starajac sie nie szelescic, i prawie nadepnalem na Ksiezniczke Ardzumand.

— Mrrau — powiedziala glosno. — Miaurr.

Baine odwrocil sie i marszczac brwi spojrzal prosto na bez.

— Mrau — powtorzyla Ksiezniczka Ardzumand. Cii, uciszylem ja i przylozylem palec do ust. Zaczela ocierac sie o moja noge, miauczac glosno. Pochylilem sie, zeby wziac ja na rece, i potracilem uschnieta galaz. Zlamala sie z ostrym szelestem suchych lisci.

Baine ruszyl w strone bzow. Zaczalem wymyslac wymowki. Zgubiona kula krokietowa? A dlaczego gralem w krokieta sam jeden o dziewiatej rano? Lunatyzm? Nie, bylem calkowicie ubrany. Spojrzalem tesknie w strone belwederku, oceniajac odleglosc i czas do nastepnego styku. Jedno i drugie za dlugie. A znajac Ksiezniczke Ardzumand, gotowa tam wejsc w ostatniej chwili i spowodowac nastepna niekongruencje w kontinuum. Bede musial wykorzystac zgubiona krokietowa kule.

— Miauu — zamiauczala glosno Ksiezniczka Ardzumand i Baine podniosl rece, zeby rozchylic krzaki bzu.

— Baine, chodzcie tu natychmiast — zawolala Tossie ze sciezki holowniczej. — Chce z wami pomowic.

— Tak, panienko — odpowiedzial i podszedl do miejsca, gdzie stala w koronkach, falbankach i plisach, z pamietnikiem w reku.

Skorzystalem z okazji, zlapalem Ksiezniczke Ardzumand i schronilem sie glebiej w gestwe bzu. Kotka wtulila sie w moje ramiona i zaczela glosno mruczec.

— Tak, panienko? — powiedzial Baine.

— Zadam, zebyscie mnie przeprosili — oznajmila wladczo Tossie. — Nie mieliscie prawa mowic wczoraj takich rzeczy.

— Ma panienka calkowita racje — przyznal powaznie Baine. — Nie do mnie nalezy wyglaszanie opinii, nawet za przyzwoleniem, dlatego przepraszam za swoje zachowanie.

— Mrrau — powiedziala Ksiezniczka Ardzumand. Zajety podsluchiwaniem zapomnialem ja glaskac, wiec delikatnie polozyla mi lapke na dloni. — Miauu!

Tossie obejrzala sie z roztargnieniem, a ja cofnalem sie dalej w zarosla.

— Przyznajcie, ze to jest piekne dzielo sztuki — zazadala Tossie. Zapadlo dlugie milczenie, po czym Baine powiedzial cicho:

— Jak panienka sobie zyczy, panno Mering. Policzki Tossie zarozowily sie lekko.

— Nie,jak sobie zycze”. Wielebny Bauwan powiedzial, ze to… — krotka przerwa — …„przyklad wszystkiego, co najlepsze w sztuce nowoczesnej”. Zapisalam to w swoim pamietniku.

— Tak, panienko.

Jej policzki jeszcze mocniej porozowialy.

— Osmielacie sie nie zgadzac z duchownym?

— Nie, panienko.

— Moj narzeczony, pan St. Trewes, powiedzial, ze jest wyjatkowa — Tak, panienko — powtorzyl cicho Baine. — Czy to wszystko, panienko?

— Nie, to nie wszystko. Zadam, zebyscie przyznali, ze nieslusznie nazwaliscie ja odrazajaco brzydka i ckliwie sentymentalna.

— Jak panienka sobie zyczy.

— Nie jak sobie zycze — zawolala, tupiac noga. — Przestancie tak mowic.

— Tak, panienko.

— Pan St. Trewes i pan Bauwan to dzentelmeni. Jak smiecie zaprzeczac ich opiniom! Jestescie tylko zwyklym sluga.

— Tak, panienko — powtorzyl ze znuzeniem.

— Powinnam was zwolnic za zuchwalosc wobec lepszych od siebie.

Nastapila kolejna dluga przerwa, po czym Baine powiedzial:

— Zadne zapisy w pamietniku i zwolnienia nie zmienia prawdy. Galileusz odwolal swoje twierdzenia pod grozba tortur, ale to nie sklonilo Slonca do okrazania Ziemi. Jesli panienka mnie zwolni, wazon wciaz bedzie wulgarny, ja wciaz bede mial racje, a panienki gust wciaz pozostanie plebejski, bez wzgledu na zapisy w pamietniku.

— Plebejski? — zawolala jasnorozowa Tossie. — Jak smiecie mowic w ten sposob do swojej pani? Zwalniam was. — Wladczym gestem wskazala na dom. — Natychmiast pakujcie swoje manatki.

— Tak, panienko — powiedzial Baine. — E pur si muove.

— Co? — zapytala Tossie, jasnoczerwona z gniewu. — Coscie powiedzieli?

— Powiedzialem, ze skoro panienka mnie zwolnila, nie naleze juz do klasy sluzacych, zatem mam prawo mowic swobodnie — odparl chlodno.

— Wcale nie macie prawa do mnie mowic — oswiadczyla Tossie, Wznoszac pamietnik niczym bron. — Odejdzcie natychmiast.

— Osmielilem sie powiedziec ci prawde, poniewaz czulem, ze na to zaslugujesz — ciagnal Baine powaznym tonem. — Mialem na sercu tylko twoje dobro, jak zawsze. Bog dal ci wielkie bogactwa: nie tylko pieniadze, pozycje i urode, lecz takze bystry umysl i wrazliwa dusze, i szlachetne serce. Ty zas trwonisz te bogactwa na krokieta, organdyne i tandetne dziela sztuki. Masz do swojej dyspozycji biblioteke wielkich dziel z przeszlosci, a jednak czytasz bzdurne powiesci Charlotte Yonge i Edwarda Bulwer-Lyttona. Zamiast zglebiac tajemnice nauki, rozmawiasz z kuglarzami przebranymi w gaze i wymalowanymi fosforyzujaca farba. Zamiast podziwiac wspanialosc gotyckiej architektury wolisz zachwycac sie jej tania imitacja, a w obliczu prawdy tupiesz noga jak zepsute dziecko i domagasz sie bajek.

Wyglosil niezle kazanie i spodziewalem sie, ze Tossie walnie go w glowe pamietnikiem, po czym odplynie w trzepocie falbanek, ona jednak zapytala:

— Uwazasz, ze mam bystry umysl?

— Tak uwazam. Dzieki nauce i dyscyplinie moglabys osiagnac wspaniale rezultaty.

Z mojego punktu obserwacyjnego w bzach nie widzialem ich twarzy i czulem, ze trace cos waznego. Przesunalem sie w lewo, gdzie zarosla byly rzadsze. I wpadlem prosto na Fincha. O mato nie upuscilem Ksiezniczki Ardzumand. Pisnela, a Finch wrzasnal.

— Cii — powiedzialem do nich obojga. — Finch, dostal pan wiadomosc, ktora zostawilem u Chattisbourne’ow?

— Nie, bylem w Oksfordzie — odparl rozpromieniony Finch — gdzie, donosze z przyjemnoscia, moja misja odniosla pelny sukces.

— Cii — syknalem ponownie. — Mow pan ciszej. Kamerdyner i Tossie wlasnie sie kloca.

— Kloca? — powtorzyl, sznurujac usta. — Kamerdyner nigdy nie kloci sie z panstwem.

— No, ten sie kloci — zapewnilem. Finch szelescil czyms pod krzakiem.

— Ciesze sie, ze wpadlem na pana — oznajmil, podnoszac kosz pelen kapusty. — Gdzie jest panna Kindle? Musze pomowic z wami obojgiem.

— Jak to „Gdzie jest panna Kindle?” Przeciez pan mowil, ze pan wraca prosto z laboratorium.

— Owszem — potwierdzil.

— Wiec pan musial ja widziec. Wlasnie przeskoczyla.

— Do laboratorium?

— Oczywiscie — rzucilem niecierpliwie. — Jak dlugo pan tam byli zanim pan przeskoczyl?

— Poltorej godziny — odparl Finch. — Dyskutowalismy o nastepnej fazie mojej misji, ale nikt nie przeszedl w tym czasie.

— Czy ona mogla przejsc niezauwazona? — zapytalem. — Kiedy byliscie zajeci dyskusja?

— Nie, prosze pana. Stalismy obok sieci, a panna Warder bardzo uwaznie obserwowala konsole z powodu Carruthersa. — Zamyslil sie. — Zauwazyl pan jakies klopoty z siecia?

— Klopoty? — zawolalem, zapominajac, ze powinnismy rozmawiac po cichu. — Przez ostatnie piec godzin probowalismy otworzyc to cholerstwo!

— Cii — syknal Finch — prosze mowic ciszej.

Ale to juz nie mialo znaczenia. Baine i Tossie podniesli glosy do krzyku.

— I nie cytuj mi Tennysona! — wrzasnela z furia Tossie.

— To nie byl Tennyson — odkrzyknal Baine. — To byl William Szekspir, ktory wybitnie zasluguje na

Вы читаете Nie liczac psa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату