Widocznie zasnalem, bo kiedy otworzylem oczy, byl jasny dzien i na schodach rozbrzmiewaly glosy.

Rozejrzalem sie dziko po waskiej wiezy, jakbym mogl gdzies znalezc kryjowke, i popedzilem w gore po schodach.

Pokonalem co najmniej piec stopni, zanim uswiadomilem sobie, ze powinienem liczyc stopnie, zeby trafic z powrotem na miejsce skoku. Szesc, siedem, osiem, liczylem bezglosnie, wchodzac za nastepny zakret. Dziewiec, dziesiec, jedenascie. Przystanalem i nadsluchiwalem.

— Czyzysciech tydachowki zaluszyli? — zapytala kobieta.

To brzmialo jak sredniowieczny angielski, wiec mialem racje, ze trafilem do sredniowiecza.

— Dobrupani Boetoneer, tydachowki niprzysli — odpowiedzial mezczyzna.

— Tydachowki trzazaluszyc wtynitydzin — oswiadczyla kobieta.

— Nimozebne — odparl mezczyzna.

Nie rozumialem, co mowia, ale slyszalem te rozmowe juz kilka razy, ostatnio przed poludniowymi drzwiami kosciola sw. Michala. Kobieta chciala wiedziec, dlaczego cos nie zostalo zrobione. Mezczyzna sie tlumaczyl. Kobieta, ktora na pewno byla wczesna antenatka lady Schrapnell, mowila, ze nic jej nie obchodzi, to musi byc zrobione na czas przed kiermaszem staroci.

— Nimouze bydz, doubrupani Boetoneer — mamrotal mezczyzna. — Toz trzebaby wiency ruboutnikuf nizmomy.

— Tako wiencywezmi, Gruwens — burknela kobieta. Kamien szczeknal o kamien i kobieta krzyknela:

— Paczino, Gruwens! Tyn stoupin siechwieje.

Wrzeszczala na niego za obluzowany stopien. Dobrze. Mialem nadzieje, ze porzadnie natrze mu uszu.

— Kazewoum naprawidz nocom — warknela.

— Ni trza takozeu gadoc — uspokajal ja robotnik.

Ciagle szli do gory. Zadarlem glowe i probowalem odgadnac, czy a szczycie wiezy znajduje sie jakies pomieszczenie lub platforma.

— Toc zrobim bezouchyby, dobroupani Boetonner.

Botoner. Czy ta kobieta to byla Ann Botoner albo Mary, ktora budowala iglice katedry w Coventry? Czy to byla ta wieza?

Ponownie ruszylem w gore, starajac sie nie halasowac i liczac stopnie. Dziewietnascie, dwadziescia.

Na szczycie byla platforma z widokiem na otwarta przestrzen, spojrzalem w dol. Dzwony. Czy raczej miejsce na zawieszenie dzwonow. Wlasnie ustalilem swoja lokalizacje czasoprzestrzenna. To byla wieza katedry Coventry w tym roku, kiedy ja zbudowano. 1395.

Nie slyszalem ich. Wrocilem na schody i ostroznie zszedlem dwa stopnie. I prawie na nich wpadlem.

Stali tuz ponizej. Widzialem czubek bialego czepca. Wskoczylem ta platforme i pobieglem dalej po schodach, i prawie nadepnalem na golebia.

Skrzeknal i wzbil sie w powietrze, lopoczac skrzydlami niczym nietoperz, a potem przelecial obok mnie i sfrunal na platforme.

— Sio! — krzyknela jasnie pani Bo toner. — Sio! Te diable poumioty!

Czekalem gotow do ucieczki, probujac nie sapac, ale oni nie zeszli wyzej. Ich glosy budzily dziwaczne echo, jakby przeszli na drugi koniec platformy. Po chwili podkradlem sie blizej, zeby ich zobaczyc.

Mezczyzna mial brazowa koszule, skorzane nogawice i zbolaly wyraz twarzy. Potrzasal glowa.

— Nii, dobroupani Marree — mowil. — To bydzieu najmnij dwinidzieli.

Mary Botoner. Spojrzalem z zainteresowaniem na te antenatke biskupa Bittnera. Nosila luzna czerwono- brazowa szate z szerokimi rekawami rozcietymi tak, zeby pokazac zolty spod, spieta metalowym pasem, ktory opadal dosc nisko. Lniany czepiec ciasno opinal jej pulchna sredniowieczna twarz. Kogos mi przypominala. Lady Schrapnell? Pania Mering? Nie, kogos starszego. Z siwymi wlosami? Pokazywala jakies rzeczy i krecila glowa.

— Tedzwi trzazrobidz dopietku — powiedziala. Robotnik gwaltownie potrzasnal glowa.

— Nimozeubydz, dobrupani Boetonner. Kobieta tupnela noga.

— Tako mabydz, Gruwens. — Ruszyla w strone schodow. Odskoczylem, gotow do ucieczki w gore, ale dyskusja widocznie sie skonczyla.

— Allepani Boetonner — blagal robotnik, idac za nia. Skradalem sie za nimi, trzymajac sie jeden zakret z tylu.

— Muszesami nimougem zmieniouc — skomlal robotnik, wlokac sie za nia jak zbity pies.

Zblizalem sie do miejsca przeskoku.

— Dzoo tto jess? — syknela kobieta.

Ostroznie zszedlem o jeden stopien nizej, a potem jeszcze jeden, az ich zobaczylem. Mary Botoner wskazywala na cos w murze.

— To znouwu zlezrobione — oznajmila, a nad jej glowa jak aureola zamigotalo slabe swiatlo.

Nie teraz, pomyslalem, skoro czekalem przez cala noc.

— Allepani Boetonner… — zaczal robotnik.

— Tako mabydz — uciela Mary Botoner, stukajac koscistym palcem w sciane.

Migotanie przybralo na sile. Za chwile ktores z nich podniesie wzrok i zobaczy…

— Wezmicie totam! — rozkazala.

No predzej, predzej. Powiedz jej, ze to naprawisz.

— To mouzecie naprostou wziac — powiedziala i wreszcie ruszyla w dol. Robotnik przewrocil oczami, zaciagnal mocniej pas ze sznura na obfitym brzuchu i poszedl za nia.

Dwa stopnie. Trzy. Czepiec Mary Botoner znikl za zakretem i znowu wskoczyl w moje pole widzenia.

— Wytutej zostaunicie azewszysko zroubicie.

Nie moglem czekac dluzej, nawet gdyby mieli mnie zobaczyc. W sredniowieczu ludzie wierzyli w anioly — przy odrobinie szczesci wezma mnie za aniola.

Migotanie zalsnilo pelnym blaskiem. Zbieglem ze schodow, przeskoczylem przez golebia, ktory poderwal sie z przerazliwym skrzekiem.

— Doubrybozeuniebiesiech — powiedzial robotnik i oboje obejrzeli sie na mnie.

Mary Botoner przezegnala sie.

— Swietamarryjou paninasza…

A ja zanurkowalem w zamykajaca sie siec i rozciagnalem sie jak dlugi na blogoslawionej kafelkowej podlodze laboratorium.

ROZDZIAL DWUDZIESTY CZWARTY

Zrozumielismy z gleboka rozpacza i przerazeniem… ze nic wiecej nie mozna zrobic.

Rektor Howard
W laboratorium — Bardzo spoznione przybycie — List do wydawcy — W wiezy — Okreslam swoja lokalizacje czasoprzestrzenna — W katedrze — Dzialam bez namyslu — Cygara — Herod-baba — Procesja — Na posterunku policji — W schronie — Lewa — Verity wreszcie odnaleziona — „Nasza piekna, piekna katedra!” — Odpowiedz

Niech to bedzie 2057, nie 2018. Podnioslem wzrok i tak, to byl 2057. Warder pochylala sie nade mna z wyciagnieta reka, zeby pomoc mi wstac. Kiedy zobaczyla, ze to ja, wyprostowala sie i oparla rece na biodrach.

— Co pan tutaj robi? — zapytala ostro.

— Co ja tutaj robie? — powtorzylem, podnoszac sie z podlogi. — A co robilem w 1395, do jasnej cholery? Co robilem u Blackwella w 1933? Chce wiedziec, gdzie jest Verity.

— Wyjsc z sieci — rozkazala, wrocila do konsoli i zaczela stukac. Zaslony nad siecia zaczely sie podnosic.

Вы читаете Nie liczac psa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату