— Oni mysla, ze im pomoge zaladowac lodz, zanim zaplaca — powiedzial w przestrzen — ale Jabez zna sie na takich sztuczkach. — Podjal mi pod nos imponujaco brudna reke. — Cztery szostki.
Nie mialem zielonego pojecia, co to znaczy, podobnie jak „dziewiatak”.
— Masz — wreczylem Terence’owi portfel — ty sie z nim dogaduj a ja przyniose reszte bagazu.
Zabralem walize i sakwojaz, ktore stoczyly sie ze schodow, kiedy Cyryl mnie przewrocil, i zanioslem je na przystan. Cyryl grzecznie truchtal obok mnie.
Terence stal w lodzi, ciemnozielonej, oblazacej z farby, z nazwa „Victory” wymalowana przez szablon na dziobie. Lodz byla zniszczona, lecz duza, co dobrze sie skladalo, poniewaz gora bagazy na brzegu najwyrazniej nalezala do Terence’a.
— Slicznotka, prawda? — powiedzial Terence, wzial ode mnie walize i wepchnal pod srodkowa lawke. — Zaladujemy ja migiem i zaraz wyplywamy.
Zaladunek potrwal jednak troche dluzej. Ulozylismy na dziobie bagaz Terence’a, ktory skladal sie z duzego kuferka, dwoch pudel, nesesera, trzech wiklinowych koszow, drewnianej skrzynki, blaszanej puszki, zrolowanych dywanikow i dwoch wedek, a moj ustawilismy na rufie. W ten sposob calkowicie zapelnilismy lodz, wiec musielismy wyjac wszystko i zaczac od nowa.
— Trzeba podejsc do tego naukowo — oswiadczyl Terence. — Najpierw duze przedmioty, potem wypelnic luki mniejszymi.
Tak zrobilismy, zaczynajac od kuferkow, a konczac na dywanikach, ktore rozwinelismy i upchnelismy w rogach. Tym razem na srodku zostalo wolne miejsce szerokosci okolo stopy. Cyryl natychmiast wlazl tam i rozlozyl sie wygodnie.
Czulem, ze powinienem zaproponowac pozostawienie czesci moich bagazy na brzegu, poniewaz jednak nie wiedzialem, co w nich jest, postanowilem nie ryzykowac.
— Wiedzialem, ze trzeba bylo zabrac Dawsona — oznajmil Terence. — Dawson potrafi dokonac cudow przy pakowaniu.
Zakladalem, ze Dawson to jego lokaj. Z drugiej strony calkiem mozliwe, ze Dawson byl jego ulubionym szopem.
— Kiedy wyjezdzalem do Oksfordu, zdolal pomiescic wszelkie ziemskie dobra Cyryla i moje w jednym kufrze i jeszcze zostalo miejsce. Oczywiscie gdybym go zabral, musielibysmy uwzglednic takze jego bagaz. I jego samego. — Zmierzyl bagaze taksujacym wzrokiem. A
W koncu zaproponowalem, zeby wreczyc Jabezowi napiwek w postaci nastepnego dziewiataka (cokolwiek to znaczylo) i poprosic go o pomoc. Zabral sie do roboty, ubijajac i ugniatajac nasze rzeczy przy uzyciu brutalnej sily, czemu towarzyszyl gniewny monolog.
— Kaza Jabezowi czekac pol dnia na jego pieniadze — mamrotal, wpychajac torbe pod lawke — a potem chca, zeby zaladowal lodz jak zwykly sluzacy. A potem stoja i patrza sie na niego jak para glupcow. Patrzylismy. Przynajmniej ja patrzylem. Obserwowalem go z pewnego rodzaju niezdrowa fascynacja. Najwyrazniej z niego nie wykorzeniono srogiej zawzietosci. Mialem nadzieje, ze do pudel nie zapakowano zadnych kruchych przedmiotow. Cyryl, wygnany z lodzi, wrocil do obwachiwania okraglego wiklinowego kosza, ktory widocznie zawieral zywnosc. Terence wyciagnal kieszonkowy zegarek i zapytal Jabeza, czy nie moglby pakowac szybciej, co wydalo mi sie wyjatkowo nierozwazne.
— Szybciej, powiada — burknal Jabez, miazdzac bok pudla Terence’a. — Gdyby nie zabrali ze soba calego dobytku, poszloby szybciej, a jakze. Pewnie wyruszaja na poszukiwanie zrodel Nilu. Jak lodka zatonie, dobrze im tak.
Wreszcie, po wielu groznych pomrukach i nieznacznym wgnieceniu nesesera, Jabezowi udalo sie wszystko upchnac. Nie podszedl do tego naukowo, a sterta na dziobie wygladala, jakby mogla przewrocic sie w kazdej chwili, ale przynajmniej zostalo miejsce dla nas trzech.
— Zgodnie z rozkladem — oznajmil Terence, zatrzasnal zegarek i zstapil do lodzi. — Dalej, druhowie, odbijamy. Zwijajcie sie zywo.
Cyryl wlazl do lodzi, uwalil sie na pokladzie i zasnal.
— Ahoj, Ned — zawolal Terence. — Czas odplynac.
Ruszylem do lodzi, ale Jabez zastapil mi droge i wyciagnal reke po napiwek. Dalem mu szylinga, widocznie za duzo, poniewaz rozplynal sie w szczerbatym usmiechu i natychmiast sie cofnal, a ja wszedlem do lodzi.
— Witamy na pokladzie — powiedzial Terence. — Ten pierwszy kawalek jest dosc trudny do nawigacji. Ty wiosluj na poczatek, a ja bede sternikiem.
Kiwnalem glowa, usiadlem przy wioslach i obejrzalem je z powatpiewaniem. Wioslowalem troche w szkole, ale tylko automatycznie koordynowanymi treningowkami. Te wiosla byly drewniane i wazyly tone. W dodatku chyba nie mialy zadnego polaczenia. Kiedy probowalem poruszyc nimi jednoczesnie, jedno plasko uderzylo w wode a drugie nawet jej nie dosieglo.
— Przepraszam — powiedzialem, probujac jeszcze raz. — Nie wioslowalem za wiele od czasu choroby.
— Przypomnisz sobie — pocieszyl mnie wesolo Terence. — To jak jazda konna.
Za drugim razem zanurzylem oba wiosla w wodzie, ale nie moglem ich wyciagnac. Naparlem z calych sil, jakbym dzwigal belke w katedrze Coventry, i zalalem lodz fontanna wody.
— Para glupcow! — odezwal sie Jabez do nikogo w szczegolnosci. — Jeszcze nigdy nie plywali lodka. Utona, zanim dojada do Iffley, i co wtedy bedzie z lodka Jabeza?
— Powiadam, lepiej ja powiosluje na poczatek — zaproponowal Terence, zamieniajac sie ze mna miejscami — a ty steruj.
Chwycil wiosla, zrecznie zanurzyl je razem w wodzie i wyciagnal prawie bez plusku.
— Tylko dopoki nie miniemy tego trudnego kawalka. „Trudny kawalek” za mostem okazal sie prawdziwym lasem skifow, pychowek i lodzi wioslowych, plus dwie wielkie barki pomalowane na zolto i czerwono. Terence energicznie wioslowal obok nich, wykrzykujac do mnie rozkazy, zebym wyprostowal rumpel, co probowalem zrobic, ale lodz, podobnie jak Cyryl, wykazywala wyrazna tendencje do zbaczania w lewo. Pomimo moich najwiekszych wysilkow wciaz dryfowalismy w strone jakichs wierzb i murow.
— Trzymaj na sterburte — krzyczal Terence — na sterburte!
Nie mialem pojecia, co to jest sterburta, ale eksperymentalnie pociagnalem za linki steru i mniej wiecej wyrownalem kurs. Tymczasem lodz minela juz trudny kawalek i znalazla sie naprzeciwko rozleglej laki.
Dopiero po chwili uswiadomilem sobie, ze patrze na Blonia Christ Church, chociaz nie takie, jakie znalem. Bez gapiow, bez rusztowan, bez lopoczacych placht plastiku. Bez katedry wznoszacej sie ze zwalow czerwonego piaskowca, zaprawy murarskiej i dachowek. Bez robotnikow wykrzykujacych rozkazy do robotow murarskich. Bez pikiet protestujacych przeciwko zniszczeniu srodowiska, atmosfery, sylwetki Oksfordu i wszystkiego w ogolnosci.
Trzy krowy spokojnie przezuwaly pasze tam, gdzie teraz stala zachodnia wieza uwienczona iglica, okutana w blekitny plastik i czekajaca, az lady Schrapnell i Rada Miejska Coventry zakoncza negocjacje w sprawie dzwonu.
Obok krow biegla wydeptana sciezka, prowadzaca w strone miodowych murow Christ Church, po ktorej spacerowali dwaj oksfordzcy donowie, pochyliwszy ku sobie glowy, dyskutujac o filozofii lub poezji Ksenofonta.
Po raz kolejny zaciekawilo mnie, jakim sposobem lady Schrapnell zdolala ich przekonac, zeby pozwolili jej tam budowac. W dziewietnastym wieku miasto przez trzydziesci lat probowalo zbudowac zwykla droge przez Blonia Christ Church, zanim ostatecznie przegralo z uniwersytetem, pozniej zas, kiedy metro dotarlo do Oksfordu, na sama wzmianke o zlokalizowaniu tam stacji podniosl sie jeszcze wiekszy krzyk.
Lecz fizycy temporalni dotarli w swoich badaniach do punktu, skad nie mogli posunac sie dalej bez zbudowania precyzyjnego strukturalnego oscylatora nuklearnego. I nie mieli szans na finansowe wsparcie miedzynarodowych korporacji, ktore stracily zainteresowanie podrozami w czasie przed czterdziestu laty, kiedy dowiedzialy sie, ze nie moga spladrowac i zgwalcic przeszlosci. Ani grosza rowniez na budynki, stypendia czy pensje. Ani grosza, kropka. A lady Schrapnell byla kobieta niezwykle uparta i niezwykle bogata. I zagrozila, ze przekaze pieniadze do Cambridge.
— Nie, nie — mowil Terence — sterujesz prosto na brzeg! Pospiesznie pociagnalem za linki i nakierowalem lodz z powrotem w glowny nurt.