Pani Szantalia czekala na mnie na drodze, przy bramie. Na jej twarzy malowal sie niepokoj; rzeklbym, przesadzony niepokoj.

- Zyje pan, chwala sowie.

Zmierzylem ja uwaznym spojrzeniem.

„Rzucila na mnie urok”. Dobrze wiemy, jak stoleczne damy rzucaja uroki na niezbyt rozgarnietych baronow. Tra-la-la, dwatrzy usmieszki, i juz ojciec rodziny porywa nowa znajoma, by obejrzec z nia mysliwskie trofea.

A co? Ma prawo. Baron. I wszyscy w zamku, od kucharki do pani baronowej, z pelnym przekonaniem potwierdza to prawo: tak, ma...

Lecz co ja mam z tym wspolnego?! Kim ona jest dla mnie - zona? Narzeczona? Nie. Jest po trochu narzedziem, po trochu ciezarem, po trochu... zwierzatkiem. Poscigiem przez pokryta rosa trawe, tym zapachem...

- Co z panem, Hort? Jest pan ranny?!

„Rzucila na mnie urok. I na ciebie”.

Przeciez to niedorzeczne. Kokietowac nikt jej oczywiscie nie zabroni - wszystkie te gierki, trawa, rosa, brzoskwiniowe iskierki...

Ale probe zawladniecia mna za pomoca magii wyczulbym wczesniej, niz Ora by sie na nia zdecydowala. Nie ma wiec racji, myli sie moj przyjaciel, Jater.

- Czemu mi sie pan tak przyglada, Hort?

- Zi Tabor - rzeklem wyschlymi wargami. - A najlepiej, panie Hort zi Tabor.

Zatrzepotala rzesami; miala w tym momencie taki bezbronny, taki niewinnie urazony wyglad.

Niedotykalska.

Mialem olbrzymia ochote zdjac z pasa gliniane uosobienie Kary - nie po to, by oderwac mu glowe, lecz by choc raz zobaczyc, jak zmienia sie wyraz jej oczu. Zeby naprawde ja wystraszyc. Chocby ten jeden raz.

Wszedlem do domu - Szantalia odsunela mi sie z drogi. Pojekujac z bolu sciagnalem kurtke; do zdejmowania butow sluzyla specjalna podstawka przy drzwiach; byla sprawniejsza od kazdego lokaja, wystarczylo wyciagnac noge.

Nalezalo dobrze rozpalic w lazni i porzadnie sie umyc. Bytem jednak kompletnie wyzuty z sil i stwierdzilem, ze najpierw odpoczne, a dopiero potem... Wyrzezbione w drzewie sowy podtrzymujace loze blyszczaly w polmroku sypialni okraglymi, brazowymi oczami.

Iw jest tak samo nieprzewidywalny i impulsywny, jak jego ojciec. Ora pojawila sie w zamku w charakterze mojej towarzyszki, co znaczylo, ze jest dla Iwa nietykalna! Zachowal sie podle i podobna podloscia mu odplacono. Potem, wytraciwszy miecz z mej oslablej dloni, nie wiadomo dlaczego postanowil okazac milosierdzie.

Nie wiedzialem jednak, ze Iw tak postapi! Gdybym wiedzial, nie nalozylbym zaklecia „przed zelazem”... Chociaz nie. Lepiej sie zabezpieczyc, gdyz przerabany na pol trup nie jest juz magiem; jest padlina. Mag powinien byc zywy, przynajmniej dopoki ma taka mozliwosc.

I walczac o zycie, mag ma prawo skorzystac z podstepu.

- Czym panu zawinilam, Hort?!

Milczalem, gladzac ranna reke.

- Niech bedzie - westchnela Ora ze znuzeniem. - W porzadku. Moge przeciez chocby zaraz spakowac sie i stad wyjechac. Na pewno uda mi sie znalezc maga ponad ranga, ktory bedzie potrafil mnie obronic... przed tym mistrzem kamieni. Jesli ten sie mna w ogole zainteresuje. A najprawdopodobniej juz go nie obchodze, jestem jedynie narzedziem, nie jestem mu potrzebna. Dobrze, dzisiaj odjade. Lecz niech mi pan wyjasni, Hort, co takiego uczynilam?

Milczalem. Sinozolta opuchlizna malala, poddajac sie dzialaniu balsamu z oleju rokitnika z dodatkiem pszczelego jadu.

Ora siedziala naprzeciw mnie, naburmuszona, bez makijazu, z wlosami w nieladzie. Wargi, dotad waskie, wydety sie kaprysnie, niepodmalowane oczy byly zmeczone i zaszczute. Te mloda, nieszczesna kobiete mozna by uznac teraz za mlodsza siostre tej nadetej, wynioslej damy, ktora poznalem onegdaj w Klubie Kary.

- Wciaz pan milczy, Hort... Dobrze. Byloby rzeczywiscie dziwne, gdyby... zegnam pana.

Podniosla sie lekko; zadzwieczaly blyskotki na wytartym meskim pasie.

W drzwiach odwrocila sie.

- Prosze mi wybaczyc te historie z tchorzami. Nie powinnam byla... Prosze mi tez wybaczyc za barona. Tak, sprowokowalam... nie sadzilam, ze tak to pana poruszy. Gdyby pan... Krotko mowiac, gdybym przypuszczala, ze jest pan zdolny... do zazdrosci... Gdyby pan choc napomknal... Jestem przeciez pana narzedziem, nawet nie przyjacielem! Trzeba bylo... Zreszta, teraz to niewazne. Zdrowia panskiej sowie.

Wyszla; przez jakis czas patrzylem za nia, potem, postekujac, wstalem i wyszedlem na prog.

Switalo.

Droga wiodaca w pole oddalala sie czarna, wyprostowana figurka z kufrem podroznym w opuszczonej rece.

Jest ogolnie przyjetym faktem, ze centrum aktywnosci magicznej miesci sie u magow mianowanych w mozgu, zas u magow dziedzicznych w rdzeniu kregowym. Magowie dziedziczni uwazaja te hipoteze za obrazliwa i dyskryminujaca, jednak przemawiaja za nia liczne laboratoryjne dane, eksperymenty i badania anatomopatologiczne. Jednym z nastepstw tej anatomicznej anomalii jest zdolnosc uczenia sie u magow naznaczonych oraz calkowita niezdolnosc u dziedzicznych. Dziedziczny mag rodzi sie ze swoim stopniem - zwykle wysokim (drugim, pierwszym, ponad ranga). Mag mianowany musi poswiecac na nauke i treningi cale lata swojego zycia, ma jednak mozliwosc przechodzenia z nizszego stopnia na wyzszy - choc prawde mowiac zycie najczesciej jest zbyt krotkie nawet na przejscie z czwartego stopnia na drugi.

Tak zwani „magowie prehistoryczni” sa jedynie legenda. Najstarszy z zyjacych obecnie magow mianowanych ma sto piecdziesiat lat, jest slaby, chory i praktycznie niezdolny do magicznej aktywnosci.

* * *

Zolte sciany nieskoszonego jeszcze zboza kolysaly sie uspokajajaco.

Wysychala rosa, wiadl blekitny chaber zacisniety w bialych zebach Ory Szantalii.

- Czego pan chce, Hort? Tak, lubie pana... Wykorzystal mnie pan... Sprzedal mnie... I znow by mnie pan sprzedal, gdyby to bylo konieczne.

- Ora, wtedy, na krolewskim balu, naprawde nie wiedzialem, ze tak to sie skonczy. Lubi pani czuc sie ofiara, to wszystko.

Przypomnial mi sie wieczor, gdy przyszla do mojego numeru, by uczciwie wypelnic Prawo Wagi. Powstrzymalem sie wowczas, gdyz potrzebowalem od niej innej uslugi; co by sie jednak wydarzylo, gdybym nie byl wowczas taki wyrachowany?

Zwierzatko.

Nie wychodzi mi to zwierzatko z glowy. Najbardziej nie lubie byc od czegos zaleznym - od innego czlowieka, od warunkow, od wlasnego uczucia. Mag jest samotny z natury; towarzysz maga powinien calkowicie do niego nalezec. Jak nalezala, wedlug opowiesci, matka do mojego ojca.

A Szantalia? Czy ona jest w stanie nalezec? Jest mimo wszystko magiem, choc marniutkim.

Wiec niech sobie idzie... po polu?

Ora milczala. Chaber w jej zebach byl ogryziony do samej blekitnej glowki. Wleklismy sie po jakiejs sciezce, z dala od drogi, nogi zapadaly sie w pulchnej ziemi, zolte sciany zboz zmienily sie w zarosla wysokiej trawy, przed nami rosl kasztan.

- Wie pani co, Oro - rzeklem z wysilkiem. - Zostawmy wzajemne obwinienia. Nie powinna pani teraz wyruszac. Prosze sie najpierw uspokoic i jesli nie zmieni pani zdania, zamowimy powoz. Za kilka dni, kiedy tylko mi zdrowie pozwoli, sam chce sie wybrac w podroz. Gdzies czeka na moja wizyte mistrz kamieni.

- Nie powinien pan go szukac - szybko odparla Ora. - Jest od pana silniejszy, Hort. Znacznie...

I zamilkla, gdyz w basztanie ukrywal sie wiejski chlopiec, ktory kradl dynie.

Uslyszal nasze glosy wczesniej i bez trudu moglby wziac nogi za pas, lecz najwidoczniej ze strachu odjelo mu wladze w tychze nogach. Chlopiec przykucnal i zamarl zwiniety w klebek; na rozpostartym worku lezala zlota gorka obciazajacych go owocow.

- Co on wyprawia? - zapytala Ora po chwili milczenia.

- A jak sie pani wydaje? - odparlem pytaniem na pytanie.

Chlopiec czknal.

- Podejdz tutaj - przykazalem mu.

Na jaka sowe zdala mi sie ta praca wychowawcza? Mial pietnascie czy szesnascie lat i ledwie trzymal sie na trzesacych nogach.

- Jak masz na imie?

- Sz-sztas...

- Uczyli cie, Sztasiku, ze nie wolno krasc?

Cicho zajeczal.

Poznal mnie. Nie watpil, ze natychmiast przemienie go w zabe. Albo w pluskwe. Nie wiedzial, jak uniknac tak strasznej kary, wiec po prostu polozyl sie na ziemi i zaczal pelzac jak zaba. Gdybym nie odsunal nogi, moje buty zostalyby do czysta wylizane.

- Prosze, Ora - rzeklem cicho. - Widzi pani tego... Sztasa? Zaklecie Kary jest w stanie zmienic najpotezniejszego maga w takiego wlasnie pelzajacego smarkacza... Zryj ziemie! - rozkazalem chlopakowi i ten pospiesznie napchal do ust garsc czarnej ziemi i krztuszac sie, probowal ja polknac.

- Nie trzeba, Hort - rzekla Ora za moimi plecami. - Niech go pan zostawi.

Chlopak objadal sie ziemia, cicho pojekujac i nie smiejac podniesc na mnie wzroku; czekalem.

- Myli sie pan, Hort - rzekla Ora. - Nie kazdego mozna pokonac zakleciem Kary. Nie kazdy bedzie pelzal jak ten, na brzuchu. I nie nalezy, podajac przyklad, meczyc glupiego chlopaka.

- A zalozymy sie, ze kazdego? - zapytalem, glaszczac futeral Z gliniana figurka.

- Nie bede sie z panem zakladac - odparla Ora ze smutkiem.

Sztas ciagle wyl, z nosem wbitym w ziemie.

- Zmiataj stad - rozkazalem przez zeby. Chlopak przez sekunde nie wierzyl we wlasne szczescie, a potem zaczal uciekac. Biegl niezgrabnie, co chwile sie potykajac i nie ogladajac za siebie, dopoki nie zniknal w zaroslach; przez jakis czas donosil sie z nich jeszcze oddalajacy sie trzask.

Rozejrzalem sie.

Ora powoli ruszyla do przodu. Przeszla po basztanie, zostawiajac w pulchnej ziemi glebokie siady obcasow. Ukleknela obok gorki dyni, blysnela w sloncu skladanym nozykiem i naciela najwiekszy, najbardziej soczysty owoc.

Вы читаете Magom wszystko wolno
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×