wszystko nie jest snem, a ona nie lezy nafaszerowana narkotykami na jakims stole operacyjnym.

Wampir jako pomost laczacy ja z normalnym zyciem. Dziwne sa koleje losu.

Rek przygladal sie jej badawczo. Nie jestem nachalny – mowilo jego spojrzenie – nie narzucam sie z pytaniami... Ale czy naprawde pani sadzi, ze wyglada na osobe, za ktora sie podaje?!

– A gdybym pochodzila z innego kraju... z jakichs zamorskich krain?

Zasepil sie.

– Powiedzialam cos nie tak?

– Niestety tak, laskawa pani Ireno. Obce kraje nie istnieja. To tylko bajki.

Potrzebowala dluzszej chwili, by odzyskac dar mowy, a bezinteresowny rycerz cierpliwie milczal. – A wiec...

– Wygaduja rozne rzeczy o obcych krajach. A ja przewedrowalem cala ziemie, od konca do konca. Na zachodzie i polnocy wznosza sie gory, ktorych nie przebyl zaden czlowiek. Na wschodzie jest pustynia, za ktora nie ma niczego. A na poludniu rozposciera sie morze... Marynarze, kiedy sie upija, czesto przechwalaja sie, ze dotarli do drugiego brzegu. Ale wystarczy odrobina spostrzegawczosci, by wiedziec, ze wszyscy oni klamia. I nikt nigdy nie widzial zywego cudzoziemca. Ani nawet martwego. Wszystko to wymyslane z nudy legendy albo przechwalki.

Irena milczala.

Ciekawe, czy Rek jest wystarczajaco cierpliwy, by poczekac, az Irena przetrawi te szokujaca informacje?

A moze on klamie?! Nie. To raczej malo prawdopodobne...

Zamkniety swiat. No tak. Tam, w modelu triumfalnej praworzadnosci, modelu adwokatow wampirow, trudno bylo okreslic granice istniejacego swiata... Antena satelitarna na dachu... Ale czy istnial sam sputnik?!

Istnieje taka zabawka dla doroslych – diorama. I nie zawsze mozna latwo okreslic, w ktorym miejscu konczy sie prawdziwy piasek i prawdziwe kamienie, a gdzie zaczyna pustynia namalowana na wielkim plotnie.

Miasto istnieje. Lecz juz gory na horyzoncie sa zludzeniem. Kazdy kolejny model jest mniejszy – czyzby modelatorowi zaczynalo brakowac budulca?!

A moze...

Swiat jest taki, jakim postrzegaja go ludzie. Dla jakiegos chlopa, ktory caly dzien haruje w pocie czola, a w swieta jezdzi na jarmark, wystarczyloby zmodelowac jego dom i pole, skrawek lasu oraz sasiednia wies z jarmarkiem i wyboista droga w obie strony... A takze sasiadow, ktorzy slyszeli, ze ponoc jest gdzies jakies miasto, ale sami nie mieli okazji go ogladac.

Irena odetchnela gleboko. Jej rozmowca cierpliwie czekal.

– Niech mi pan pomoze, bezinteresowny Reku. Kogoz innego mialabym prosic o pomoc?!

Zapadla cisza.

– Nie pytam, kim pani jest – wymamrotal rycerz. Krotko i z wyrzutem w glosie.

* * *

Andrzej Kromar lubil pilke nozna, choc tylko raz jego pasja przybrala forme chorobliwej obsesji. Odbywaly sie wlasnie otwarte mistrzostwa czegos tam; Andrzej przez dwa tygodnie nie opuszczal trybun, przeziebil sie i zachrypl. A jako ze miedzy malzonkami panowaly wowczas bardzo chlodne stosunki, Irena ironicznie to przemilczala.

Mistrzostwa dobiegly konca. Teraz Andrzej co wieczor wkladal futbolowki i szedl na sasiednie podworko, gdzie czekala na niego gromada dzieciakow z calej okolicy.

„Strategia', „taktyka', „model zwycieskiego meczu', „rezyseria gry'...

Do „druzyny pilkarskiej' przylaczaly sie zarowno maminsynki, jak i doswiadczeni, maloletni bandyci. Wujek Andrzej potrafil wciagnac w to i jednych, i drugich. Pewnego razu na ulicy podeszla do Ireny obca kobieta; jak sie okazalo matka jednego z „pilkarzy'.

– Przepraszam pania... Czy nie moglaby pani naklonic meza, zeby mial troche mniejszy wplyw na dzieci? Przeciez on je wciaga, jak do jakiejs... hm, sekty. Syn sie do niego modli. Nawet maz czuje cos w rodzaju zazdrosci...

Irena zrobila wielkie oczy.

„Zawodnicy' rzeczywiscie nie tyle biegali za pilka, ile sluchali z otwartymi buziami rozwazan „trenera'. To, o czym im opowiadal, pozostalo dla Ireny tajemnica. Po kilku tygodniach druzyna wujka Andrzeja zaprosila na mecz towarzyski dziecieca druzyne ze szkoly sportowej – i przegrala z kretesem, szesnascie do dwoch.

– Nie moze byc mowy o zadnym modelu, jesli te brzdace trzy razy szybciej biegaja! – wsciekal sie Andrzej.

„Treningi' natychmiast poszly w zapomnienie. Okoliczni chlopcy przez kilka dni byli w stanie glebokiej depresji.

Irena wiedziala, ze wkrotce po tej klesce na boisku dyrekcja szkoly sportowej zaproponowala Andrzejowi posade starszego trenera. Malo tego – raz nawet do niej zadzwonili z prosba, by wplynela na meza. „Genialny strateg. Coz za taktyka. Przyszlosc dzieciecego sportu, mlodziezowego, a potem... Pan Kromar juz teraz moglby otrzymywac bardzo przyzwoite wynagrodzenie, a w przyszlosci...'

Ze znuzeniem wzdychala do sluchawki.

Andrzej juz dawno stracil zainteresowanie slabowitymi „zawodnikami' i pilka nozna w ogole. Calymi dniami przesiadywal za komputerem, z natchnieniem manipulujac zmiennymi symbolami, kompletnie martwymi i niezrozumialymi dla Ireny.

* * *

– Nikt nie widzial, laskawa pani. W kazdym razie nikogo nie widzieli ludzie, ktorych pytalem. Ani krepego, czarnowlosego mezczyzny o imieniu Jan, ani szczuplego szatyna o imieniu Andrzej.

Najwyrazniej informatorzy bezinteresownego rycerza zaslugiwali na zaufanie.

Najwyrazniej odnalezienie kogos w miescie i jego okolicach bylo dosc trudne... albo, przeciwnie, latwe?

Rek zacial sie, jakby nie mogl sie zdecydowac na powiedzenie czegos.

– Prosze mowic, Rek.

– Laskawa pani powinna zmienic gospode. Zwrocila pani na siebie uwage.

Rek zamilkl, nie wiedzac, ze jego slowa zostaly odlozone na polke; Irena potrzebowala czasu, by je przetrawic.

– Kto zwrocil na mnie uwage?

Spojrzal na nia ze zdziwieniem. Najwyrazniej bylo to oczywiste samo przez sie i Irena sie wyglupila.

Pod oknem halasliwie przekrzykiwaly sie przekupki. Gdzies stukal topor, szumialy plynace rynsztokami mocz i pomyje.

– Laskawa pani...

– Przepraszam, Rek, ale czy moglby pan nazywac mnie po prostu Irena, bez tej „laskawej pani'?

Zasepil sie.

– Laskawa... hm. Pani Ireno... Prosze przysiac, ze nie jest pani autorka Chmiel?

No tak.

Poczula, ze musi usiasc. Po plecach przebiegl jej chlodny, nerwowy dreszcz; a wiec znowu sie zaczyna... Semirol nie mial racji, kiedy sie z niej smial: „Dlaczego sie wszystkiego boisz?'

Modele jej nie lubia. Modele ja wykanczaja, przesladuja; z jakiegos powodu skromna kobieta przyciaga wszelakie klopoty, pogonie, nieszczescia...

Z trudem wziela sie w garsc. Nie moze sie denerwowac – to zaszkodzi dziecku.

– Skad to panu przyszlo do glowy, Rek? Dlaczego akurat autorka Chmiel?

Rycerz przygladal jej sie badawczo. Nie zmylil go jej niedbaly ton. Wciaz czekal na odpowiedz.

– Dobrze, zmienie gospode – rzekla pospiesznie. – Tylko...

Zmiana lokum tu nie pomoze. Musi uciec z miasta i wrocic do domu... To znaczy do rudery, ktora mozna uwazac za jej dom. Znalezc w okolicy jakas akuszerke, urodzic, jak przepowiadal Semirol, na sianie, i niech sie dzieje, co chce.

Bedzie, co ma byc. A jesli dziecko nie przezyje?! A jesli umrze ona i dziecko pozostanie na tym swiecie samo, jako sierota, podrzutek?!

– Jestem autorka Chmiel – rzekla ochryple. – Ale... co takiego napisalam, by mnie przesladowac?!

Rek milczal.

Przez chwile Irena przygladala sie jego pobladlej twarzy. Potem pochylila sie i namacala pod lozkiem podrozna sakwe. Siegnela do niej, szukajac wsrod swej zwyklej odziezy – kurtki, spodni i butow – twardych, zwinietych w rulon kartek.

Zabrala opowiadania z domu. Nie mogla ich zostawic.

Nie potrafila ich tez jednak przeczytac. Moze bylo to smieszne, ale bala sie rozczarowania.

„Historia o tym, jak golebica przyniosla martwemu mlodziencowi purpurowa roze', „Historia o rycerzu, ktory czynil zlo, by byc bezinteresownym', „Historia o skapcu, ktory rozdawal, aby...'

Czy mozna tak zatytulowac cos dobrego?!

Coraz bardziej nerwowo grzebala w sakwie. Rulonu nie bylo.

Kroki na schodach – a moze jej sie tylko zdawalo?

Rezygnujac z konspiracji, wyciagnela sakwe spod lozka. Nawet jesli Rek zobaczy jej kurtke i spodnie, moze nie domyslic sie, ze to zenska odziez, i nie nabrac zadnych podejrzen.

Papierow nie bylo. Choc Irena doskonale pamietala, ze...

Stukanie do drzwi. Drgnela mimowolnie.

– Prosze otworzyc... laskawa pani.

– Kto tam? – zapytala odruchowo.

– Otwierac w imieniu hercoga!

Rek podszedl do drzwi. Jego twarz byla rownie skupiona jak wowczas, na placu, przed pogromem bazaru. Nie to jednak najbardziej poruszylo Irene. Znacznie bardziej wstrzasnal nia fakt, ze ubrana w skorzana rekawice dlon rycerza spoczela na rekojesci miecza.

Uderzenia do drzwi zmienily sie w nieprzerwany lomot. Goscie juz nie pukali, zaczeli wywazac drzwi.

A co twierdzil Semirol? Ze w tym miescie nie ma straznikow ani inkwizycji?!

Rzucila sie do okna. Drugie pietro. Jej dlonie odruchowo legly na lekko zaokraglonym brzuchu. Nie, skakanie jest wykluczone.

– Rek... na Boga... niech mi pan wyjasni, co sie tu dzieje?!

Przygladali sie sobie przez kilka dlugich sekund. Jasne brwi rycerza wyginaly sie jak dwie tyldy, a mocno zacisniete usta przypominaly myslnik.

Вы читаете Kazn
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату