— Chodz, Cyrylu — powiedzialem. — Musimy to naprawic.

Podniosl sie chwiejnie i poczlapal za mna z rezygnacja. Wyszedlem ze stajni i okrazylem dom, zeby znalezc Terence’a. Siedzial w lodzi na przystani Meringow i wpatrywal sie w rzeke, zwiesiwszy glowe prawie tak nisko jak Cyryl, kiedy go zostawilismy, zeby pilnowal lodzi.

— Co ty tam robisz? — zagadnalem. Podniosl puste spojrzenie.

— „Zwierciadlo peklo w odlamkow stos — wyrecytowal. — Szate wiatr porwal do rzeki wprost” — co wcale nie wyjasnialo sytuacji.

— Cyryl byl w stajni na lancuchu — zawiadomilem go.

— Wiem — odparl Terence z nieruchoma twarza. — Pani Mering przylapala mnie wczoraj w nocy, jak go szmuglowalem na gore.

Wiec od naszego znikniecia minal co najmniej jeden caly dzien i noc, i powinienem szybko wymyslic jakies wyjasnienie, zanim Terence zapyta mnie, gdzie bylem. Ale on dalej wpatrywal sie w rzeke.

— Wiesz, on mial racje. Ze tak to dziala.

— Co dziala?

— Los — odpowiedzial z gorycza.

— Cyryl byl na lancuchu — powtorzylem z naciskiem.

— Musi sie przyzwyczaic do stajni — odparl bezbarwnie Terence. — Tossie nie uznaje zwierzat w domu.

— Zwierzat? — zapytalem z niedowierzaniem. — Przeciez mowimy o Cyrylu. A Ksiezniczka Ardzumand? Ona spi na poduszkach.

— Ciekawe, czy obudzila sie dzis rano, szczesliwa jak skowronek, nie wiedzac, ze czekaja zguba.

— Kto? — zapytalem. — Ksiezniczka Ardzumand?

— Niczego nie podejrzewalem, wiesz, nawet kiedy zajechalismy na stacje. Profesor Peddick mowil o Aleksandrze Wielkim i bitwie pod Issos, cos o kluczowym momencie, od ktorego wszystko zalezy, a ja nie mialem pojecia.

— Odwiozles bezpiecznie profesora Peddicka do Oksfordu, prawda? — zaniepokoilem sie nagle. — Nie wysiadl z pociagu, zeby szukac kamienistego dna?

— Nie — zapewnil. — Odstawilem go w ramiona kochajacej rodziny. W ramiona kochajacej rodziny — powtorzyl zbolalym tonem. — I w sama pore. Profesor Overforce wlasnie zamierzal wyglosic jego mowe pogrzebowa.

— Co powiedzial?

— Zemdlal — odparl Terence — a kiedy odzyskal przytomnosc, rzucil sie do kolan profesorowi Peddickowi i belkotal, ze nigdy by sobie nie wybaczyl, gdyby profesor utonal, ze uznaje swoje bledy, ze profesor Peddick mial racje, jeden bezmyslny uczynek moze zmienic bieg historii i zaraz wraca prosto do domu i powie Darwinowi, zeby wiecej nie skakal z drzew. A wczoraj wycofal swoja kandydature do fotela Havilanda na rzecz profesora Peddicka.

— Wczoraj? — powtorzylem. — Kiedy odwiozles profesora Peddicka do Oksfordu? Przedwczoraj?

— Wczoraj? — rzucil niejasno Terence. — Czy tez przed wiekami? Czy przed chwila? „Wszyscy bedziemy odmienieni, w jednym momencie, w mgnieniu oka”. Czlowiek jest na swojej wyspie i tka sobie, az tu nagle… Wiesz, nigdy naprawde nie rozumialem poezji. Myslalem, ze to tylko taki sposob mowienia.

— Jaki sposob?

— Poezja. To wszystko o umieraniu z milosci. I zwierciadle pekajacym w odlamkow stos. Wiesz, peklo. Na pol. — Smutno potrzasnal glowa. — Nigdy nie rozumialem, dlaczego po prostu nie powioslowala do Kamelot i nie powiedziala Lancelotowi, ze go kocha. — Ponuro zapatrzyl sie w wode. — No, teraz wiem. On juz byl zareczony z Ginewra.

No, nie calkiem zareczony, skoro Ginewra byla zona krola Artura, a w kazdym razie mialem wazniejsze rzeczy na glowie.

— Cyryl jest zbyt wrazliwy, zeby go brac na lancuch — oznajmilem.

— Wszyscy jestesmy skuci lancuchami. Spetani, bezsilni i cierpiacy w zelaznych okowach losu. O losie! — wykrzyknal z gorycza. — O podly Losie, ktorys nas zetknal zbyt pozno. Myslalem, ze ona jest jak te okropne nowoczesne dziewczeta, spodnie i sine ponczochy, i niedowarzone pomysly. Wiesz, mowil mi, ze ja polubie. Polubie!

— Maud — zawolalem, bo wreszcie mi zaswitalo. — Poznales Maud, bratanice profesora.

— Stala na peronie kolejowym w Oksfordzie. „Kochalzem dotad?/O, zaprzecz, moj wzroku!/Bos jeszcze nie znal rownego uroku!”

— Na peronie — powtorzylem ze zdumieniem. — Spotkales ja na peronie kolejowym w Oksfordzie. Alez to cudownie!

— Cudownie? — rzucil z gorycza. — „Pozno cie umilowalem,/Pieknosci tak dawna, a tak nowa,/pozno cie umilowalem!” Jestem zareczony z panna Mering.

— Nie mozesz zerwac zareczyn? Panna Mering na pewno nie zechce wyjsc za ciebie, skoro kochasz panne Peddick.

— Nie mam prawa nikogo kochac. Slubowalem milosc pannie Mering, kiedy dalem jej slowo, a panna Peddick nie zechce milosci bez honoru, milosci, ktora przyrzeklem juz innej. Och, gdybym tylko spotkal panne Peddick tamtego dnia w Oksfordzie, jakze inaczej…

— Panie Henry, sorr — przerwala nam Jane, nadbiegajac w przekrzywionym czepku, z rozwianymi rudymi wlosami. — Nie widzial pan pulkownika Meringa?

O nie, pomyslalem. Pani Mering przylapala Verity na schodach.

— Co sie stalo? — zapytalem.

— Musze najpierw znalezc pulkownika — oswiadczyla, nie odpowiadajac na pytanie. — Mowil, zeby mu to oddac przy sniadaniu, ale go nie ma i poczta przyszla, i w ogole.

— Widzialem, jak pulkownik szedl nad sadzawke — powiedzialem. — Co mu oddac? Co sie stalo?

— Och, sorr, lepiej niech obaj dzentelmeni wroca do domu — jeknela Jane. — Oni sa w salonie.

— Kto? Jest tam Verity? Co sie dzieje? — zawolalem, ale ona juz pobiegla nad sadzawke, trzepoczac spodnica. — Terence — zapytalem naglaco. — Jaki dzisiaj dzien?

— Co za roznica? — odparl Terence. — „Ciagle to jutro, jutro i znow jutro/Wije sie w ciasnym kolku od dnia do dnia,/A wszystkie wczora to byly pochodnie,/Ktore glupocie naszej przyswiecaly”. Glupota!

— To wazne — zapewnilem, podnoszac go na nogi. — Data, czlowieku!

— Poniedzialek — odpowiedzial. — Osiemnasty czerwca.

O Boze, nie bylo nas przez trzy dni!

Ruszylem w strone domu z Cyrylem przy nodze.

— „Klatwa sie spelnia — zacytowal Terence — krzyknela w glos Pani na Shalott”.

Uslyszalem pania Mering, zanim weszlismy we frontowe drzwi.

— Twoje zachowanie jest doprawdy niewybaczalne, Verity. Nie spodziewalam sie, ze corka mojej kuzynki okaze sie tak egoistyczna i bezmyslna.

Wiedziala, ze zniknelismy na trzy dni, a biedna Verity nie wiedziala. Popedzilem korytarzem w strone salonu, Cyryl deptal mi po pietach. Musialem ja uprzedzic, zanim cos palnie.

— Na mnie spadl caly ciezar opieki — mowila pani Mering. — Jestem zupelnie wyczerpana. Trzy dni i trzy noce przy chorej osobie i ani chwili odpoczynku.

Trzymalem juz reke na klamce. Zamarlem. Trzy dni i trzy noce przy chorej osobie? Wiec jednak nic nie wiedziala, tylko sztorcowala Verity za brak pomocy. Ale kto zachorowal? Tossie? Wygladala blado i mizernie tamtego wieczoru po wycieczce do Coventry.

Przylozylem ucho do drzwi i sluchalem z nadzieja, ze podsluchiwani tym razem dostarcza wiecej informacji niz zwykle.

— Moglas przynajmniej zaproponowac, ze posiedzisz z pacjentem przez chwile — grzmiala pani Mering.

— Bardzo przepraszam, ciociu — powiedziala Verity. — Myslalam, ze obawiasz sie infekcji.

Dlaczego ludzie nie moga powiedziec wyraznie, o czym mowia, zeby podsluchujacy przynajmniej mial jakas szanse? Pacjent. Infekcja. Dokladniej prosze!

— I myslalam, ze ona woli, zebys opiekowala sie nim razem z Tossie — ciagnela Verity.

Вы читаете Nie liczac psa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату