Ale nic nie wydarzylo sie podczas obiadu, tylko pani Mering ponownie opowiedziala o swoich przeczuciach, ktore zdazyly juz obrosnac smakowitymi szczegolami.
— I kiedy tam stalam w kosciele, zdawalo mi sie, ze widze przed soba lady Godive… oczywiscie ubrana, w sukni z coventryskiego blekitu, z rozpuszczonymi dlugimi wlosami, i znieruchomialam z wrazenia, a ona ostrzegawczo uniosla swietlista biala dlon i rzekla: „Rzeczy nie sa takie, jakie sie wydaja”.
Nic rowniez nie wydarzylo sie przy cygarach i porto, oprocz kompletnego opisu zalet nowego czerwono nakrapianego srebrnego tancho pulkownika Meringa. Przylapalem sie na niedorzecznej nadziei, ze kiedy wrocimy do pan, beda siedzialy wokol marynarza z rozbitego statku albo wydziedziczonego ksiecia, sluchajac z przejeciem jego opowiesci o zabladzeniu w burzy, lecz kiedy pulkownik Mering rozsunal harmonijkowe drzwi, pani Mering spoczywala na kozetce, najwyrazniej znowu przytloczona wzruszeniem, oddychajac gleboko w perfumowana chusteczke, Tossie siedziala przy biurku i pisala w swoim pamietniku, a Verity w fotelu na kolkach skwapliwie podniosla wzrok, jakby spodziewala sie zobaczyc marynarza wsrod nas.
Rozleglo sie pukanie do frontowych drzwi. Verity poderwala sie z fotela i upuscila haft, ale to byl tylko Terence, wracajacy po wyslaniu telegramu.
— Pomyslalem, ze najlepiej zaczekac na odpowiedz od panskiej siostry — powiedzial, podajac Baine’owi mokry plaszcz i parasol. Wreczyl profesorowi dwie zolte koperty.
Profesor wygrzebal z kieszeni pince-nez, rozdarl telegramy i przystapil do ich odczytywania na glos.
— „Wujku. Ucieszyla mnie wiadomosc od ciebie. Wiedzialam, ze jestes caly i zdrowy. Caluje. Bratanica”.
— Kochana Maudie — powiedzial. — Wiedzialem, ze nie straci glowy. To dowodzi, jak inteligentnym stworzeniem moze byc kobieta, jesli jest odpowiednio wyksztalcona.
— Wyksztalcona? — wtracila Tossie. — Czy ona jest estetycznie wyksztalcona?
Profesor Peddick kiwnal glowa.
— Retoryka, sztuki piekne, filologia klasyczna, matematyka. — Rozdarl druga koperte. — Zadnej niemadrej muzyki czy haftowania.
Odczytal glosno drugi telegram.
— „Horacy. Jak mogles? Nabozenstwo zamowione. Kwiaty i grabarze oplaceni. Przyjedz pociagiem o dziewiatej trzydziesci dwie. Profesor Overforce zamierza wyglosic mowe pogrzebowa”. Profesor Overforce! — Wstal. — Musze natychmiast wracac do Oksfordu. Kiedy jest nastepny pociag?
— Dzisiaj juz nie ma pociagow do Oksfordu — odpowiedzial Baine, chodzacy rozklad jazdy. — Pierwszy pociag odchodzi jutro o siodmej czternascie z Henley.
— Musze nim jechac — oswiadczyl profesor Peddick. — Spakujcie natychmiast moje bagaze. Profesor Overforce! On nie zamierza wyglosic mowy pogrzebowej. On chce zdyskredytowac moja teorie historii i rozpropagowac wlasna. Poluje na fotel Havilanda. Naturalne sily! Populacja! Morderca!
— Morderca? — pisnela pani Mering i juz myslalem, ze znowu zacznie od poczatku cala kolomyje z zywym-martwym, ale profesor nie pozwolil jej nawet zazadac soli trzezwiacych.
— Chociaz morderstwo wcale sie nie liczy w jego teorii historii — ciagnal, gniotac telegram. — Morderstwo Marata, dwoch ksiazatek w Tower, morderstwo Darnleya, zadne z nich nie mialo wplywu na bieg historii, wedlug Overforce’a. Indywidualne dzialanie nie wplywa na bieg historii. Honor nie ma znaczenia w teorii Overforce’a, ani zazdrosc, ani glupota, ani szczescie. Te rzeczy nie ksztaltuja biegu wydarzen. Ani sir Tomasz Morus, ani Ryszard Lwie Serce, ani Marcin Luter. — I tak dalej.
Pani Mering raz czy dwa probowala mu przerwac, a potem opadla bezsilnie na kanape. Pulkownik Mering siegnal po gazete (nie „Oxford Chronicie”). Tossie, wsparlszy brode na reku, bawila sie bezmyslnie wielka wycieraczka do pior w ksztalcie gozdzika. Terence wyciagnal nogi do ognia. Ksiezniczka Ardzumand zwinela sie w klebek na moich kolanach i zasnela.
Deszcz bebnil o szyby, ogien trzaskal, Cyryl chrapal. Verity z determinacja dziobala igla swoj haft i ciagle zerkala na pozlacany zegar z brazu na kominku, ktory chyba stanal.
— W bitwie pod Hastings — mowil profesor Peddick — krol Harold zginal trafiony strzala w oko. Celny strzal, ktory przesadzil o wyniku bitwy. Jak to pasuje do teorii Overforce’a?
Kolatka na frontowych drzwiach zastukala glosno i Verity uklula sie w palec. Terence usiadl prosto i zamrugal. Baine, ktory doklada do kominka, wstal i poszedl otworzyc.
— Kto to moze byc o tej godzinie? — zastanawiala sie pani Mering.
Prosze, pomyslalem, niech to bedzie pan C.
— Sily natury! Populacje! — pienil sie profesor Peddick. — Jak do tej teorii pasuje oblezenie Chartumu?
Uslyszalem stlumione glosy w westybulu, Baine’a i drugiego mezczyzny Spojrzalem na Verity, ktora ssala ukluty palec, po czym znowu wbilem wzrok w drzwi salonu.
W drzwiach pojawil sie Baine.
— Wielebny pan Arbitage — oznajmil i wikary wszedl pospiesznie, strzasajac krople deszczu z kapelusza o plaskim rondzie.
— Absolutnie niewybaczalne skladac wizyte tak pozno, wiem — zaczal, podajac kapelusz Baine’owi — ale po prostu musialem wpasc, zeby powiedziec panstwu, jak wspaniale udal sie festyn. Bylem w Lower Hedgebury na zebraniu Komitetu Dobroczynnego Slumsow i wszyscy doslownie emocjonowali sie naszym sukcesem. Sukcesem — usmiechnal sie sztucznie — ktory moim zdaniem calkowicie zawdzieczamy pani pomyslowi urzadzenia kiermaszu staroci, pani Mering. Wielebny Chichester chce taki zorganizowac na swojej letniej wencie na Misje dla Upadlych Dziewczat.
— Wielebny Chichester? — zapytalem, wychylajac sie do przodu.
— Tak — przyswiadczyl z zapalem wikary. — Pyta, czy pani zechce sluzyc mu rada w tym przedsiewzieciu, pani Mering. Oczywiscie rowniez panna Mering i panna Brown.
— Wielebny Chichester — powtorzylem. — Zdaje mi sie, ze o nim slyszalem. Mlody, niezonaty, ciemny was?
— Wielebny Chichester? — zdziwil sie wielebny Arbitage. — Wielkie nieba, skadze. Dziewiecdziesiatka jak obszyl. Niestety dotkniety paralizem, ale wciaz dziala w dobrej sprawie. I bardzo interesuje sie zyciem pozagrobowym.
— Nic dziwnego — mruknal pulkownik Mering zza gazety. — Juz jest jedna noga na tamtym swiecie.
— Kazdy z nas stanie kiedys przed Sadem Ostatecznym — oznajmil wielebny Arbitage, sznurujac usta. — „Bojcie sie Boga i chwale mu dajcie, gdyz przyszla godzina sadu jego”. Apokalipsa rozdzial czternasty, Wers siodmy.
Rzeczywiscie wstretny typ. Nadety, pruderyjny, bez poczucia humoru. Idealny partner dla Tossie. A zreszta nie bylo innych kandydatow.
— Arbitage — powiedzialem. — To panskie pelne nazwisko?
— Slucham?
— Tylu ludzi nosi podwojne nazwiska w naszych czasach — wyjasniam. — Edward Burne-Jones, Elizabeth Barrett Browning, Edward Bulwer-Lytton. Myslalem, ze Arbitage to skrot od Arbitage-Culpepper albo Arbitage- Chutney.
— Arbitage to moje pelne nazwisko — odparl, prostujac sie sztywno. — Eustace Hieronymous Arbitage.
— I pewnie zadnych przezwisk, nie dla czlowieka na panskim stanowisku — powiedzialem. — Wiec w dziecinstwie? Moja siostra nazywala mnie Cherubinek, bo jako dziecko mialem loczki. Czy pan mial kedzierzawe wlosy?
— Podobno — odparl wielebny Arbitage — bylem calkiem lysy az do trzeciego roku zycia.
— Ach — powiedzialem. — Wiec Ciapus? Albo Cukiereczek?
— Panie Henry — przywolala mnie do porzadku pani Mering. — Pan Arbitage probuje nam opowiedziec o rezultatach festynu.
— Tak, wlasnie — wielebny Arbitage wyjal skorzany notes z kieszeni. — Po odliczeniu wydatkow wplywy wyniosly osiemnascie funtow, cztery szylingi i osiem pensow, wiecej niz trzeba, zeby zamalowac scienne freski i wstawic nowa kazalnice. Moze nawet wystarczy na zakupienie olejnego obrazu do kaplicy mariackiej. Najlepiej Holmana-Hunta.
— Jaki jest cel sztuki panskim zdaniem, panie Arbitage? — zapytala nagle Tossie.