— Z pewnoscia wkrotce sie zjawi, ciociu — odpowiedziala mloda kobieta. — Widocznie cos go zatrzymalo na uniwersytecie.
— Pleciesz androny — fuknela stara dama (nigdy nie przypuszczalem, ze uslysze ten zwrot na wlasne uszy). — Wyjechal gdzies na ryby. Haniebne zajecie dla doroslego mezczyzny! Napisalas do niego, ze dzisiaj przyjezdzamy?
— Tak, ciociu.
— I podalas godzine, mam nadzieje?
— Tak, ciociu. On na pewno zaraz przyjdzie.
— A tymczasem musimy tutaj stac w tym okropnym upale.
Moim zdaniem dzien byl cieply i przyjemny, no, ale ja nie nosilem czarnej welnianej sukni zapietej pod szyje. Ani koronkowych mitenek.
— Nieznosna spiekota — narzekala dama, wyjmujac chusteczke z malej, wyszywanej paciorkami sakiewki. — Zupelnie nie moge oddychac. Ostroznie! — huknela na bagazowego, ktory zmagal sie z wielkim kufrem.
Finch mial racje. Oni rzeczywiscie podrozowali z okretowymi kuframi.
— Slabo mi — jeknela ciocia, wachlujac sie omdlewajaco chusteczka.
— Moze usiadziesz tutaj, ciociu — zaproponowala mloda kobieta, prowadzac dame do drugiej lawki. — Wujek z pewnoscia zaraz przyjdzie.
Stara dama usiadla wsrod szelestu spodnic.
— Nie tak! — warknela na bagazowego. — To wszystko przez Herbert. Wychodzic za maz! I akurat wtedy, kiedy przyjezdzam do Oksfordu. Nie zadrap skory!
Najwyrazniej zadna z pan nie byla moim kontaktem, ale przynajmniej nie cierpialem juz na „trudnosci z rozroznianiem dzwiekow”. I rozumialem, co mowia, rzecz nie zawsze osiagalna w przeszlosci. Na swojej pierwszej wencie rozroznialem najwyzej jedno slowo na dziesiec: rzutki, duby smalone i aukcja robotek.
Chyba pokonalem rowniez moja „sklonnosc do sentymentalizmu”. Mlodsza dama miala ladna twarzyczke w ksztalcie serca i jeszcze ladniejsze kostki u nog, ktorych wdzieczny ksztalt dostrzeglem, kiedy blysnela biala ponczoszka, wysiadajac z pociagu, ale jakos nie zaczalem rozplywac sie w przesadnych porownaniach do sylfow czy cherubinow. Co wiecej, bez trudu przypomnialem sobie oba slowa. Czulem sie calkowicie uzdrowiony.
— On calkiem o nas zapomnial — powiedziala ciocia. — Musimy wziac dorozke.
— Nie trzeba wynajmowac powozu — sprzeciwila sie mloda kobieta. — Wujek nie zapomnial.
— Wiec dlaczego nie przyszedl, Maud? — fuknela cioteczka, ukladajac spodnice w ten sposob, ze zajely cala lawke. — I dlaczego Herbert tu nie ma? Malzenstwo! Sluzace nie powinny wychodzic za maz. I jak Herbert znalazla kogos odpowiedniego do malzenstwa? Absolutnie zabronilam jej miec adoratorow, wiec pewnie wybrala nieodpowiednia partie. Jakiegos osobnika z teatru rewiowego. — Znizyla glos. — Albo gorzej.
— O ile mi wiadomo, poznali sie w kosciele — odpowiedziala cierpliwie Maud.
— W kosciele! Haniebne! Do czego to dochodzi? Za moich czasow kosciol to byl obowiazek, nie miejsce spotkan towarzyskich. Zapamietaj moje slowa, za sto lat nie odroznisz katedry od teatru.
Albo od centrum handlowego, dodalem w myslach.
— To przez te wszystkie kazania o milosci chrzescijanskiej — ciagnela ciocia. — Gdzie sie podzialy kazania o obowiazku i skromnosci? I punktualnosci. Twojemu wujkowi dobrze by zrobilo kazanie o… dokad idziesz?
Maud ruszyla do drzwi budynku.
— Chcialam spojrzec na zegar — wyjasnila. — Pomyslalam, ze moze wujka jeszcze nie ma, bo pociag przyjechal za wczesnie.
Usluznie wyciagnalem zegarek z kieszonki i otworzylem koperte z nadzieja, ze potrafie odczytac godzine.
— I zostawisz mnie tutaj sama — obruszyla sie ciocia — nie wiadomo z kim? — Pogrozila mlodszej damie palcem w mitence. — Sa tacy mezczyzni — oznajmila scenicznym szeptem — ktorzy kreca sie w miejscach publicznych i czyhaja na okazje, zeby wciagnac w rozmowe samotne kobiety.
Zatrzasnalem wieczko, wlozylem zegarek z powrotem do kieszonki i bardzo sie staralem wygladac przyzwoicie.
— Chodzi im o to — szepnela glosno ciocia — zeby ukrasc bagaz samotnej kobiecie. Albo gorzej.
— Watpie, czy ktos zdola podniesc nasz bagaz, ciociu, a co dopiero ukrasc — odszepnela Maud, a moja opinia o niej natychmiast wzrosla.
— Tym niemniej jestes pod moja opieka, skoro moj brat nie uznal za stosowne wyjsc po nas, a moim obowiazkiem jest chronic cie przed szkodliwymi wplywami — oswiadczyla ciocia, spogladajac na mnie znaczaco. — Nie zostaniemy tutaj ani chwili dluzej. Zawiezcie to do przechowalni — polecila bagazowemu, ktory wreszcie zaladowal na wozek kufry i trzy wielkie pudla modniarskie. — I przyniescie nam kwit.
— Pociag zaraz odjedzie, prosze pani — zaprotestowal bagazowy.
— Nie jade tym pociagiem — odparla. — I sprowadzcie nam dorozke. Z godnym zaufania woznica.
Bagazowy spojrzal rozpaczliwie na pociag, ktory wypuszczal wielkie kleby pary.
— Szanowna pani, moim obowiazkiem jest pozostanie w pociagu. Strace posade, jesli nie wsiade.
Zastanawialem sie, czy mam zaofiarowac swoje uslugi w sprowadzaniu dorozki, ale nie chcialem, zeby ciocia wziela mnie za Kube Rozpruwacza. A moze to byl anachronizm? Czy Kuba rozpoczal juz swoja kariere w 1888 roku?
— Wierutne brednie! — zawolala ciocia. — Stracicie posade, jesli zamelduje przelozonym o waszym zuchwalym zachowaniu. Jaka to linia?
— Great Western, szanowna pani.
— No, dyrekcja z pewnoscia nie pochwali pracownika, ktory zostawia bagaz pasazerow na peronie, zeby go ukradl jakis pospolity przestepca. — Rzucila mi kolejne wymowne spojrzenie. — Dyrekcja nie pochwali pracownika, ktory odmawia pomocy bezradnej starszej damie.
Bagazowy, ktory najwyrazniej nie zgadzal sie z okresleniem „bezradna”, zerknal na ruszajacy pociag, potem na drzwi budynku, jakby odmierzal dystans, wreszcie dotknal daszka czapki i wepchnal wozek w drzwi.
— Chodz, Maud — rozkazala ciocia, podnoszac sie z kregu krynoliny.
— A jesli wujek przyjedzie? — zaoponowala Maud. — Miniemy sie z nim.
— To go nauczy punktualnosci — prychnela ciocia i majestatycznie wytoczyla sie z peronu.
Maud pospieszyla za nia, obdarzywszy mnie przepraszajacym usmiechem.
Pociag nabieral szybkosci, wielkie kola lokomotywy obracaly sie najpierw powoli, potem coraz szybciej. Spojrzalem niespokojnie na drzwi stacji, ale nigdzie nie dostrzeglem bagazowego. Obok peronu przesunely sie powoli wagony osobowe, a potem pomalowany na zielono wagon towarowy. Zdazy czy nie zdazy? Nastepny byl wagon kierownika pociagu. Bagazowy wypadl z budynku, popedzil za ostatnim wagonem na sam koniec peronu i skoczyl. Wstalem.
Bagazowy chwycil porecz jedna reka, wciagnal sie na dolny stopien i dyszac przywarl do wagonu. Pozniej pogrozil stacji piescia, zanim znikl.
Niewatpliwie w przyszlosci ten czlowiek zostal socjalista, pomyslalem, i przyczynil sie do zalozenia Labour Party.
A ciocia? Na pewno przezyla wszystkich swoich krewnych i nie zapisala sluzacym niczego w testamencie. Mialem nadzieje, ze zyla jeszcze w latach dwudziestych, kiedy musiala tolerowac charlestona i papierosy. Co do Maud, mialem nadzieje, ze spotkala kogos odpowiedniego do malzenstwa, chociaz sokole oko cioci nie dawalo jej duzych szans.
Siedzialem przez kilka minut, rozmyslajac nad ich przyszloscia i swoja wlasna, znacznie trudniejsza do przewidzenia. Nastepny pociag przychodzil dopiero o dwunastej trzydziesci z Birmingham. Czy mialem nawiazac kontakt na stacji? Czy tez powinienem pojechac do Oksfordu i tam szukac kontaktu? Pamietalem niejasno, ze pan Dunworthy mowil cos o dorozce. Czy powinienem wziac keb[1] do miasta? „Kontakt”, powiedzial pan Dunworthy.
Drzwi budynku otwarly sie gwaltownie i jakis mlody czlowiek wyskoczyl na peron z taka sama szybkoscia jak wczesniej bagazowy. Ubrany byl podobnie do mnie, w biale flanelowe spodnie, mial rowniez troche krzywy wasik i trzymal w reku slomkowy kapelusz. Wybiegl na peron i szybkim krokiem przeszedl na sam koniec, wyraznie kogos szukajac.
Moj kontakt, pomyslalem z nadzieja. Spoznil sie, dlatego go nie spotkalem. Jakby na potwierdzenie moich domyslow mlodzieniec zatrzymal sie, wyjal kieszonkowy zegarek i otworzyl go jednym ruchem, z imponujaca