— W porzadku, Peggy — uspokoil ja Carruthers. — Bierz sie za obliczenia. — Odwrocil sie do mnie. — Masz spis tego, co musze znalezc?
Wreczylem mu liste.
— Nic wiecej. Potrzebuje spisu kierowniczek wszystkich kobiecych komitetow koscielnych w 1940 roku.
— Nie musze sprawdzac Komitetu Kwiatowego — oznajmil. — Wiem, kto nim kierowal. Ta megiera panna Sharpe.
— Wszystkie kobiece komitety koscielne, wlacznie z Komitetem Kwiatowym — podkreslilem.
Verity podala mu olowek i bloczek do notatek.
— Zeby cie nie kusilo przenosic przez siec jakichs papierow z zeszlego tygodnia.
— Gotowe? — zwrocil sie Carruthers do Warder.
— Gotowe — potwierdzila czujnie.
Carruthers zajal miejsce w sieci. Warder podeszla i poprawila mu kolnierzyk.
— Badz ostrozny — poprosila, prostujac mu krawat.
— Wroce za kilka minut — powiedzial z glupkowatym usmiechem — Prawda?
— Jesli nie wrocisz, sama po ciebie pojde — usmiechnela sie Warder.
— Trudno uwierzyc — mruknalem do Verity.
— Dyschronia — wyjasnila.
— Nastawilam na dziesieciominutowe intermisje — zagruchala Warder.
— Nie zostane ani minuty dluzej, niz trzeba — zapewnil ja Carruthers. — Postaram sie wrocic jak najszybciej, zeby zabrac cie na konsekracje.
Wzial ja w ramiona i obdarzyl dlugim pocalunkiem.
— Sluchajcie, nie chce przerywac tej czulej sceny — wtracilem sie — ale konsekracja jest za dwie godziny.
— No dobrze — warknela Warder, po raz ostatni przygladzila kolnierzyk Carruthersa i pomaszerowala do konsoli. Wprawdzie milosc zwycieza wszystko, ale przyzwyczajenie jest druga natura. Mialem nadzieje, ze Baine w Stanach zamieszka gdzies nad rzeka.
Warder opuscila zaslony i Carruthers zniknal.
— Jesli on nie wroci za dziesiec minut, wysle pana na wojne stuletnia — zagrozila i zwrocila sie do Verity: — Obiecala pani wyprasowac komze.
— Za chwile — rzucilem i podalem Verity jeden arkusz faksymiliow.
— Czego szukamy? — zapytala Verity.
— Listow do wydawcy. Albo listu otwartego. Nie jestem pewien. Przekartkowalem „Midlands Daily Telegraph”. Artykul o wizycie krola, lista ofiar, artykul rozpoczynajacy sie od slow: „Oto pokrzepiajacy dowod odrodzenia Coventry”.
Wzialem „Coventry Standard”. Reklama workow z piaskiem COP, Oryginalny Rzadowy Rozmiar i Jakosc, 36 szylingow 6 pensow za setke. Zdjecie ruin katedry.
— Tutaj sa jakies listy — odezwala sie Verity i podala mi swoj arkusz.
List wychwalajacy odwage sluzby pozarowej. List z pytaniem, czy ktos widzial Molly, „sliczna ruda kotke, ostatnio widziana wieczorem 14 listopada na Greyfriars Lane”, list ze skarga na wartownikow COP.
Drzwi wejsciowe otwarly sie. Verity podskoczyla, ale to nie byla lady Schrapnell. To byl Finch.
Na jego wlosach i surducie blyszczaly platki sniegu, prawy rekaw mial przemoczony.
— Gdzie pan byl? — zapytalem. — Na Syberii?
— Nie wolno mi powiedziec — odparl i odwrocil sie do TJ. — Panie Lewis, gdzie jest pan Dunworthy?
— W Londynie — odpowiedzial TJ., wpatrzony w ekran komputera.
— Och — mruknal rozczarowany Finch. — No wiec prosze mu powiedziec… — zerknal na nas podejrzliwie — …ze misja wypelniona — wykrecil mokry rekaw — chociaz sadzawka byla zamarznieta, a woda lodowata. Prosze mu powiedziec, ze ilosc — znowu zerknal na nas — wynosi szesc.
— Nie zamierzam tracic calego dnia — burknela Warder i podala mu duzy parciany worek. — Masz pan swoja torbe. Nie moze pan tak przeskoczyc — oswiadczyla z niesmakiem. — Chodzmy, wysusze pana.
Poprowadzila go do sali szkoleniowej.
— Nawet nie jestem technikiem. Mam tylko zastepstwo. Musze wyprasowac obrusy na oltarz, prowadze dziesieciominutowe intermisje… — Drzwi zamknely sie za nimi.
— O co im chodzilo? — zapytalem.
— Masz — Verity podala mi arkusz faksymiliow. — Wiecej listow do wydawcy.
Trzy listy komentujace wizyte krola w Coventry, jeden ze skarga na jedzenie w obwoznej kantynie, jeden z ogloszeniem o kiermaszu staroci w St. Aldate’s na ofiary nalotu.
Finch, wysuszony i uczesany, wszedl razem z Warder, ktora ciagle narzekala.
— Nie rozumiem, dlaczego musicie je wszystkie przeniesc dzisiaj — burczala, maszerujac do konsoli. — Mam trzy styki do wprowadzenia, piecdziesiat…
— Finch — przerwalem jej. — Nie wie pan, czy pani Bittner wezmie udzial w konsekracji?
— Pan Dunworthy kazal mi wyslac do niej zaproszenie — odpowiedzial — i myslalem, ze kto jak kto, ale ona bedzie chciala zobaczyc odbudowana katedre Coventry, ale odpisala, ze niestety to byloby dla niej zbyt meczace.
— Doskonale — stwierdzilem, wzialem „Standard” z dwunastego i przekartkowalem go. Zadnych listow. — A „Telegraph”? — zapytalem Verity.
— Nic — mruknela, odkladajac arkusze.
— Nic — powtorzylem radosnie i w sieci pojawil sie Carruthers z ubawiona mina.
— No i? — zapytalem, podchodzac do niego.
Siegnal do kieszeni po notatnik i podal mi go przez zaslony. Otworzylem notes i przejrzalem liste koscielnych urzednikow, szukajac pewnego nazwiska. Nic. Przewrocilem kartke i dotarlem do listy beneficjow.
— Kierowniczka Komitetu Kwiatowego w 1940 roku byla pani Lois Warfield — oznajmil Carruthers, marszczac brwi.
— Dobrze sie czujesz? — zapytala niespokojnie Warder. — Czy cos sie stalo?
— Nie — zaprzeczylem, sprawdzajac koscielne beneficja. Hertfordshire, Surrey, Noruiumberland. Tutaj. Sw. Benedykt, Northumberland.
— Panny Sharpe nie bylo w zadnym komitecie — ciagnal Carruthers — ani w wykazie czlonkow kosciola.
— Wiem — rzucilem, gryzrnolac wiadomosc na pustej stroniczce notesu. — Finch, niech pan zadzwoni do pana Dunworthy’ego i powie mu, zeby natychmiast wracal do Oksfordu. Kiedy przyjedzie, prosze dac mu to. — Wyrwalem stroniczke, zlozylem na pol i podalem mu. — Potem niech pan znajdzie lady Schrapnell i powie jej, zeby sie nie martwila, Verity i ja panujemy nad caloscia, i zeby nie rozpoczynali konsekracji, dopoki nie wrocimy.
— Dokad jedziecie? — zapytal Finch.
— Obiecala pani wyprasowac komze chorzystow — powiedziala Warder z wyrzutem.
— Sprobujemy wrocic przed jedenasta — obiecalem i wzialem Verity za reke. — Jesli nie wrocimy, grajcie na zwloke.
— Na zwloke? — przerazil sie Finch. — Przyjezdza arcybiskup Canterbury. I ksiezniczka Wiktoria. Jak mam grac na zwloke?
— Cos pan wymysli. Pokladam w tobie wielkie nadzieje, Jeeves. Rozpromienil sie.
— Dziekuje panu bardzo, sir — powiedzial. — Mam powiedziec lady Schrapnell, ze dokad pan pojechal?
— Po strusia noge biskupa — odparlem i razem z Verity popedzilismy na stacje metra.
Na dworze bylo szaro i pochmurno.
— Och, zeby tylko nie padalo podczas konsekracji — zmartwila sie Verity.
— Zartujesz? — zasapalem. — Lady Schrapnell nigdy na to nie pozwoli.
Stacja metra byla zatloczona. Tlumy ludzi w kapeluszach, krawatach i z parasolami wylewaly sie z wejscia.
— Katedra! — burknela dziewczyna z warkoczami i z tablica Partii Gai, przeciskajac sie obok mnie. — Wiesz,