Ira cos mowila, a Julia kiwala, nie sluchajac. Duzo wazniejsze bylo to, ze Aleksiej zgadza sie ze Stasem w sprawach polityki na Bliskim Wschodzie. Niech sie zgadza. Tym lepiej dla niego.

(koniec cytatu)

Rozdzial czwarty

Interesujaca heraldyka: CZARNY SMOK NA SREBRNYM POLU

Zamieszkany rejon Drekol okazal sie byc bardzo swoistym miasteczkiem. Nazwy trzech znajdujacych sie w nim karczm - „Bandycka”, „Mordobojnia” i „Wesoly dusiciel” - charakteryzowaly go wyjatkowo celnie.

Zatrzymalismy sie w „Dusicielu”, gdyz panujace w nim warunki okazaly sie w miare znosne. Wynajelismy dwa oddzielne pokoje; wybierajac numer dla siebie, kierowalem sie przede wszystkim widokiem z okna: czerwone dachowki, wieza straznicza, blekitna wstega rzeki Wyrii i blekitne czapy gor na horyzoncie; ten niezwykle urokliwy obrazek pogodzil mnie z wszelkimi niewygodami hotelu.

Kolacje takze jedlismy osobno; Szantalia zeszla do wspolnej jadalni, ja zostalem w pokoju i polecilem przyniesc sobie garnek zsiadlego mleka. Minelo pol godziny, jednak zsiadle mleko sie nie pojawilo. Postanowilem wiec zejsc na dol i bardziej przekonujaco powtorzyc zamowienie.

W jadalni nie bylo tloczno, panowala tam jednak niezwykle ozywiona atmosfera. Moja towarzyszka siedziala za prostym stolem w otoczeniu najprawdziwszych bandziorow i czula sie, najwyrazniej, wybornie.

Przed Ora stal olowiany talerzyk z koscmi kurczaka; Ora smiala sie, obnazajac rowne, biale zeby. Z prawej strony pania Szantalie podtrzymywal przystojny mlodzieniec z rzadka, chlopieca brodka, odziany wykwintnie, lecz bez gustu. Po lewej stronie slicznotki zasiadal wielki i gruby niczym beczka prochu mlodzian z blizna na lysej glowie i przepaska na wybitym oku. Zarowno Ore, jak tez jej towarzyszy, zaslanialy co jakis czas czyjes szerokie plecy. Przez chwile zastanawialem sie, czy nie dotrzymac jej towarzystwa; uznalem jednak, ze skoro Ora sie smieje, kompania musi jej odpowiadac, po co wiec mieszac sie w nie swoje sprawy.

Po tych rozmyslaniach udalem sie prosto do kuchni. Juz po minucie sam karczmarz z wytrzeszczonymi przerazeniem oczami pedzil po schodach, trzymajac w wyciagnietych rekach ciezki kociol ze zsiadlym mlekiem, a karczmarka, nisko sie klaniajac, zapewniala, ze od tej chwili kazdy moj kaprys zostanie zaspokojony momentalnie i co do joty. Utrzymujac przez chwile teatralne napiecie, przywrocilem wreszcie jej nos do normalnych rozmiarow i opuscilem pomieszczenie gospodarcze, w ktorym, poza wszystkim innym, panowal nieopisany smrod.

Wydarzenia w ogolnej sali rozwijaly sie swoim rytmem; do slow dolaczyly sie noze. Przystojny mlodzieniec nie siedzial juz obok Ory, lecz tanczyl z obnazonym sztyletem wokol barczystego, obszarpanego mezczyzny o wygladzie chlopa; mezczyzna uzbrojony byl nie wiedziec czemu w ogromny zakrzywiony kindzal. Pozostale mordy podjudzaly przeciwnikow, by jak najszybciej powypruwali sobie Haki. Pani Szantalia, choc nie kibicowala, przygladala sie widowisku z ciekawoscia i bez cienia strachu. Chlopiec zakonczyl swoj taniec i ruszyl do ataku - z gracja i lekko, jakby sie bawil. Rozlegl sie szczek stali, jednak wykrzywiony kindzal okazal sie bezsilny. I juz trup mezczyzny pada na brudna podloge, ktora robi sie od tego jeszcze bardziej brudna, a widzowie z podekscytowanych zmieniaja sie w praktycznych - trzeba jak najszybciej posprzatac. I dopoki podejrzani osobnicy biegaja ze scierkami, mlodzieniec wraca do stolu, przytula sie do pani Szantalii i kontynuuje jakas niedokonczona opowiesc, zas Ora usmiecha sie zagadkowo, slucha, przytakuje i popija wino.

Przyjrzalem sie dokladniej.

Mlodzieniec byl magiem trzeciego stopnia. Dziedzicznym.

* * *

Pokoj Ory miescil sie naprzeciw mojego, uslyszalem wiec, kiedy wrocila. Lekkie kroki na korytarzu, delikatne skrzypniecie drzwiami.

Posrod nocy unosil sie bialy usmiech ksiezyca.

Minela minuta... Druga... Trzecia...

Drzwi pokoju naprzeciw zaskrzypialy raz jeszcze. I natychmiast rozleglo sie cichutkie, wladcze - puk puk.

- Spie - powiedzialem.

- Prosze otworzyc, Hort. Przeciez pan nie spi.

Skrzywilem sie i otwarlem drzwi.

Ora byla trzezwa i rzeczowa; najpierw podeszla do otwartego okna i chciwie wciagnela w pluca nocne powietrze.

- Przezacna sowo... Po prostu sie dusze. W moim pokoju tak smierdzi... Okno wychodzi na tyly... To nie do zniesienia.

- I dlatego mnie pani obudzila? - upewnilem sie chlodno.

- Nie, nie dlatego... - Szantalia zatarla dlonie i wprawnie rzucila zaklecie „przed cudzymi uszami”. - W trakcie, gdy pan upajal sie widokami i raczyl zsiadlym mlekiem, ja pracowalam i zdobywalam informacje.

- Sam widzialem - nie powstrzymalem sie od komentarza.

- Niczego pan nie widzial. - Ora usmiechnela sie i ponownie wstrzasnela mna jej przemiana. Smutna, szczera dziewczyna znow gdzies przepadla, ustepujac miejsca zimnej, wynioslej pieknosci.

- Chlopak jest synem miejscowej atamanki; jego matula dowodzi trzystuosobowej bandzie, to polowa wszystkich mezczyzn w miescie. Domyslil sie pan juz chyba, z czego tu zyja?

Milczalem. Szantalia nie czekala zreszta na odpowiedz. Pytanie bylo retoryczne.

- Jesli chodzi o pana Marta zi Gorofa... miejscowi utrzymuja z nim bardzo rzeczowe uklady - karmia jego smoka. Smok zjada dwa byki dziennie i jedna dziewice rocznie, na wiosne, w porze kwitnienia jabloni. Dlaczego sie pan tak przyglada? Nie wiedzial pan, ze smok na wiosne ma duze zapotrzebowanie na dziewice? Za co pan zi Gorof milosciwie nie puszcza swego smoka na miasteczko, by napasl sie do woli... O ile mi wiadomo, mieszkancy szczyca sie swym panem zi Gorofem i chetnie mu sluza. Okoliczni wiesniacy zajmuja sie hodowla byczkow na niewyobrazalna skale, jednak mieso pojawia sie na ich stolach tylko od wielkiego swieta. Wszystko idzie na smoka. A i mieszkancow raczej ubywa, bojowy ludek... Ani dnia dluzej nie bede mieszkac w tym chlewie. Nie wytrzymam, Hort. Pojedzmy jutro do zi Gorofa. Przeciez mnie zapraszal, wtedy, na balu, pamieta pan?

- Byc moze - odparlem powoli. - Byc moze jutro nie bedzie juz zadnego zi Gorofa, a jedynie trup. Mam powody przypuszczac, ze to wlasnie Gorofa przyjdzie nam ukarac. Ora nie zareagowala; jej milczenie bylo geste, niemal dotykalne. W jej milczeniu krylo sie natchnienie, jak w spiewie. Westchnela.

- No dobrze. Prosze sluchac dalej. Przed kilkoma miesiacami pan mag Gorof ulegl przemianie. Tutejsze nosy wyczuly ja jesli nie od razu, to bardzo szybko. Zewnetrznie wszystko wyglada jak dawniej - jednak Gorof zrobil sie ponad miare ponury.

Rzadko wychodzi z zamku i nie zaprasza gosci. Wczesniej to uwielbial - oprowadzal cale wycieczki statecznych mieszczan, bywali tu arystokraci z dalekich ziem, a nawet goscie ze stolicy; wszyscy chcieli obejrzec smoka... Teraz nie znosi niczyjego towarzystwa. Mozliwe, ze ta przemiana ma jakis zwiazek z krolewskim balem. Rozumie pan? Moze to byc jednak zwykly zbieg okolicznosci. Na dole, w ogolnej sali, halasowali najbardziej wytrwali bywalcy - ich glosy byly ledwie slyszalne. Dom byl solidny, z grubymi kamiennymi scianami, debowymi framugami i ciezkimi, masywnymi drzwiami.

- W moim pokoju panuje znacznie lepsza slyszalnosc - oznajmila Ora cierpietniczym tonem. - Oni wrzeszcza... nie daja mi spac.

Kolejna przemiana; Ora zmieniala dzis nastroje, jak kolnierzyki. Na miejscu energicznego, pewnego siebie maga pojawila sie slaba, zmeczona i kaprysna damulka.

I trzeba przyznac, ze byla dosc atrakcyjna. Roztaczajac zapach rozpalonej samiczki tchorza.

Tyle ze ja juz nie bawie sie w te gierki.

- Na milosc sowy, Oro. Jesli pani chce, prosze sie polozyc na tym kufrze w kacie.

Ora zastanawiala sie przez chwile, czy warto sie obrazic. Westchnela - wstala i pochylajac delikatne ramiona, spojrzala na mnie blagalnie.

- Moze zamienimy sie na pokoje?

Skrzywilem sie.

- Jutro czeka mnie wazny dzien, Oro. Musze sie wyspac i byc wypoczetym... I nie trzeba sie obrazac.

- Jasna sprawa - odparla z dziwnym wyrazem twarzy.

- Jesli przeszkadza pani zapach - prosze wypelnic pokoj wonia roz. Jesli przeszkadza pani halas - prosze postawic magiczna zaslone.

- Juz wypelnilam - rzekla po chwili. - Won roz zmieszana ze smrodem zgnilej kapusty... Tego nie da sie zniesc, Hort. Czasem tak doskwiera mi bezsilnosc.

Teraz powinienem ja pocieszyc i dodac otuchy.

- Prosze isc spac, Oro.

- Ide...

Obejrzala sie przy samych drzwiach.

- Byc moze popelnilam blad, Hort. Ale to dla sprawy. Moze zachowalam sie zbyt... wyzywajaco wobec tego... Rozumie pan. W przeciwnym razie nie rozwiazalby mu sie jezyk. Ten szczeniak... ubzdural sobie, sowa wie co. Boje sie, ze wtargnie do mojego pokoju.

- Niech wiec pani postawi zaklecie ochronne. - Zaczynalem sie nie na zarty gniewac.

- Zauwazyl pan, ze to mag trzeciego stopnia?

- No dobrze, postawie pani to...

Razem wyszlismy na korytarz, odczekalem, az przekreci klucz, zamykajac sie w swoim pokoju i powiesilem na drzwiach zaklecie ochronne, ktore sforsowac byl w stanie co najwyzej slon.

- Spokojnej nocy, Hort - rzekla zza drzwi.

Wydalo mi sie, ze slysze w jej glosie ironie.

A moze mi sie zdawalo.

Вы читаете Magom wszystko wolno
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×