Podeszla do zaciemnionego okna i znikla mi z oczu. Bedziesz wreszcie stac spokojnie? — pomyslalem.
— To takie niesprawiedliwe — powiedziala. — Wiesz, zatrzymali Bristol. Bristol!
— Dlaczego Coventry odpadlo? — zapytal Jim.
— Wladze koscielne zarzadzily, ze wszystkie koscioly i katedry musza byc samowystarczalne w siedemdziesieciu pieciu procentach, co oznacza turystow. A turysci zwiedzaja tylko groby i skarbce. Canterbury ma Becketa, Winchester ma Jane Austen i czarna marmurowa chrzcielnice Tournaia, a St. Martin in the Fields jest w Londynie, gdzie maja Tower i gabinet figur woskowych Madame Tussaud. My tez mielismy skarby. Niestety wszystko zniszczyla Luftwaffe w 1940 roku — zakonczyla z gorycza.
— Jest okno baptysterium w nowej katedrze — zasugerowal Jim.
— Tak. Niestety jest takze kosciol, ktory wyglada jak fabryczny magazyn, i witraze zalozone na odwrot, i najbrzydsze gobeliny pod sloncem. Polowa dziewietnastego wieku to nie byl dobry okres w sztuce. Ani w architekturze.
— Przeciez zwiedzaja ruiny starej katedry, prawda?
— Niektorzy. Za malo. Bitty probowal przekonac Komitet Asygnacyjny, ze Coventry to wyjatkowy przypadek, ze posiada historyczne znaczenie, ale nic nie osiagnal. Druga wojna swiatowa skonczyla sie dawno temu. Prawie nikt jej nie pamieta. — Westchnela. — Ta apelacja nic nie da.
— I co wtedy? Bedziecie musieli zamknac katedre? Widocznie pokrecila glowa.
— Nie mozemy jej zamknac. Diecezja tonie w dlugach. Musimy sprzedac. — Nagle znowu weszla w moje pole widzenia, z zacieta twarza. — Kosciol Przyszlego Zycia zlozyl oferte. To sekta New Age. Tablice ouija, manifestacje, rozmowy ze zmarlymi. To go zabije, wiesz.
— Nie znajdzie zadnej innej pracy?
— Nie — odparla kwasno. — Religia jest nieistotna, co znaczy, ze duchownemu trudno zdobyc zajecie. Szczury uciekaja z tonacego okretu i tak dalej. Zaproponowali mu posade starszego kanonika w Salisbury.
— Swietnie — zawolal Jim z przesadnym entuzjazmem. — Salisbury nie trafilo na liste nieistotnych?
— Nie — mruknela. — Maja duzo skarbow. I Turnera. Szkoda, ze nie mogl przyjechac do Coventry, zeby malowac. Ale ty nie rozumiesz. Bitty nigdy nie pogodzi sie ze sprzedaza. Jego przodkiem byl Thomas Botomer, ktory pomogl zbudowac oryginalna katedre. On kocha te katedre. Zrobi wszystko, zeby ja ocalic.
— A ty zrobisz wszystko dla niego.
— Tak — przyznala, nie spuszczajac wzroku. — Wszystko. — Wziela gleboki oddech. — Dlatego przyszlam do ciebie. Chce cie prosic o przysluge.
Skwapliwie przysunela sie do niego i oboje znikli mi z oczu.
— Pomyslalam, zeby przeniesc ludzi przez siec i pokazac im katedre — powiedziala — zeby zobaczyli, jak splonela, bo wtedy zrozumieja, co to znaczy, jaka jest wazna.
— Przeniesc ludzi w czasie? — zachlysnal sie Jim. — Nie mozemy namowic Pedanta, zeby zezwolil na skoki badawcze, a co dopiero na wycieczki turystyczne.
— To nie beda wycieczki turystyczne — odparla urazona. — Tylko kilka wybranych osob.
— Komitet Asygnacyjny?
— I kilku reporterow z vidow. Jesli publicznosc bedzie po naszej stronie… jesli zobacza to na wlasne oczy, zrozumieja…
Jim widocznie pokrecil glowa, bo Lizzie urwala i zmienila taktyke.
— Nie musimy koniecznie ogladac nalotu — rzucila z pospiechem. — Mozemy wrocic do ruin albo… albo do starej katedry. Na przyklad w srodku nocy, kiedy nikogo tam nie bedzie. Gdyby tylko zobaczyli na wlasne oczy organy i mizerykordie Tanca Smierci, i dzieciecy krzyz z pietnastego wieku, zrozumieliby, co to znaczy raz stracic katedre w Coventry, i nie chcieliby jej stracic po raz drugi.
— Lizzie — powiedzial Jim i ton jego glosu nie pozostawial zadnych watpliwosci. Ona musiala wiedziec, ze to niemozliwe. Oksford nigdy nie pozwalal na wycieczki turystyczne, nawet w dawnych dobrych czasach, podobnie jak siec.
Wiedziala.
— Nie rozumiesz — jeknela rozpaczliwie. — To go zabije. Drzwi otwarly sie i wszedl niski, koscisty chlopak o azjatyckich rysach twarzy.
— Jim, czy przeleciales parametr…
Umilkl i zagapil sie na Lizzie. Widocznie szerzyla prawdziwe spustoszenie w Oksfordzie. Jak Zulejka Dobson.
— Czesc, Shoji — powiedziala Lizzie.
— Czesc, Liz — odpowiedzial. — Co ty tu robisz?
— Jak tam spotkanie z Pedantem? — zapytal Jim.
— Jak bylo do przewidzenia — burknal. — Teraz martwi sie o poslizg — Jaka spelnia funkcje? Dlaczego podlega tak znacznym fluktuacjom? — Przybral gderliwy, afektowany ton glosu, nasladujac Lassitera. — „Musimy rozwazyc wszelkie mozliwe konsekwencje, zanim podejmiemy dzialanie”. — Wrocil do wlasnego glosu. — Zada kompletnej analizy schematow poslizgu na wszystkich dawnych skokach, zanim zatwierdzi nowe.
Wszedl w moje pole widzenia i podszedl do komputerow.
— Zartujesz. — Jim ruszyl za nim. — To zabierze szesc miesiecy. Nigdy nigdzie nie przeskoczymy.
— Chyba o to mu chodzi — odparl Shoji. Usiadl przy srodkowym komputerze i zaczal stukac w klawisze. — Jesli nigdzie nie przeskoczymy, nie ma ryzyka. Dlaczego zaslony sa opuszczone?
Nie istnial zaden zapis o przybyszu z przyszlosci ani z przeszlosci, ktory nagle zmaterializowal sie w laboratorium Balliol. Co znaczylo, ze albo mnie nie przylapali, albo wystapilem z wyjatkowo przekonujacym wyjasnieniem. Probowalem jakies wymyslic.
— Jesli nigdzie nie skoczymy — zaprotestowal Jim — jak mamy sie czegos dowiedziec o podrozach w czasie? Mowiles mu, ze nauka wymaga eksperymentow?
Shoji wciaz uderzal w klawisze.
— „My tutaj nie rozmawiamy o lekcji chemii, panie Fudzisaki — powiedzial gderliwym glosem. — To jest czasoprzestrzenne kontinuum”.
Zaslony niezgrabnie zaczely sie unosic.
— Wiem, ze to jest kontinuum — odparl Jim — ale…
— Jim — wtracila Lizzie, wciaz poza moim polem widzenia, i obaj odwrocili sie do niej. — Czy przynajmniej go zapytasz? To znaczy…
I znalazlem sie w kacie ksiegarni Blackwella. Ciemne drewniane regaly wypelnione ksiazkami, ktore natychmiast rozpoznalem, byly ponadczasowe i przez chwile myslalem, ze wrocilem do 2057 roku, ze wystarczy przebiec przez Broad do Balliol i wejsc do laboratorium, ale jak tylko wystawilem glowe zza regalu, zrozumialem, ze to nie bedzie takie proste. Za lukowymi oknami ksiegarni padal snieg. A przed Teatrem Sheldona stal zaparkowany daimler.
Zatem nie dwudziesty pierwszy wiek, a kiedy sie rozejrzalem, wykluczylem rowniez koniec dwudziestego wieku. Zadnych terminali, zadnych paperbackow, zadnych wydrukow. Twarde oprawy, na ogol bez obwolut, w blekitach, zieleniach i brazach.
I sprzedawczyni zblizajaca sie do mnie z notesem w reku i zoltym olowkiem zatknietym za ucho.
Za pozno, zeby uskoczyc do kata. Juz mnie zobaczyla. Na szczescie meska moda, w przeciwienstwie do damskiej, nie zmienila sie tak bardzo przez lata i w Oksfordzie wciaz spotykalo sie wioslarskie blezery oraz flanelowe spodnie, chociaz raczej nie w srodku zimy. Przy odrobinie szczescia moglem uchodzic za studenta pierwszego roku.
Sprzedawczyni nosila waska granatowa sukienke, ktorej date pochodzenia Verity pewnie mogla okreslic dokladnie co do miesiaca, ale dla mnie wszystkie dekady polowy dwudziestego stulecia wygladaly podobnie. 1950? Nie, jej przebite olowkiem wlosy byly upiete w surowy wezel, a buty zasznurowane. 1940?
Nie, okna nie mialy zaciemnienia i przy drzwiach nie lezaly worki z piaskiem, a ekspedientka wygladala za dobrze jak na czasy powojenne. Lata trzydzieste.
Verity miala staly przydzial do lat trzydziestych. Moze siec pomylkowo wyslala mnie na koordynaty jednego z jej dawnych skokow. A moze Verity byla tutaj.
Nie, to niemozliwe. Moje ubranie jeszcze jakos ujdzie, ale nie jej dluga suknia z wysokim kolnierzem i upiete wlosy. Miala bardzo ograniczony wybor czasu i miejsca, gdzie mogla sie pojawic nie wywolujac niekongruencji samym swoim wygladem, i na szczescie wiekszosc tych miejsc byla cywilizowana.