ubranych w gaze, a przy takim sposobie rozumowania nigdy nie udowodnimy, ze zyjemy.
— I mieli ze soba Ksiezniczke Ardzumand — ciagnela pani Mering, zapalajac sie do swojej teorii — o ktorej madame Iritosky powiedziala, ze odeszla na tamten swiat.
— Ksiezniczka Ardzumand nie jest duchem — zaprotestowala Verity. — Baine przylapal ja dzisiaj rano nad sadzawka, jak probowala zjesc Czarnego Maura pulkownika Meringa. Prawda, Baine?
— Tak, panienko — potwierdzil — ale zlapalem ja, zanim zdazyla wyrzadzic jakies szkody.
Popatrzylem na niego i zastanowilem sie, czy wrzucil ja na srodek Tamizy, czy tez za bardzo sie przejal incydentem z Verity, zeby znowu sprobowac.
— Arthur Conan Doyle mowi, ze duchy jedza i pija w zaswiatach tak samo jak my tutaj — odparla pani Mering. — On mowi, ze Tamten Swiat jest calkiem jak nasz, tylko czystszy i szczesliwszy, i tamtejsze gazety nigdy nie drukuja klamstw.
I tak dalej az do przesiadki w Reading, gdzie przerzucila sie na temat haniebnego postepowania profesora Peddicka.
— Narazic swoich bliskich na tak straszliwa udreke — mowila, stojac na peronie i patrzac, jak Baine walczy z bagazem — zeby siedzieli przy oknie i niecierpliwie wypatrywali jego powrotu, i z uplywem godzin dogasala w nich nadzieja… o, to szczyt okrucienstwa! Gdybym tylko wiedziala, jak on lekcewazy uczucia swoich bliskich, nigdy nie zaprosilabym go do naszego domu. Nigdy!
— Czy mamy zatelegrafowac i ostrzec profesora Peddicka przed burza? — szepnalem do Verity, kiedy wsiadalismy do drugiego pociagu.
— Kiedy poszlam po wachlarz — odszepnela, patrzac na Tossie ktora wsiadla pierwsza z Terence’em — czy ktos wszedl do przedzialu, ktokolwiek?
— Ani zywej duszy — zapewnilem.
— I Tossie tam siedziala przez caly czas?
— Poszla po Baine’a, kiedy jej matka zemdlala.
— Jak dlugo jej nie bylo?
— Tylko tyle, zeby sprowadzic Baine’a — powiedzialem i dodalem na widok jej zmartwionej miny: — Moze wpadla na kogos na korytarzu. I jeszcze nie wrocilismy do domu. Moze jeszcze kogos spotkac w pociagu. Albo na stacji w Muchings End.
Lecz konduktor, ktory zaprowadzil nas do przedzialu, mial co najmniej siedemdziesiatke, a na zadeszczonym peronie w Muchings End nie bylo zywej duszy, z tego czy z tamtego swiata. Rowniez w domu. Oprocz pulkownika Meringa i profesora Peddicka. Stanowczo powinienem byl zatelegrafowac.
— Mialem wspanialy pomysl — oznajmil pulkownik Mering, radosnie witajac nas w deszczu.
— Mesiel, gdzie twoj parasol? — przerwala mu pani Mering. — Gdzie twoj plaszcz?
— Nie potrzebuje — odparl pulkownik. — Wlasnie poszedlem obejrzec mojego nowego czerwono nakrapianego srebrnego tancho. Calkiem sucho — zapewnil, chociaz wygladal dosc wilgotno i wasy mu oklaply. — Nie moglem sie doczekac, zeby ci powiedziec. Absolutnie wspanialy pomysl. Pomyslalem, ze musimy od razu ci powiedziec, prawda, profesorze? Grecja!
Pani Mering, wysiadajac z powozu przy pomocy Baine’a, ktory oslanial ja parasolem, spojrzala nieufnie na profesora Peddicka, jakby nie calkiem uwierzyla w jego materialnosc.
— Kreacja?
— Termopile — wyjasnil uszczesliwiony pulkownik. — Maraton, Hellespont, ciesnina przed Salamina. Dzisiaj plan bitwy. Wpadlem na pomysl. Jedyny sposob, zeby obejrzec uksztaltowanie terenu. Wyobrazic sobie armie.
Rozlegl sie zlowieszczy pomruk gromu, ktory pulkownik zignorowal.
— Wakacje dla calej rodziny. Zamowic wyprawe Tossie w Paryzu. Odwiedzic madame Iritosky. Dzisiaj przyszedl od niej telegram ze wyjezdza za granice. Przyjemna wycieczka. — Umilkl i czekal z usmiechem na odpowiedz zony.
Pani Mering widocznie doszla do wniosku, ze profesor Peddick zyje, przynajmniej na razie.
— Prosze mi powiedziec, profesorze Peddick — zagadnela glosem, ktoremu przydaloby sie cieple okrycie — czy przed wyjazdem na te „wycieczke” zamierza pan powiadomic rodzine o swoich planach? Czy pozwoli pan im dalej nosic zalobe, jak dotad?
— Zalobe? — powtorzyl profesor, wyciagajac pince-nez.
— Co mowisz, moja droga? — zdziwil sie pulkownik. Zahuczal nastepny grzmot, bardzo stosownie do okolicznosci.
— Mesiel — powiedziala pani Mering — hodowales weza na lonie. — Wyciagnela oskarzycielski palec w strone profesora. — Ten czlowiek oszukal tych, ktorzy mu zaufali, ktorzy przyjeli go pod swoj dach, ale co najgorsze, oszukal wlasna rodzine.
Profesor Peddick zdjal pince-nez i spojrzal przez szkla.
— Weza?
Przyszlo mi do glowy, ze mozemy tutaj stac przez cala noc, a profesor Peddick i tak nie zrozumie ogromu swojej kleski, wiec chyba powinienem interweniowac, zwlaszcza ze znowu zaczal padac deszcz. Zerknalem na Verity, ale ona z nadzieja wpatrywala sie w pusty podjazd.
— Profesorze — zaczalem, ale pani Mering juz wpychala mu „Oxford Chronicie”.
— Niech pan przeczyta — rozkazala.
— Prawdopodobnie utonal? — Profesor nalozyl pince-nez i znowu je zdjal.
— Czy wyslal pan telegram do siostry? — zapytal Terence. — Wiadomosc, ze plynie pan z nami w dol rzeki?
— Telegram? — powtorzyl niejasno profesor i rozlozyl „Chronicie”, jakby odpowiedz znajdowala sie na drugiej stronie.
— Te telegramy, ktore pan wyslal z Abingdon — podsunalem. — zapytalem, czy pan wyslal telegramy, a pan powiedzial, ze tak.
— Telegramy — mruknal. — Ach tak, juz pamietam. Wyslalem telegram do doktora Maroliego, autora monografii o podpisaniu Magna Carta. I do profesora Edelsweina w Wiedniu.
— Mial pan wyslac telegram do siostry i bratanicy — przypomnial mu Terence — i zawiadomic, co sie z panem dzieje.
— Wielkie nieba — powiedzial profesor. — Ale Maudie to rozsadna dziewczyna. Jesli nie wrocilem do domu, odgadnie, ze pojechalem na ekspedycje. Nie jest taka jak wiekszosc kobiet, co to ciagle sie przejmuja i mysla, ze czlowiek wpadl pod tramwaj.
— One nie mysla, ze pan wpadl pod tramwaj — zaprzeczyla ponuro pani Mering. — One mysla, ze pan utonal. Pogrzeb jest jutro o dziesiatej.
— Pogrzeb? — Profesor zajrzal do gazety. — Nabozenstwo o godzinie dziesiatej. Katedra Christ Church — przeczytal. — Na litosc boska dlaczego wyprawiaja mi pogrzeb? Przeciez nie umarlem.
— Tak pan mowi — mruknela podejrzliwie pani Mering.
— Musi pan natychmiast wyslac do nich telegram — wtracilem, zanim sprobowala pomacac jego ramie.
— Tak, natychmiast — poparla mnie pani Mering. — Baine, przynies materialy pismienne.
Baine sklonil sie.
— Chyba wygodniej bedzie panstwu w bibliotece — zaproponowal i milosiernie wprowadzil nas do domu.
Baine przyniosl pioro, papier, atrament i wycieraczke do pior w ksztalcie jeza, a nastepnie herbate, placuszki i buleczki z maslem na srebrnej tacy. Profesor Peddick ulozyl telegram do siostry i drugi do dziekana Christ Church, wyprawiono Terence’a do wioski, zeby je nadal, a Verity i ja skorzystalismy z jego nieobecnosci, zeby wymknac sie do pokoju sniadaniowego i zaplanowac nasz nastepny ruch.
— I co dalej? — zapytala Verity. — Nikogo nie bylo na stacji. Ani tutaj. Pytalam kucharke. Przez caly dzien nikt nie zapukal do drzwi. Jak tylko przestanie padac, powinnismy przeskoczyc i powiedziec panu Dunworthy’emu, ze przegralismy.
— Dzien jeszcze sie nie skonczyl — pocieszylem ja. — Zostal obiad i caly wieczor. Zobaczysz, pan C. wpadnie przy zupie i oglosi, ze sa potajemnie zareczeni od Wielkanocy.
— Moze masz racje — powiedziala Verity bez przekonania.