sie pani wydaje - rzeklem, odwracajac sie. Nie cierpie sie usprawiedliwiac.

- Szczerosc za szczerosc - odparla Ora po chwili milczenia. - Pan opowie mi, co robil w palacu; ja powiem, ktorzy z magow zainteresowali sie pana kamykami. Zainteresowali to malo powiedziane; az nimi zatrzeslo! Przeciez bardzo chce sie pan tego dowiedziec? - Rozejrzalem sie. W pokoju byl tylko jeden fotel. Aby sie uspokoic, musialem usiasc na lozku, zalozyc noge na noge i policzyc do dziesieciu.

- Po pierwsze, naprawde chce pania przeprosic za wszystko, co wydarzylo sie nie z mojej winy. Tak wyszlo. Po drugie, poszedlem na to przyjecie, by obserwowac... by, jak sie pani sama domyslila, zobaczyc reakcje magow na kamyki. Wlasnie po to tam poszedlem, przysiegam na pamiec mego ojca.

- Mowi pan prawde - rzekla Ora powoli. - Jak ma sie do tej wersji pana nagle znikniecie?

- Podszedl do mnie krolewski ponad ranga - odparlem, patrzac jej w oczy. - Widziala go pani. Nazywa sie Gor zi Harik.

Podstepem zabral mnie... Krotko mowiac, nie moglem wrocic. Nie wiedzialem, ze to sie tak potoczy, przysiegam... na co tylko pani chce.

- Prosze przysiac na pamiec ojca - zazadala Szantalia.

- Nie mialem pojecia, ze tak sie to skonczy - rzeklem powoli. - Przysiegam na pamiec ojca.

Usmiechnela sie niespodziewanie.

- Jest pan mistrzem w zabawie slowami... Dobrze. Nudzi mnie pan, panie Hort zi Tabor. Zegnam.

I lekko podnoszac sie z fotela, perfidna lotrzyca skierowala sie w strone drzwi.

- Minutke!

Zastapilem jej droge. Teraz mialem ochote ja uderzyc; na powaznie.

- Minutke, moja mila pani! O niczym pani nie zapomniala?

- Nie. - Patrzyla mi w oczy. Jej prawe oko bylo podmalowane na blekitno, lewe - na zielono.

Zlapalem ja za reke. Nadgarstek miala chudy, wysmukly i taki kruchy...

- Zlamie mi pan reke!!!

- Zlamie - obiecalem cicho. - Nie powinna pani ze mna pogrywac. Obiecala pani, ze o czyms mi opowie!

- Niech pan puszcza!

I uderzyla mnie reczna blyskawica. Slaba, damska, piekaca jak uzadlenie osy.

Puscilem ja - na sekunde. Juz w nastepnej chwili probowala otworzyc ciezka zasuwe na drzwiach. Zlapalem ja za kolnierz i rzucilem na lozko.

Wyszczerzyla sie, pokazujac rowne, biale zeby. I calkowicie spokojnie powiedziala:

- Nie ma pan sil na zaklecia, Hort. Calkowicie je pan wyczerpal. Ojciec nigdy pana nie uczyl, ze nie nalezy tak postepowac?

Nie patrzac, wyciagnalem reke. Zdjalem z gwozdzia waski rzemien, ktory byl wlasnoscia gospodarza i byl razem z pokojem do mojej dyspozycji.

- Wystarczy mi sil na cos innego.

- Doprawdy? - Jej grymas zmienil sie w slodki usmiech. - Obiecuje pan?

Dotarlo do mnie, jak dwuznaczne byly moje slowa. Z wsciekloscia uderzylem rzemieniem w oparcie fotela.

- Niech pani mowi, kto zainteresowal sie kamykami, i wynosi sie stad! Albo sprawie pani lanie bez zadnych zaklec!

Skora na czole, w miejscu gdzie uderzyla mnie jej cherlawa blyskawica, zaczela odczuwalnie piec.

- Jest pan przepiekny, Hort - rzekla kobieta, przygladajac mi sie bezwstydnie. - Alez swieci sie pana wsciekle, zolte oko... Stop. - Podniosla reke, jakby odgradzajac sie ode mnie i od mojego rzemienia. - Stop, niech pan zaczeka. Po co ta awantura. Wszystko panu opowiem... Niech pan usiadzie!

Patrzylem jej w oczy.

- Niech pan siadzie - powtorzyla rozkazujacym tonem. I poprawiajac sukienke, dodala gderliwie: - rozerwal mi pan kolnierz...

- Niech pani mowi - rzeklem. - Po raz ostatni prosze jak czlowiek.

Usmiechnela sie ledwo zauwazalnie.

- Dobrze... A wiec pierwsza osoba, ktora zainteresowala sie pana kamykami, byl ten prowincjonalny mag ponad ranga. Nazywa sie Mart zi Gorof, ma czterdziesci dwa lata, z wygladu jest zupelnie niepozorny. Jednak sam pan go zauwazyl, jeszcze na schodach. Wszyscy, z ktorymi zapoznalam sie wczesniej, przygladali sie tym kamykom wylacznie z ciekawoscia, jedynie ten Gorof byl naprawde wstrzasniety. Rozumie pan, o czym mowie?

Przelknalem sline. Okazuje sie, ze damulka byla niezwykle sumienna i uwazna obserwatorka.

- Drugi - zawahala sie, lekko marszczac brwi. - Drugi... prosze sie tylko nie przestraszyc. To ten, ktory utrzymywal ochrone ksiecia. Ktory tak doslownie wypelnil rozkaz swej jasnie wielmoznosci i ja zdjal; najwyrazniej sam nie mial nic przeciwko temu, zeby ksiecia zadzgano. Mozliwe, ze zostal przekupiony. Wszystko zostalo bardzo zrecznie zorganizowane.

- Ten wielki typ z obrecza - rzeklem szeptem.

- Dokladnie - przytaknela Ora. - Obrecz... Jesli zdjac jego obrecz, jest ponad ranga, jak pan. Lecz sam ten przedmiot jest wiele warty. To Rdzenny przedmiot, cos w rodzaju panskiej Kary. Jednak gdy Kare dostal pan „do zabawy”, to ta obrecz nalezy wylacznie do Nagiej Iglicy.

- Co?

- Tak go zwa. To jego przydomek. Naga Iglica - pasuje do niego, prawda?

- Nigdy nie slyszalem o takim magu - rzeklem powoli.

Wzruszyla ramionami.

- Nie pretendowal pan przeciez do bycia wszechwiedzacym?

Milczelismy przez chwile. Ora doprowadzala do porzadku swoj kolnierz, mruczac krotkie gospodarcze zaklecia. Nagle poczulem, ze jestem kompletnie wypompowany. I nie mam nawet sily wstac.

- Skad pani to wszystko wie? - spytalem w koncu.

Ora uniosla wzrok:

- Co konkretnie?

- O Nagiej Iglicy. O rdzennym charakterze jego obreczy...

- Jestem spostrzegawcza - przerwala mi ostro. - Zawarlam tez wczoraj wiele pozytecznych znajomosci. Nie wiem jednak, czy utrzymaja sie one po tym calym koszmarze. Wszyscy goscie bez wyjatku nocowali w palacu, a podejrzanych, takich jak ja, w ogole nie chcieli wypuscic, grozili wtraceniem do kamiennego lochu, nawet kata wezwali...

- Kata?!

- Nie bylo przy mnie nikogo, kto moglby za mnie poreczyc - sucho rzekla Ora. - Bylo nas takich dziewiec osob - tych, ktorych krol nie znal osobiscie, ktorzy na balu byli po raz pierwszy, ktorzy mniej lub bardziej oficjalnie zdobyli zaproszenie. Czterech panow i piec dam. Zapedzili nas do jednego pokoju... Gdy pojawil sie kat, damy zaczely mdlec, a ich kawalerowie pelzali na kolanach, zapewniajac, ze nie maja nic wspolnego z prowokacja i zabojstwem ksiecia.

Milczalem.

- Wypuscili nas nad ranem - westchnela Ora. - Tylko jednego wtracili do ciemnicy. Jakiegos durnia, ktory zaczal protestowac i krzyczec o swoich prawach.

- Prosze o wybaczenie - rzeklem glucho. - Naprawde nie mialem pojecia...

- Wierze. - Ora wstala. - A teraz pozwoli pan, ze sie pozegnam. Prawu Wagi rzeczywiscie stalo sie zadosc, wypelnilam swoj dlug; zegnam pana, panie Hort zi Tabor.

- Jesli czyms pania... - wymamrotalem.

Ora zamknela za soba drzwi.

* * *

„Prosze nie mylic magicznych przedmiotow z magicznymi obiektami, a tych z kolei z magicznymi podmiotami. Prosze zapamietac - Wielka Lyzka, Buty Szybkosci, Okrutne Skrzypce, Klamliwe Lustro i tak dalej - to wszystko magiczne przedmioty. Swieze Zrodlo - to juz obiekt magiczny; jest on umiejscowiony terytorialnie. Zwykle w miejscu wystepowania Swiezych Zrodel wznosi sie krolewskie palace. Tylko osoba krolewskiej krwi moze czerpac ze Swiezego Zrodla. Kiedy probuje robic to ktos nie krolewskiego pochodzenia, Zrodlo wysycha, „chowa sie”. Swieze Zrodlo niektorzy nazywaja takze Zywym Zrodlem, jednak plyn, ktory z niego pochodzi, nie ma nic wspolnego z legendarna zywa woda, choc wykorzystuje sie go w farmakologii do wytwarzania niektorych silnie dzialajacych lekow. Dom Odziezy rowniez jest magicznym obiektem, zas Sieciowy Czarnoust - magicznym podmiotem. To praktycznie nieuchwytne stworzenie podobne jest do pajaka, nie zywi sie jednak muchami ani krwia, lecz negatywnymi emocjami. Siedzac w pajeczynie nad czesto uczeszczana droga, Czarnoust zalewa przechodniow potokami inwektyw - i rosnie jak na drozdzach, wchlaniajac wykrzykiwane w odpowiedzi przeklenstwa i zlorzeczenia...”

* * *

Siedzialem nad sterta kamykow, wodzilem nad nimi dlonia, czujac dotyk cudzej woli, i zastanawialem sie, co robic dalej, gdy znow rozleglo sie pukanie do drzwi:

- Szanowny panie, tym razem pyta o pana jakis mag... Mowi, ze jest na krolewskiej sluzbie... Obawiam sie, moj panie, ze powinien go pan przyjac...

Вы читаете Magom wszystko wolno
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×