- W klubie... No tak. I w imie starej przyjazni postanowila mnie pani odwiedzic?

- Czy zdarzylo sie panu kiedys - rzekla Ora powoli - odczuwac czyjs wzrok na karku? Czyjes uwazne, mroczne zainteresowanie?

Powiedziala to takim tonem, ze, wstyd przyznac, na sekunde zrobilo mi sie zimno.

- Co ma pani na mysli?

Usmiechnela sie sucho.

- Po tym, jak tak swietnie wypelnilam pana zadanie... Odegralam wyznaczona role damy z kamykami... Nie dawali mi spokoju. Przesladowali mnie nieznajomi, grozili przesluchaniami na temat tych idiotycznych... Potem zorientowalam sie, ze podczas mojej nieobecnosci, ktos przeszukiwal pokoj, chociaz pokojowka przysiegala, ze nikogo nie bylo. Potem na glowe niemal spadla mi cegla. Codziennie czuje sie coraz bardziej niepewnie... Czy moze mi pan wyjasnic, w jaka parszywa sytuacja mnie pan wplatal? Komu sie przez pana narazilam? A moze to taki zwyczaj wspolczesnych kawalerow? - zostawiac wykorzystana dame do dyspozycji konkurentow?

- Niech sie pani zmiluje, Oro - wymamrotalem. - Jacy konkurenci?

- Pan wie lepiej, jacy. - Ora odchylila sie na oparcie fotela.

- Narobil mi pan powaznych klopotow, Hort. Wystawil mnie pan.

Milczalem.

- Dlaczego nie opowiedzial mi pan tego wszystkiego od razu, Hort?

W rozdraznieniu zaskrzypialem fotelem.

- Dlatego, ze - przysiegam na sowe - nie przypuszczalem, iz moga pojawic sie najmniejsze problemy!

Ora zamilkla. Usmiechnela sie kacikami waskich ust.

- Przeciez czuje pan, ze te kamyki... jaka sila sa one otoczone? Cieniem sily. A moze sadzi pan, ze ten, kto je stworzyl, kto jest w stanie tak po prostu, dla przyjemnosci porywac i zmieniac ludzi...

- A co pani ma z tym wspolnego? - przerwalem z rozdraznieniem. - To moja sprawa i moje ryzyko. Pani byla, prosze wybaczyc, jedynie... - Zajaknalem sie.

- Jedynie narzedziem - ze zrozumieniem przytaknela Ora i w jej piwnych oczach mignely dwie brzoskwiniowe iskierki.

Policzylem w myslach do dziesieciu.

- Baron Iw de Jater uratowal mi kiedys zycie. Jesli pani to wystarczy, jestem z nim zwiazany Prawem Wagi. Dlatego wlasnie uznalem, ze powinienem rozpoczac to niebezpieczne sledztwo. Pani nie ma z tym nic wspolnego. Prosze pania o wybaczenie, Oro. Prosze o nie bez przerwy juz od dwoch godzin.

- Prawo Wagi to powazna sprawa - mruknela i nie bylem w stanie stwierdzic, czy nasmiewa sie ze mnie, czy mowi to powaznie.

Sytuacja robila sie coraz bardziej idiotyczna. Westchnalem.

- Nie wiem, naprawde nie wiem, co mamy teraz robic. Jestem gotow zaproponowac pani... - znowu sie zajaknalem. Chcialem powiedziec - „Zaproponowac pani dach nad glowa”, jednak cale moje jestestwo protestowalo przeciwko takiemu rozwojowi wydarzen.

Chociaz, koniec koncow, moge jej wynajac domek we wsi.

- Jestem gotow zapewnic pani ochrone - wydusilem w koncu z siebie.

Moja rozmowczyni zmruzyla oczy.

- Dziekuje. Jednak obawiam sie, ze przede wszystkim bedzie pan musial zatroszczyc sie o wlasne bezpieczenstwo. Jestem, jak oboje wiemy, jedynie narzedziem, wedka, a rybakiem w tej historii, jest pan... Co pan zrobi, jesli mistrz kamieni urzadzi na pana polowanie?

- Jest pani w bledzie, Oro - oznajmilem lagodnie. - Posiadam zakiecie Kary, co automatycznie czyni zwierzyna tego, kto wejdzie mi w droge.

* * *

Polowanie.

Wrocilem o zmierzchu. Smak krwi w ustach, przylepione do podbrodka piora, euforyczny dygot; nie spieszac sie z podnoszeniem na dwie nogi, ocieralem sie bokiem o ganek i czulem na dlugim, zwierzecym pysku niemal ludzki usmiech. Jak lekko...

Lekki szelest sukni sprawil, ze znieruchomialem.

Ora Szantalia stala w progu. Po raz pierwszy zobaczylem ja nie w czerni, lecz w bieli, gdyz byla w nocnej koszuli. Wlosy barwy wyplowialej bawelny; biala, jakby posypana maka twarz - widziana oczami zwierzecia kobieta wygladala niczym plynacy po niebie oblok.

Zjezyly mi sie wasy. Siersc sie nastroszyla. Przybieranie ludzkiej postaci w obecnosci swiadka to jak publiczne zalatwianie potrzeby.

- Nie moge tu zasnac - rzekla Ora, jak gdyby nigdy nic. - Wciaz zastanawiam sie, jak wykaraskac sie z sytuacji, w ktora mnie pan wpakowal.

Cofnalem sie, nie spuszczajac z niej oczu. Krew w ustach utracila swoj wyszukany posmak - teraz byl to jedynie ostry, drazniacy nerwy smak.

- ...i wie pan, Hort, co wymyslilam?

Cofnalem sie jeszcze o krok.

W miejscu, gdzie jeszcze przed sekunda stala Ora, spelzal po schodkach maly czarny tchorz. Samiczka, jak momentalnie podpowiedzial mi wech.

Zwierzatko zanurkowalo w lopiany pod gankiem. Nie majac czasu na rozmyslania, zanurkowalem za nia. Lopiany zamykaly sie przed moim nosem. Do zapachow ziemi i lisci - oraz zaschnietej krwi - dolaczyl zagluszajacy je subtelny zapach biegnacego przede mna zwierzatka.

Lopiany zamykaly sie i znow przede mna rozchylaly; zamykaly i rozchylaly, niczym niekonczace sie zielone portiery. Rosa obmywala mi pyszczek, zmywala krew, zalepiala oczy. Ciezkie krople spadaly z potraconych lodyg, smak krwi rozpuscil sie w smaku rosy; jednak nawet ona nie byla w stanie zagluszyc zapachu biegnacego przodem zwierzatka.

Warknalem i przyspieszylem kroku. Wlecielismy do ogrodu; niczym dwa wichry przemknelismy przez grzadki i przesaczylismy sie przez dziure w plocie. Jeszcze tylko chwila - spiewal we mnie obcy, radosny glos - jeszcze tylko chwila.

Jej ogon zamiotl powietrze o wlos od mojego nosa. Serce, ktore takze do tej pory miotalo sie w niemozliwym dla czlowieka tempie, zaczelo trzepotac niczym wyciagnieta z wody rybka. Cudowny zapach zatopil mnie calego. Na sekunde oderwalem sie od ziemi, by wyladowac wprost na zwierzatku; przednimi lapkami przycisnalem ja do ziemi i dla pewnosci zlapalem za ucho.

Samiczka pisnela; trzymalem ja mocno. Zaczela wydawac z siebie oburzone, choc jednoczesnie pieszczotliwe odglosy i nagle urosla do rozmiarow gory; oszalaly tchorz siedzial na bialym ramieniu polnagiej dziewczyny, jednak odurzajacy zapach nie zniknal - po prostu sie zmienil.

Sturlalem sie w wysokie lodygi jakiegos zboza. Odpelznawszy jak najdalej, przemienilem sie takze. Bylem mokry od rosy i nie mialem na sobie zadnego odzienia. Ora sie smiala. Turlala sie po ziemi, bezlitosnie dewastujac czyjes pole, i chichotala na cale gardlo.

Wstawal swit.

W ciemnokasztanowych oczach migotaly brzoskwiniowe ogniki. Ora Szantalia jadla sniadanie; jakby nic sie nie wydarzylo. Jej czarna suknia utracila wiekszosc ze swej surowosci. Pod szyja byla rozchylona, odslaniajac doleczek miedzy obojczykami.

Ta damulka doprowadzala mnie do obledu. Do szalenstwa pragnalem jej dotknac. I gdziekolwiek bym patrzyl, o czymkolwiek bym myslal, moje mysli i wzrok wciaz wracaly do tego przekletego doleczka. Zupelnie nieznaczacej, moglo by sie wydawac, czesci jej ciala.

Usta Ory, z niezmiennie opuszczonymi kacikami warg, teraz sie usmiechaly. I uchylajac sie od czasu do czasu, ukazywaly swiatu nienaganna biel zebow.

Tam, na polu, pozostaly pomiete lodygi czyjegos zboza. Malo prawdopodobne, by mialy sie kiedykolwiek podniesc. Bylo to tym bardziej przykre, ze posiewy ucierpialy tak naprawde bez zadnego powodu. Miedzy mna i Ora do niczego powazniejszego nie doszlo. Najpierw ona chichotala, a potem ja skrzypiac zebami patrzylem, jak biegnie z powrotem do domu, podtrzymujac kraj nocnej koszuli, by nie platal jej sie pod nogami. I w ruchach biegnacej kobiety wyraznie bylo cos ze zwinnego zwierzatka, kokieteryjnej samiczki tchorza. A ja zaciskalem zeby i tylko patrzylem za nia, gdyz poscig po polu, tak naturalny dla tchorza, w wykonaniu nagiego arystokraty wygladalby raczej dziwacznie.

A potem po nieszczesnym zbozu turlalem sie juz tylko ja; zlorzeczac na siebie na czym swiat stoi, ze wstydu i z rozczarowania. I tylko strach przed tym, ze w takim stanie ciala i ducha zastana mnie wiesniacy, zmusil mnie, bym podniosl sie na nogi i wciaz zlorzeczac powlokl sie do domu.

Teraz Ora Szantalia jadla sniadanie, a slonce iskrzylo sie w jej wybielonych wlosach. Powietrze falowalo, nagrzewajac sie, i cienie tych fal tanczyly w doleczku miedzy jej obojczykami.

- Dlaczego pan nie je, Hort?

- Jestem najedzony - oznajmilem przez zeby.

- A ja jestem glodna. - Oblizala sie drapieznie i ten ruch znowu przypomnial mi o porannej pogoni. Krople rosy...

- Nie pozwole bawic sie moim kosztem - rzeklem ochryple. - Nie jestem malym chlopcem.

- Nie tylko dzieci sie bawia. - Znow sie oblizala. - I nie tylko zwierzeta... Nie odczuwa pan radosci z gry? Czy po prostu boi sie pan przegrac?

- Przywyklem do ustalania regul!

- A nie zawsze jest to mozliwe. - Ora przestala sie usmiechac.

- Podoba mi sie pan, panie Hort... Jest w panu cos... cos z rozpieszczonego, a jednoczesnie niezwykle utalentowanego dziecka. Moze przemawia przeze mnie instynkt macierzynski?

- Przemawia przez pania chuc - odparlem i od razu pozalowalem tych slow.

Lecz Ora sie nie obrazila.

- Widzi pan, Hort... A zreszta. Prosze mi po prostu uwierzyc na slowo, ze zaspokoic wyzej wymieniona chuc moge zawsze i wszedzie; tak jak rybak zaspokaja pragnienie, zaczerpujac po prostu wody zza burty. Wystarczy, ze kiwne palcem, by zbiegli sie kochankowie, przy czym nie z tych najmarniejszych, zapewniam pana... Byl pan zreszta na krolewskim balu i sam pan wszystko widzial.

Westchnalem. Mysl o krolewskim balu wywolywala nie najlepsze wspomnienia.

- Gra - Ora przeciagnela sie jak kotka, brzoskwiniowe plomyki zablysly jasniej. - To jedyna rzecz, jaka sprawia mi jeszcze przyjemnosc. Rozpoczal pan gre z nieznanym panu magiem, wlascicielem kamieni. Malo tego, bez mojej wiedzy wciagnal mnie pan w te gre. Lecz ja juz tego niemal nie zaluje. W ostatecznosci zawsze moge usunac sie na bok; jestem wszak tylko narzedziem. Ale za to jakim narzedziem; jakim pozytecznym i efektywnym narzedziem! A na poczatek niech mnie pan zapozna ze swym przyjacielem z dziecinstwa. Nie bedzie z tym chyba problemow?

* * *

Baronowa de Jater nie ucieszyla sie na widok gosci. Mnie, „okropnego czarodzieja”, bala sie juz z przyzwyczajenia. Zas widok Ory - jej perlowobiale wlosy i wyniosle spojrzenie podmalowanych oczu - natychmiast wpedzil baronowa w stan ciezkiej depresji.

Czulem sie niczym sprzedawca osobliwosci, ktory prosi obecnych o ocene czegos niezwykle egzotycznego i cennego. Odczulem nawet, szlachetna sowo, cos w rodzaju dumy; szczegolnie, kiedy

Вы читаете Magom wszystko wolno
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×