Powoli podszedlem do drzwi, modlac sie w duchu, zeby ogloszenia nie pochodzily z 2057 roku. I nie byly po niemiecku.

Nie byly. Najwyzsze ostrzegalo: „Zabrania sie parkowac na Broad, Parks Road i na parkingu Naffield College, pod kara odholowania”, co brzmialo po faszystowsku, no, ale Zarzad Parkingow zawsze byl faszystowski. I nie widzialem tam zadnej swastyki, ani na rozkladzie kolejowym ponizej. Duze ogloszenie na rozowym papierze przypominalo: „Uplynal termin oplat za trymestr sw. Hilarego. Kto nie zaplacil, niech natychmiast zglosi sie do kwestora”.

A jeszcze nizej nieuniknione: „Kiermasz staroci i zbiorka na sieroty pandemii, kosciol sw. Michala przy polnocnej bramie. Piaty kwietnia, 10-16. Ceny okazyjne. Skarby. Rupiecie”.

No, to stanowczo nie byla nazistowska Anglia. Anglia po pandemii.

Przejrzalem ogloszenia. Na zadnym nie podano roku, w ogole zadnych dat z wyjatkiem kiermaszu staroci w kosciele sw. Michala przy polnocnej bramie, co tez nie bylo pewne. Widzialem ogloszenia sprzed roku na tablicy ogloszen w Balliol.

Podszedlem do okna, oderwalem tasme w jednym rogu i odchylilem papier. Wyjrzalem na frontowy dziedziniec Balliol w piekny wiosenny dzien. Bzy przed kaplica kwitly, a posrodku dziedzinca wielki buk wypuszczal mlode listki.

Teraz na srodku dziedzinca rosl orzechowiec, co najmniej trzydziestoletni. Zatem wyladowalem przed 2020 rokiem, ale po pandemii, a rozklad pociagow oznaczal, ze metro jeszcze nie dotarlo do Oksfordu. I juz wynaleziono podroze w czasie. Pomiedzy 2013 a 2020 rokiem.

Wrocilem do komputerow. Na srodkowym monitorze migal napis: NACISNIJ RESET.

Nacisnalem i zaslony nad siecia opadly z plasnieciem. Nie byl przezroczyste, tylko zakurzone, ciemnoczerwone i aksamitne, jak w amatorskim teatrzyku.

CEL? — migal teraz ekran. Nie mialem pojecia, jakiego systemu koordynatow uzywali w latach dwudziestych. Pan Dunworthy opowiadal mi o podrozach czasowych na chybil trafil, jakie odbywano w dawnych czasach, bez koordynatow Pulhaskiego, bez zabezpieczen i sprawdzania parametrow, bez zadnego pojecia, dokad przeskakuja i kiedy wroca. Dawne, dobre czasy.

Ale przynajmniej komputer poslugiwal sie angielskim, nie zadnym prymitywnym kodem. Wklepalem: OBECNA LOKALIZACJA?

Ekran zgasl, po czym znowu zaczal migac. BLAD.

Pomyslalem przez minute, potem wpisalem: POMOC.

Ekran znowu zgasl i pozostal pusty. Cudownie.

Zaczalem naciskac klawisze funkcyjne. Ekran znowu rozblysnal. CEL?

Za drzwiami rozlegl sie halas. Rozejrzalem sie rozpaczliwie za jakas kryjowka. Zadnej nie znalazlem. Oprocz sieci, ktora nie byla zadna kryjowka. Zanurkowalem za czerwone aksamitne kotary i zaciagnalem je szczelnie.

Ktokolwiek byl pod drzwiami, mial klopoty z wejsciem. Sporo bylo szczekania i zgrzytania, zanim drzwi sie otwarly.

Wycofalem sie na srodek sieci i zamarlem w bezruchu. Uslyszalem zamykanie drzwi, a potem cisza.

Wytezylem sluch. Nic. Czyzby ten ktos zmienil zdanie i wyszedl? Ostroznie zrobilem krok w strone krawedzi kola i uchylilem zaslone o milimetr. Piekna mloda kobieta stala przy drzwiach, przygryzajac warge i patrzac prosto na mnie.

Zwalczylem odruch, zeby odskoczyc z powrotem. Ona mnie nie widziala. Chyba nawet nie widziala sieci. Wydawala sie pograzona we wlasnej wewnetrznej wizji.

Nosila biala suknie do kostek, ktora mogla pochodzic z kazdej dekady po roku 1930. Dlugie rude wlosy miala zwiazane w zapetlony konski ogon epoki millenium, ale to nic nie znaczylo. Historycy w latach piecdziesiatych rowniez nosily takie fryzury, a takze warkocze, koki, siatki, cokolwiek, byle jakos utrzymac w porzadku dlugie wlosy wymagane przy skokach.

Mloda kobieta wygladala na mlodsza od Tossie, ale prawdopodobnie byla starsza. Nosila obraczke. Kogos mi przypominala. Nie Verity, chociaz pelen determinacji wyraz jej twarzy skojarzyl mi sie z Verity. I nie lady Schrapnell ani zadna z jej przodkin. Kogos, kogo spotkalem na ktoryms kiermaszu staroci?

Przyjrzalem sie jej zmruzonymi oczami, szukajac skojarzenia. Wlosy mialy niewlasciwy kolor. Nie powinny byc jasniejsze? Moze rudoblond?

Stala tak przez dluga chwile, podobna do Verity — przestraszona, rozgniewana, zdeterminowana — a potem szybko podeszla do komputerow, poza moim polem widzenia.

Znowu cisza. Nadsluchiwalem cichego klikniecia klawiszow z nadzieja, ze nie ustawiala skoku. Ani nie wpisywala polecenia, zeby podniesc zaslony.

Nic nie widzialem z tego miejsca. Ostroznie przesunalem sie do nastepnej szparki pomiedzy zaslonami i wyjrzalem. Stala przed komputerami i wpatrywala sie w ekrany czy raczej gdzies poza nie, a na jej twarzy wciaz malowala sie determinacja.

I cos jeszcze, czego nigdy nie widzialem na twarzy Verity, nawet kiedy Terence nam powiedzial, ze zareczyl sie z Tossie — blysk szalenczej desperacji.

Przy drzwiach cos zachrobotalo. Kobieta odwrocila sie i natychmiast ruszyla w strone drzwi. I znowu znikla mi z oczu. Osobnik przy drzwiach widocznie mial klucz. Zanim wrocilem na moj pierwotny punkt obserwacyjny, stal w otwartych drzwiach i patrzyl na nia.

Nosil dzinsy, obszarpany sweter i okulary. Wlosy mial jasnobrazowe, dosc dlugie i nijako obciete, jakie zwykle nosza historycy, poniewaz mozna je ulozyc w stylu prawie kazdej epoki, i rowniez wygladal znajomo, chociaz pewnie tylko ze wzgledu na wyraz twarzy, ktory rozpoznalbym wszedzie. Nic dziwnego. Taki wyraz twarzy mialem za kazdym razem, kiedy patrzylem na Verity.

Trzymal opasly plik papierow i folderow, i wciaz sciskal w reku klucz od laboratorium.

— Czesc, Jim — powiedziala kobieta odwrocona do mnie plecaki, a ja zalowalem, ze nie widze jej twarzy.

— Co ty tu robisz? — zapytal glosem, ktory znalem rownie dobrze Jak wlasny. Dobry Boze! Patrzylem na pana Dunworthy’ego.

Pan Dunworthy! Opowiadal mi historie o niemowlectwie podrozy w czasie, ale ja zawsze myslalem o nim jak, no wiecie, o panu Dunworthym. Nie wyobrazalem go sobie jako chudego okularnika. Mlodego. I zakochanego w kims bez wzajemnosci.

— Przyszlam z toba porozmawiac — wyjasnila. — I z Shojim. Gdzie on jest?

— Na spotkaniu z dyrem — odparl pan Dun… Jim. — Znowu.

Podszedl do stolu i zwalil sterte papierow na jeden koniec. Zmienilem punkt obserwacyjny, zyczac sobie, zeby przestali sie krecic.

— Zly okres? — zapytala.

— Najgorszy — odparl, szukajac czegos w papierach. — Mamy nowego kierownika wydzialu historii, odkad wyszlas za Bitty’ego. Pan Arnold P. Lassiter. „P” jak Pedant. Jest taki ostrozny, ze nie zrobilismy zadnego skoku od trzech miesiecy. „Podroze w czasie to ryzyko, ktorego nie nalezy podejmowac bez kompletnej wiedzy o ich dzialaniu”. Co oznacza wypelnianie formularzy i nastepnych formularzy. Zada kompletnej analizy kazdego skoku… kazdego, na ktory zezwoli, czyli bardzo niewielu… sprawdzanie parametrow, wykresy poslizgow, statystyczne prawdopodobienstwo kolizji, sprawdzanie bezpieczenstwa… — Przestal szukac. — Jak weszlas do laboratorium?

— Nie bylo zamkniete na klucz — sklamala. Wykrecilem glowe szukajac takiego ustawienia, zeby widziec jej twarz.

— Cudownie — stwierdzil Jim. — Jesli Pedant sie dowie, dostanie spazmow. — Znalazl poszukiwany folder i wyciagnal go ze stosu. — Dlaczego nie przyprowadzilas Bitty’ego Biskupa? — zapytal niemal wojowniczym tonem.

— Jest w Londynie, apeluje do wladz Kosciola anglikanskiego. Jim zmienil sie na twarzy.

— Slyszalem, ze Coventry uznano za nieistotna — powiedzial. — Tak mi przykro, Lizzie.

Coventry. Lizzie. Wiec to byla Elizabeth Bittner, zona ostatniego biskupa Coventry. Krucha, siwowlosa dama, ktora przesluchiwalem w Coventry. I dlatego myslalem, ze powinna miec jasniejsze wlosy.

— Nieistotna — powtorzyla. — Katedra nieistotna. Potem oglosza, ze religia jest nieistotna, a potem Sztuka i Prawda. Nie mowiac o Historii.

Вы читаете Nie liczac psa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату