— Jest prawie rownie dobry jak ogar — odparl Terence. — Tym sie wlasnie zajmowalismy, kiedy wpadlismy na profesora Peddicka, a on wyslal nas na spotkanie z sedziwymi krewnymi.

— Ale nie znalazles kota?

— Nie, i niewielkie mialem szanse tak daleko od Muchings End. Zakladalem, ze panna Mering mieszka w poblizu Oksfordu, ale okazalo sie, ze tylko przyjechala z wizyta.

— Muchings End? — powtorzylem.

— W dole rzeki. Obok Henley. Matka przywiozla ja do Oksfordu na konsultacje z medium…

— Medium? — zapytalem slabym glosem.

— Tak, no wiesz, taka osoba, ktora przechyla stoliki, ubiera sie w gaze i pudruje twarz maka, by ci powiedziec, ze twoj wujek jest bardzo szczesliwy w zaswiatach, a testament lezy w gornej lewej szufladzie kredensu. Nigdy w to nie wierzylem, no, ale nie wierzylem takze w Przeznaczenie. A przeciez tak musialo byc. Ze spotkam panne Mering i ze bedziesz na peronie, i ze ona mi powie, ze wybieraja sie z kuzynka do Iffley dzis po poludniu. Tylko ze nie mialem dosc pieniedzy na lodz, dlatego to musialo byc Przeznaczenie. No bo gdybys nie chcial plywac po rzece i nie zaplacil Jabezowi? Nie poplynelibysmy do Iffley na spotkanie z panna Mering i moglbym juz nigdy jej nie zobaczyc. W kazdym razie takie medium widocznie potrafi znajdowac nie tylko testamenty, ale takze zaginione koty, dlatego te panie przyjechaly do Oksfordu na seans spirytystyczny. Ale duchy tez nie wiedzialy, gdzie jest Ksiezniczka Ardzumand, a panna Mering myslala, ze kotka biegla za nia od Muchings End, chociaz to malo prawdopodobne. No, pies czasami pobiegnie za panem, ale kot…

Z tej zagmatwanej relacji wylanial sie jeden pewnik — Terence nie byl moim kontaktem. Nie wiedzial, co mam zrobic w Muchings End. Jezeli rzeczywiscie chodzilo o Muchings End i znowu czegos nie pokrecilem. Wyplynalem na rzeke ze wspolczesnym, calkowicie obcym czlowiekiem — nie liczac psa — a moj kontakt czekal na peronie albo na torach, albo na przystani. Wiec musialem tam wrocic.

Obejrzalem sie na Oksford. Odlegle iglice blyszczaly w sloncu, juz dwie mile za nami. Nie moglem przeciez wyskoczyc za burte i wrocic piechota, bo bagaz zostalby w lodzi. Stracilem juz swoj kontakt. Nie moglem stracic swojego bagazu.

— Terence — zaczalem — obawiam sie, ze…

— Nonsens! — krzyknal ktos przed nami, rozlegl sie plusk i lodz zakolysala sie gwaltownie. Okragly kosz, spoczywajacy na kuferku, o malo nie wypadl za burte. Zlapalem go w ostatniej chwili.

— Co sie stalo? — zapytalem, wygladajac zza krzywizny kosza.

— Och, to na pewno Darwin — odparl Terence z niesmakiem.

Niepotrzebnie wmawialem sobie, ze jestem wyleczony, skoro najwyrazniej wciaz cierpialem na znaczna dyschronie i mialem „trudnosci z rozroznianiem dzwiekow”.

— Slucham? — zapytalem nieufnie.

— Darwin — powtorzyl Terence. — Profesor Overforce nauczyl go i wlazic na drzewa i teraz on skacze na glowy niewinnych ludzi. Skrec, Ned. — Wskazal kierunek, w ktorym mialem skrecic. — Skieruj lodz dalej od brzegu.

Posluchalem, probujac cos dojrzec za zakretem, pod wierzbowymi galeziami.

— W zeszlym tygodniu wyladowal na samym srodku pychowki z dwuosobowa zaloga z Corpus Christi i ich dziewczynami — poinformowal mnie Terence, wioslujac na srodek rzeki. — Cyryl go nie aprobuje.

Cyryl rzeczywiscie mial mine pelna dezaprobaty. Podniosl sie, mniej wiecej, i patrzyl na wierzby.

Rozlegl sie drugi, glosniejszy plusk i Cyryl czujnie nastawil uszy. Podazylem wzrokiem za jego spojrzeniem.

Albo mylilem sie co do moich „trudnosci”, albo moje „zaburzenia wzroku” przybraly nowa forme. Pod wierzbami miotal sie w rzece jakis czlowiek, gwaltownie i bezcelowo rozchlapujac wode.

Dobry Boze, pomyslalem, to naprawde Darwin.

Mial darwinowska biala brode, bokobrody i lysine, a wokol niego unosilo sie na wodzie cos, co wygladalo jak poly czarnego surduta. Jego kapelusz dryfowal do gory dnem kilka jardow dalej. Darwin siegnal po niego i poszedl pod wode. Wynurzyl sie kaszlac i wymachujac rekami, a kapelusz poplynal dalej.

— Wielkie nieba, przeciez to moj tutor, profesor Peddick — zawolal Terence. — Szybko, skrecaj, nie, nie w te strone! Szybciej!

Wioslowalismy w pospiechu, ja rekami, zeby przyspieszyc bieg lodzi. Cyryl wstal i oparl przednie lapy na blaszanej skrzynce, niczym Nelson na mostku okretowym pod Trafalgarem.

— Stop! Nie przejedz profesora Peddicka! — zawolal Terence, odepchnal wiosla od siebie i przechylil sie na bok.

Starszy pan nie zwracal na nas uwagi. Surdut wydal sie wokol niego jak kamizelka ratunkowa, wcale jednak nie utrzymywal go na wodzie. Profesor zanurzyl sie po raz trzeci, jedna reka nieudolnie siegajac po kapelusz. Przechylilem sie przez burte lodzi i zlapalem go.

— Trzymam go za kolnierz — zawolalem i nagle przypomnialem sobie, ze Warder ubrala mnie w odpinany kolnierzyk, wiec wymacalem kolnierz surduta. — Mam go — oznajmilem i szarpnalem do gory.

Glowa wynurzyla sie na powierzchnie jak leb wieloryba, i niczym wieloryb rzygnela na nas potezna fontanna wody.

— „Natenczas przed oczami ludzi i aniolow on z rykiem powstanie”. Nie puszczaj — nakazal Terence, zahaczywszy dlon starszego pana o burte lodzi.

Wypuscilem kolnierz, kiedy profesor nas oblal, ale przewalajac sie w wodzie uniosl druga reke, ktora wylowilem i pociagnalem. Glowa wynurzyla sie ponownie, otrzasajac wode jak pies.

Nie wiem, jakim cudem wciagnelismy go na poklad. Okreznica gwaltownie poszla pod wode i Terence krzyknal:

— Cyryl, nie! Ned, do tylu! Toniemy! Nie, nie puszczaj!

Lecz stosy bagazu widocznie stanowily balast, ktory chronil lodz przed wywroceniem, nawet kiedy Cyryl w ostatniej chwili przelazi na nasza strone, zaciekawiony rozwojem wypadkow, i dodal swoja wage do obciazenia jednej burty.

Wreszcie zdolalem uchwycic jedno ramie profesora, a Terence’a ostroznie manewrujac przesunal sie na druga strone, zaparl sie stopami o walize i chwycil drugie ramie, po czym wspolnym wysilkiem dzwignelismy przemoczonego, zalosnego profesora i wwindowalismy go do lodzi.

— Profesorze Peddick, nic sie panu nie stalo? — zapytal Terence.

— Absolutnie nic, dzieki wam — odparl profesor, wyzymajac rekaw. To, co wzialem za surdut, okazalo sie czarna akademicka gabardynowa toga. — Szczesliwy traf, ze akurat tedy plyneliscie. Moj kapelusz!

— Mam go — oznajmil Terence, przechylajac sie przez burte. To, co wzialem za kapelusz, okazalo sie akademickim biretem z ozdobnym chwastem.

— Wiem, ze zapakowalem koce. Pamietam, jak Dawson je wykladal — mruczal Terence, przetrzasajac bagaze. — Co u licha pan robil w rzece?

— Tonalem — wyjasnil profesor Peddick.

— Malo brakowalo — przyznal Terence, szperajac w blaszanej skrzynce. — Ale skad pan sie wzial w wodzie? Czy pan wpadl?

— Czy wpadlem? Czy wpadlem?! — fuknal gniewnie profesor, — On mnie wepchnal!

— Wepchnal? — powtorzyl zaskoczony Terence. — Kto?

— Ten zbrodniczy lajdak Overforce.

— Profesor Overforce? — zdumial sie Terence. — Dlaczego profesor Overforce wepchnal pana do wody?

— Ogolne kwestie — oswiadczyl profesor Peddick. — Fakty sa nieistotne w nauce historii. Nie liczy sie odwaga ani wiara, ani obowiazek. Historyk powinien zajmowac sie ogolnymi kwestiami. Tfy! Kupa naukowych bzdur. Cala historie mozna zredukowac do efektow oddzialywania sil natury na populacje. Zredukowac! Bitwa Monmoutha! Hiszpanska inkwizycja! Wojna Roz! Zredukowane do sil natury! I populacji! Krolowa Elzbieta! Kopernik! Hannibal!

— Moze lepiej niech pan zacznie od poczatku — zaproponowal Terence.

— Ab initio. Doskonaly pomysl — zgodzil sie profesor Peddick. — Poszedlem nad rzeke, zeby rozwazyc pewien problem w zwiazku z moja monografia o relacji Herodota z bitwy pod Salamina, wedlug metody polecanej przez pana Waltona jako doskonala pomoc w mysleniu: „wytchnienie dla umyslu, pociecha dla ducha, lekarstwo na troski, balsam na dreczace mysli”. Lecz niestety, nie tak sie stalo. Gdyz przyszlo

Вы читаете Nie liczac psa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату