przygladalem sie wyciagnietej twarzy mego przyjaciela. Iwa. Malo mu szczeka nie opadla. Wygladal jak wioskowy chlopiec, ktoremu na jarmarku pokazano wielkiego cukierka. Patrzac na jego twarz zrozumialem nagle, ze moj przyjaciel jest najzwyklejszym wiesniakiem, a i ja niewiele sie od niego roznie, i ze w oczach Ory jestesmy prostymi pastuszkami.
Stol mial rozmiary niewielkiego placu.
Posadzono mnie obok baronowej. Iw usiadl przy Orze. Rozdzielalo nas biale pole obrusu, po ktorym w srebrnych polmiskach plynely dania: duszony labedz z wymyslnie wygieta szyja, miody prosiak z jakims dziwacznym warzywem w pysku, miesny pierog z oliwkami, salata ozdobiona naturalnymi platkami rozy i jeszcze cos, czemu nie chcialo mi sie przygladac. Tak czy inaczej z calego tego dobra moglem uraczyc sie jedynie warzywami z zupy.
- Jest pan na diecie? - spytala baronowa niemrawym glosem.
Juz od dziesieciu lat doskonale wiedziala, ze jestem na diecie. Moja obecnosc sprawiala jej niewyslowione meki; widzialem, jak od czasu do czasu robi lewa dlonia znak odganiajacy zle duchy. Przez blada skore myszowatej twarzyczki przeswitywaly sine cienie. A kiedys byla piekna kobieta, pomyslalem bez wspolczucia.
Rozmawiajac przez stol, trzeba bylo niemal krzyczec. W koncu miedzy lwem i Ora zawiazala sie prywatna, niemal nieslyszana przeze mnie rozmowa. Cala moja rozrywka sprowadzila sie w koncu do prob zrozumienia, o czym tak beztrosko gawedza.
Baronowa ze sztucznym usmiechem wydawala sluzbie niepotrzebne polecenia. Jedyny syn i spadkobierca Jatera, posadzony za stolem razem z doroslymi, wiercil sie w fotelu; widocznie dostal niedawno lanie. Przezuwalem gotowana marchewke i patrzylem, jak rozkwita moj przyjaciel, okrutny sobiepan i pogromca kobiet.
- ...natura...
- ...i polozylem jednym strzalem!
- ...Z przyjemnoscia! Niedawno wzbogacil sie o nowe trofeum!...
- ...trofeum...
- ...Trofeum! Najwspanialsze ze wszystkich!
Oczy barona przypominaly dwa krazki masla. Ora jasniala niczym podswietlony sloncem sopelek; byla atrakcyjna. Byla zdecydowanie pociagajaca. Byla pikantna. Dotychczas taka nie byla - albo to ja patrzylem na nia inaczej? A moze wciaz bytem otumaniony zapachem, ktory, niedostepny dla czlowieczego wechu, tak poraza mlode tchorze?
Baronowa patrzyla w swoj talerz.
- Iw jest niezwykle ozywiony - rzeklem, tlumiac w sobie rozdraznienie. - Nie wydaje sie pani, baronowo?
Nie podnoszac glowy baronowa wydala z siebie zaprzeczajacy pomruk.
- Moi drodzy! - Iw zerwal sie, rozchlapujac wino z kielicha. - Pani Szantalia zazyczyla sobie obejrzec moj salonik mysliwski! Zajmij sie Hortem, moja droga, na pewno nie zainteresuje go nasza mala wycieczka; wszak gardzi polowaniem.
- Ma inne zainteresowania - lekko sie usmiechajac, oznajmila Ora. - Woli prawdziwe polowanie!
Baron glosno sie rozesmial i smialo chwytajac Ore pod reke wyprowadzil ja z sali.
Zrobilo mi sie w ustach sucho. Sucho i parszywie. Zdazylem zauwazyc, jak przy drzwiach reka barona objela Ore w talii; i ze zlosnica nie zaprotestowala, przeciwnie, rozesmiala sie w odpowiedzi.
Baronet odprowadzal barona dlugim spojrzeniem. Podczas nieobecnosci ojca jego plecy wyraznie sie wyprostowaly; przestal sie nawet wiercic. Iw hoduje sobie niebezpiecznego dziedzica, pomyslalem, patrzac w migdalowe oczy niedojedzonego prosiecia. Migdalowe pod kazdym wzgledem - z dwoch orzechow migdala.
- Czas na ciebie, Gel - rzekla baronowa, jakby budzac sie z transu. - Pora spac. Masz jutro zajecia.
Widzialem, jak zatrzeslo dzieciakiem; znalazl w sobie jednak sile na uprzejme kiwniecie. Wstal z krzesla, pocalowal blada reke matki, uklonil mi sie i oddalil w towarzystwie lokaja.
W sali zapadla cisza. Bezglosnie drgaly jezyki swiec - gdzies za gobelinami ukryte byly tajne drzwi, ciagnelo od nich przeciagiem. Sludzy - zostalo ich dwoch - zastygli za oparciami foteli. Baronowa cierpiala w milczeniu. Metodycznie oproznialem talerz z kawalkami gotowanej marchewki.
Rosa. Lopiany. Ruchliwe, niczym strumyk, czarne zwierzatko. Scielacy sie ponad ziemia tren - zew zapachu.
Reka barona na jej talii, podkreslonej meskim, szerokim pasem. Drwiacy smiech.
Zrozumialem, ze jestem zazdrosny i to odkrycie bylo niczym smagniecie rozgi.
Jeszcze przed dwoma dniami zapatrzona w siebie pani Szantalia byla mi doskonale obojetna! Niemal doskonale - by wyrazac sie jasno. Z jakiej racji mialbym zmieniac swoj stosunek do niej? Tylko dlatego, ze jeden raz zachcialo jej sie ze mna zabawic?!
Baronowa malymi lyczkami saczyla wino - biale i przezroczyste jak ona sama. Zrozumialem, ze czuje do tej kobiety odraze. Iw...
Iw!
Tu nie chodzi o Szantalie, podpowiedzialo mi poczucie sprawiedliwosci i jej spokojny glos na sekunde zagluszyl wewnetrzny jek rozczarowania. Tu nie chodzi o dziewczyne. Chodzi o to, ze Iw jest moim przyjacielem. Moze niezbyt bliskim, ale jednak przyjacielem... Przyjacielem z dziecinstwa! Dla niego i na jego prosbe narazilem sie na niebezpieczenstwo! A teraz on, ten przyjaciel, na moich oczach odbija mi kobiete!
To niewazne, ze tak naprawde ona nie jest moja. To niewazne, ze Ora sie jedynie drazni. Wazne jest to, ze ze mnie, z Horta zi Tabora, probuje sie tu zrobic durnia!
Rozejrzalem sie. W wielkiej sali nie bylo nikogo oprocz mnie z baronowa i dwoch lokai.
- Wynoscie sie - rzeklem, wkladajac w swe slowa odrobine magicznej perswazji.
Pochylajac sie w zwyczajowym poklonie sludzy sie oddalili. Baronowa, zdziwiona i przestraszona, wlepila we mnie przezroczyste, rybie oczy.
- Panie zi Tabor.
Byla ulegla, niczym mokry snieg. Od dawna nie miala juz wlasnej woli.
- Najdrozsza - wymamrotalem, wpatrujac sie w wodniste oczy. - Rozpala pania namietnosc. Cala pani plonie. Jest pani moja. A ja jestem pani. Kocham pania. Juz od dawna. Jest pani znudzona. Pragnie pani pieszczot - podaruje je pani... Nie zwlekajmy!
Jej oczy od razu utracily przytomny wyraz. Rysy twarzy rozmiekly, jak rozpuszczony wosk. Moje rece objely bezwolna lalke; zarzucilem ja na ramie i skierowalem sie do tajnych drzwi.
Byla to najprawdopodobniej ukryta alkowa - ta, w ktorej Jater oddawal sie pozamalzenskim uciechom. Rzucilem baronowa na szerokie loze; panowala calkowita ciemnosc. Moja ofiara byla calkowicie slepa, podczas gdy ja widzialem ja wyraznie. W brunatnych odcieniach nocnego wzroku moja zdobycz wygladala nieco atrakcyjniej, niz w pelnym swietle.
Ofiara byla opleciona moja wola i ani myslala o stawianiu oporu. Malo tego, watpie, by baron podejrzewal nawet, jaka burza temperamentu kryje sie w zmaltretowanej duszyczce jego wiernej zonki; baronowa przywolywala mnie do siebie, probujac jednoczesnie uwolnic sie z odzienia; co nie bylo takie proste, biorac pod uwage nieobecnosc pokojowki.
Nie byla po prostu chuda - byla koscista. I jamka miedzy jej obojczykami wygladala jak slad kaczej lapy.
Pachniala ksiazkowym kurzem.
Jakims cudem udalo jej sie sciagnac suknie, koszule, sadzac po dzwieku, po prostu rozerwala. Rozszerzonymi w ciemnosci zrenicami patrzyla gdzies ponad moim ramieniem i wyciagala drzace, chude rece.
- Pojdz do mnie, luby... Ooooch...
Nie mogac sie mnie doczekac, rozciagnela sie na lozu w pozie, ktora niewatpliwie uwazala za niezwykle ponetna.
- Gdzie pan jest... gdzie...
Zauwazylem w kacie kozetke i usiadlem na niej, zakladajac noge na noge.
- Gdzie jestes... moj upragniony... moj golabeczku...
Pauza sie przeciagala. Baronowa miela posciel chudymi, koscistymi bokami. Czekalem.
- Pojdz do mnie, ukochany.
Westchnalem ciezko. Odpowiedzia na me westchnienie byl powiew przeciagu, niosacy ze soba zapach rozgrzanego wosku.
Baronowa powoli uwalniala sie spod wplywu mojej woli.
Wydala jeszcze kilka namietnych jekow i nagle zamilkla. Usiadla na lozu; wyraz rozmarzenia na jej twarzy powoli zmienial sie w zdziwienie.
- Och... Gdzie pan jest?
Po chwili na podloge alkowy padl zolty blask.
- Dlaczego jestem...? - wyszeptala baronowa, a po chwili zolta portiera zakrywajaca wejscie odchylila sie i w pomieszczeniu od razu zrobilo sie jasno, gdyz baron de Jater i moja cudowna Ora przyniesli ze soba po swieczce.
W koncu zrozumialem, po co potrzebna mi byla cala ta komedia. Jedynie dlatego, by zobaczyc teraz wyraz twarzy Jatera.
Niestety, twarz Ory byla ukryta za poteznym ramieniem barona.
Pierwsza przyszla do siebie baronowa. Nie bedac juz pod wplywem mojej woli, naga i przylapana na goracym uczynku biedulka zaczela sie miotac, jak mysz na patelni. W koncu zawinela sie w przescieradlo i nie myslac nawet o ucieczce wydala z siebie niewyrazny, rozpaczliwy jek.
- Coz za niespodzianka, Iw - spokojnie rzekla Ora, cofajac sie z powrotem do korytarza. Moze mi sie tylko zdawalo, lecz w jej glosie slychac bylo zlosliwosc.
Iw de Jater w koncu zamknal usta i jego oczy wrocily do oczodolow - minelo w kazdym razie niebezpieczenstwo, ze galki oczne wypadna mu na podloge.
- Odplacam pieknym za nadobne - rzeklem, pomijajac caly szereg retorycznych pytan. - Czy dama zwiedzila juz salonik mysliwski? A coz takiego zamierza pan pokazac jej w tym pokoju, drogi przyjacielu?
- Przyniescie mi bron! - ochryple wykrzyknal Jater. - Ludzie! Do mnie! Przyniescie mi bron!
- Niech pan przestanie histeryzowac - rzeklem chlodno. - A moze chce pan, bym porazil jego ludzi paralizem?
- Badz przeklety, czarowniku - wyszeptal Jater i pod jego spojrzeniem zrobilo mi sie nieswojo. - Badz przeklety!
Jeki spod przescieradla nieco przycichly. Baronowa ochrypla.
- Moim zdaniem jestescie kwita, panowie - radosnie oznajmila Ora. - Nie zaprzeczy pan, baronie, ze skandaliczne zachowanie pana Tabora zostalo przez pana sprowokowane, a ponadto...
- Wynoscie sie z mojego domu - cichym, swiszczacym glosem rzekl Jater. - Wyzywam cie na pojedynek, czarodzieju. I jesli zrejterujesz - klne sie piorunem - pozalujesz, ze sie urodziles.
* * *
- Mial pan ciezkie dziecinstwo, Hort?
Zerknalem na nia, nic jednak nie odparlem.
- Jesli takich ma pan „przyjaciol z dziecinstwa”, to i dziecinstwo chyba miodem nie bylo. Tak mi sie wydaje, w kazdym razie.
Odchylila sie na oparcie fotela. Wydela wargi i podmuchala na swa filizanke. W takt przelykania poruszal sie doleczek na jej szyi.
- Niech pan nie milczy, Hort. Nie gniewam sie na pana, prosze mi wierzyc.
Zakrztusilem sie. Z trudem opanowalem kaszel; obrzucilem lajdaczke wscieklym spojrzeniem.