Czy to ten glos, czy... Andrzeju, czy to ty?!
Czlowiek w mroku czekal na odpowiedz. Miala wrazenie, ze lada moment rozpozna jego rysy.
Nie mogla milczec w nieskonczonosc.
– A co pan sadzi o karze smierci? – jej usta same zadaly to pytanie.
Jak haslo.
Ciemna sylwetka zawahala sie – i cofnela w jeden z bocznych korytarzy.
I juz oddalajac sie, Najwyzszy Interpretator przez sekunde mignal w swietle pochodni. I Irena zobaczyla jego twarz.
Wczesniej dom nalezal do miejscowego bogacza. Prawde mowiac, nie byl to jego jedyny dom, ktory pewnego pieknego dnia musial poswiecic, w czym nie bylo niczego dziwnego, gdyz profesja, ktora paral sie bogacz, nie byla szczegolnie humanitarna. Byl on atamanem rozbojniczej szajki i aby zrownowazyc coraz bardziej przemyslane i wyszukane przestepstwa, musial spelniac coraz to lepsze uczynki.
Bogaty rozbojnik oddal bliznim swoj najlepszy dom na przedmiesciach i szale Objawienia znow sie zrownowazyly. Niezaleznie od haraczu sciaganego przez rozbojnika z ulicznych handlarzy, uduszonego konkurenta i rozgrabionej karawany kupieckiej.
O tym wszystkim Irena dowiedziala sie znacznie pozniej. A na razie slaba i niestawiajaca oporu wprowadzono ja na szerokie podworze, otoczone wysokim zewnetrznym i nizszym wewnetrznym plotem, przy czym po korytarzu miedzy nimi biegaly psy tej samej rasy co cielak Sensej.
Byl ranek. Noc spedzila w ciemnym zakatku palacu Interpretatorow. Nie wyjasniono jej, w czym zawinila, lecz zamknieto razem z niedorozwinietym szesnastoletnim chlopcem. Z rozmow, jakie prowadzili sluzacy, chwilowo spelniajacy role straznikow, wywnioskowala, ze w tlumie, ktory niczym piasek przesypywal sie przez palce Interpretatorow, oblakani bynajmniej nie byli rzadkoscia.
Patrzyla przed siebie, lecz nie widziala plotu, sagu drewna ani rozeschnietej beczki posrodku podworza. Przed oczami stala jej twarz Najwyzszego Interpretatora – taka, jaka zobaczyla w ostatniej chwili ich spotkania.
Wtedy, w pierwszym momencie, wydalo je sie, ze go rozpoznala; ze jej byly maz i byly modelator rzeczywiscie zwariowal, zostal Interpretatorem i wcale nie odgrywa jego roli, lecz stal sie nim do szpiku kosci.
Te pierwsze minuty byly najstraszniejsze.
A potem, kiedy juz wzieli ja pod ramiona i poprowadzili przez korytarze, pamiec jeszcze raz usluznie wyswietlila jej ten obraz i Irena, powtornie wpatrujac sie w twarz najwazniejszego w tym swiecie czlowieka, wydala z siebie westchnienie ulgi.
Najwyzszy Interpretator nigdy nie byl Andrzejem Kromarem. Byl jedynie najwieksza i najpiekniejsza kukielka w tym zabawkowym swiecie i nawet jesli chcial przesluchac autorke Chmiel pod Wysokim Dachem, to na pewno nie w charakterze bylej zony.
Najwyrazniej opowiadanie „O tym, ktory okazal skruche' wywarlo na nim rownie silne wrazenie co na rycerzu, Reku.
Rek sie na pewno martwi. I najprawdopodobniej nigdy sie juz na nia nie doczeka... Chociaz, kto wie? Gdyby Najwyzszy Interpretator rozpoznal w biednej kobiecie „autorke Chmiel', wszystko mogloby sie rzeczywiscie zle skonczyc. Irena wstrzasnal dreszcz. Niezly obrazek – wymuszaja z niej, zapewne za pomoca tortur, wyjasnienia na temat „Tego, ktory okazal skruche', ona zas, autorka tego opowiadania, nie zdazyla go nawet przeczytac!
Jednak Najwyzszy Interpretator nie rozpoznal jej, a tylko uznal za oblakana.
Musiala dlugo czekac. W kacie podworza dwoch wychudlych mezczyzn pompowalo wode; przy czym jeden co chwile odpoczywal, pracowal na pol gwizdka, podczas gdy drugi, rzetelny, trudzil sie w pocie czola, wydymajac zaslinione wargi... Najwyrazniej pierwszego nie ominie rychla kara Objawienia, drugiego zas przeciwnie, nagroda.
A moze na terenie przytulku dla oblakanych prawa Objawienia funkcjonuja inaczej?
Irena siedziala na pniu drzewa. Niedorozwiniety chlopak krecil sie w poblizu, podnosil cos z ziemi, ogladal, wachal i probowal jezykiem. Irena starala sie nie patrzec w jego strone.
Co takiego bylo w tym opowiadaniu? Jesli ludzie byli gotowi spalac drogi papier, bojac sie przechowywac napisany przez nia tekst?
Po poltorej godziny oczekiwania nowo przybylych zaprowadzono do domu. Irena byla wstrzasnieta – niemal wszedzie slady bylego przepychu zniknely ze scian wraz z debowymi panelami, jedwabnymi gobelinami i miedzianymi swiecznikami. Gole sciany, od podlogi po sufit, podloga z szorstkich desek – pewnie po to, by oblakani w napadzie szalu niczego nie zniszczyli.
Za to w pokoju, do ktorego ich w koncu przyprowadzono, zachowano byly przepych, a moze go nawet pomnozono. W pomieszczeniu znajdowal sie niski, siwiutenki staruszek z pokrytym zylkami nosem – zaczal on krzyczec na slugi, zirytowany faktem, ze nie zaprowadzili „wariatow' na sale obserwacyjna, lecz prosto do gabinetu.
Towarzyszacy Irenie chlopiec wciagnal glowe w ramiona. Sala obserwacyjna okazala sie mrocznym pomieszczeniem z wmontowanymi w slupy zelaznymi obreczami, drewnianymi lawami przy scianach i kamienna studnia posrodku. Irena przygryzla wargi. Czego sie boimy, na to natrafimy. Niepotrzebnie Semirol wysmiewal sie z jej tchorzostwa. W poprzednim modelu Irena trafila na nadgorliwy wymiar sprawiedliwosci; tutaj zas najwyrazniej nie ma wiezien, za to bez watpienia znajdzie sie cos znacznie bardziej egzotycznego.
Sytuacja okazala sie jednak nie taka znow tragiczna.
Staruszek z zylkami na nosie podwinal niedorozwinietemu chlopcu powieke, wcisnal mu twardy palec pod zebra i gdy chlopiec sie szarpnal, z satysfakcja kiwnal glowa.
– Bedziesz drzewo rabac.
Na Irene lekarz zerknal tylko przelotnie, na jej twarz i zaokraglony brzuch.
– Umiesz przasc albo tkac?
Irena pokrecila glowa.
– Wiec bedziesz sprzatac.
Po dziesieciu minutach przyszlo jej do glowy, ze trzeba sie bylo pochwalic umiejetnoscia pisania i zalatwic sobie tym samym czystsza prace. Odpowiednia chwila dawno juz jednak minela, nosaty staruszek sie oddalil, a Irena szybko i bez zbytecznych korowodow zostala zaliczona w szeregi tutejszych mieszkancow – ubogich na umysle.
– Pachnie... jedzeniem... – rzekl niedorozwiniety chlopak z zachwytem w glosie.
Po przestronnych korytarzach rzeczywiscie roznosil sie intensywny, gesty zapach jakiejs niewyszukanej, lecz niewatpliwie tlustej i sytej potrawy.
Rozdzial 11
W „przytulku dla ubogich' przebywala przerozna publika i kazdy z jego mieszkancow byl ubogi na swoj sposob.
Oprocz oblakanych, do ktorych zaliczala sie teraz Irena, bylo tu kilku zniedoleznialych starcow, kilkoro niepelnosprawnych, garbaty karzel ze smutnymi oczami i dziesiecioro dzieci – sierot, ktore zebrano spod roznych plotow.
Wszyscy mieszkali razem i ich wolnosc byla ograniczona jedynie plotem. Oraz oczywiscie wrodzonym „ubostwem' kazdego z nich – na przyklad kulawy mezczyzna, Lobz, nie byl w stanie samodzielnie zejsc z wysokiej sieni, a biedna wariatka, Flaia, wierzyla, ze siedzi w zelaznej klatce o wymiarach trzy na trzy kroki i nigdy nie stawala prosto, bojac sie uderzyc w wyimaginowane prety. Niejaki Groch, barczysty chlop z manierami imperatora, probowal co jakis czas zaprowadzic w przytulku okrutna i bezmyslna dyktature. Jednak po kilku rozdanych przez Grocha klapsach i pokazowym laniu tyrana dosieglo wszechobecne Objawienie. Powalony przez jakas nowa, nagla chorobe, na dlugo znikal z podworza, zalegujac w jakims odleglym kacie, i za kazdym razem bylo mu trudniej wyzdrowiec. I za kazdym razem jego wspoltowarzysze mieli nadzieje, ze nie wyzdrowieje w ogole.
Stalego personelu w przytulku nie bylo. Kazdego ranka brama sie otwierala, wpuszczajac dwoch albo trzech zasepionych ochotnikow, czasem znajomych, lecz czesciej nowych. Ochotnicy rozchodzili sie po domu w poszukiwaniu pracy, a nosaty staruszek, pelniacy obowiazki dyrektora i naczelnego lekarza, przydzielal im zajecia. Marszczac sie z obrzydzenia, pracownicy sprzatali po zniedoleznialych starcach, ktorzy nie wstawali ze swych slomianych siennikow, wycierali nosy stawiajacym slaby opor dzieciom, prali i myli, pomagali kulawemu Lobzowi zejsc z ganku – slowem wykonywali rutynowe, czestokroc niezwykle niewdzieczne prace. Nikt nie dostawal za to ani grosza – zaplata nalezala do Objawienia.
Ci z ochotnikow, ktorzy „odkupywali' jakies powazniejsze przewinienie, przez dlugie miesiace mieszkali na miejscu, w oficynie. Niemal wszyscy „ubodzy' panicznie sie ich bali – i wcale nie chodzilo o ewentualne ciegi. „Odkupujacy' prawie nigdy nie ruszali „ubogich' nawet palcem – niemniej nikt, oprocz Grocha, gdy jego stan sie pogarszal, nie ryzykowal zblizania sie do nich z wlasnej woli. Irena wkrotce dowiedziala sie, dlaczego.
Od chwili gdy Najwyzszy Interpretator zniknal w bocznym korytarzu, przypadkowo pokazujac twarz w rozmytym blasku pochodni, wydarzenia, ktore wokol niej zachodzily, przestaly miec wieksze znaczenie. Odnalezienie Andrzeja Kromara stalo sie sprawa absolutnie drugorzedna, a odpowiedz na pytanie, co zawieralo zakazane przez wladze opowiadanie „O tym, ktory okazal skruche', wydawala sie wazniejsza niz to, co dzialo sie dookola. I gdy Irenie wskazano jej miejsce – na twardym sienniku – obojetnie kiwnela glowa. To wszystko dzialo sie z kims innym.
Zreszta w bylym domu bogacza panowaly znacznie lepsze warunki niz w noclegowni, w ktorej ona i Rek zatrzymali sie przed audiencja u Interpretatorow. „Ubodzy' najadali sie do syta, gdyz przytulek otrzymywal bogate datki. Dbalosc o higiene, niezaleznie od specyfiki zakladu, zaslugiwala na najwyzsza pochwale i Irena, niezaleznie od swych poczatkowych obaw, nie musiala zajmowac sie brudna robota. Ochotnicy harowali ze wszystkich sil, w przeciwnym razie ich zasluga przed Objawieniem mogla pojsc na marne!
„Przytulek dla ubogich' byl tym ujsciem, ta „lapowka', dzieki ktorej nawet mordercy, ktorzy wczesniej planowali swe zbrodnie do najmniejszych szczegolow, mogli liczyc na zawarcie kompromisu z wszystkowidzacym Objawieniem. Celami dobrych uczynkow byli ludzie stanowiacy najwdzieczniejszy obiekt bezinteresownosci – kalecy, oblakani i dzieci. Nieuczciwi handlarze, uliczne rzezimieszki, a nawet zwykli bandyci odkupywali swe winy, wycierajac wymiociny, wynoszac nocniki i myjac sparalizowane staruszki. I od czasu do czasu wyniosli sluzacy przynosili kosze pelne darow od Wysokiego Dachu. A barczyste, wygladajace na straznikow zuchy zamiataly podworze i czyscily szambo.
Do ich obowiazkow nalezalo tez pilnowanie bramy i tresowanie pilnujacych przytulku psow. „Ubodzy' w zadnym wypadku nie mogli uciec, oczywiscie dla wlasnego dobra.
Irena sie usmiechnela.
Nie miala czasu, zeby wszystko zobaczyc i dokladnie poznac zasady zycia w przytulku. Miala jednak szczescie, juz pierwszego dnia znalazla sympatycznego rozmowce. I wkrotce poczula, ze jesli pozna swiat „ubogich', zrozumie caly ten model.
Mylila sie jednak.
Staruszek z lutnia spedzal czas w kacie podworza, dosc spokojnym i cichym miejscu, w ktorym slonce przygrzewalo od rana do samego poludnia. Staruszek uderzal w struny i spiewal ciche piosenki bez melodii ani rytmu, monotonne, lecz posiadajace dziwnie magnetyzujacy wplyw na sluchacza – w kazdym razie na Irene.
– Tak, czytalem „Tego, ktory okazal skruche'. Opowiedziec ci? Nie. Nie boje sie. Ale czy ty potrafilabys opowiedziec, jak na przyklad leje sie ta woda?
Ze szlaucha, prowadzacego od pompy, falami tryskala migotliwa struga. Zeliwny kociol powoli sie napelnial – ktorys z ochotnikow juz sie przy nim krzatal, podpalajac pod nim ogien. Bedzie ciepla woda do kapieli.
