— Tak, bedeker. I dywanik pod stopy. Podlogi w tych kolejowych wagonach sa w okropnym stanie.
Najwyrazniej pani Mering nigdy nie jechala metrem. To uniwersalna prawda temporalna, ze ludzie nigdy nie doceniaja swoich czasow, zwlaszcza transportu. Wspolczesni w dwudziestym wieku narzekali na odwolane loty i ceny benzyny, wspolczesni w osiemnastym wieku narzekali na blotniste drogi i rozbojnikow. A Grecy profesora Peddicka z pewnoscia narzekali na krnabrne konie i odpadajace kola rydwanow.
Jezdzilem juz wczesniej pociagami w 1940 roku, ostatnio do Lucy Hampton sprawdzic, czy nie zabrali tam strusiej nogi biskupa razem ze wschodnimi oknami, ale tamte pociagi byly wypelnione zolnierzami, okna mialy zasloniete czarnym zaciemnieniem i cale wyposazenie zdjete w celu przerobienia na amunicje. Zreszta wojna czy nie wojna, i tak nie mogly sie rownac z naszym.
Siedzenia o wysokich oparciach byly obite zielonym pluszem, a wyzej sciany pokrywala wypolerowana mahoniowa boazeria intarsjowana kwiatowym deseniem. W oknach wisialy grube zielone aksamitne kotary, po obu stronach w kinkietach tkwily gazowe lampy osloniete kloszami z trawionego szkla, a gorna polka na bagaze, porecze, podlokietniki, kolka od zaslon byly zrobione z wypolerowanego mosiadzu.
Stanowczo to nie metro. A kiedy pociag ruszyl powoli (zas Baine wykonal ostatni sprint, zeby dostarczyc bedeker i dywanik i wrocic do wagonu drugiej klasy), i nabieral szybkosci jadac przez piekny, zamglony krajobraz, stanowczo nie bylo powodow do narzekania.
Co bynajmniej nie powstrzymalo pani Mering przed narzekaniem na sadze wpadajace przez okno (Terence zamknal okno), duchote w przedziale (Terence otworzyl okno i zaciagnal kotary), mglisty dzien, niewygodna jazde, twarda poduszke dostarczona przez Baine’a.
Wydawala maly okrzyczek za kazdym razem, kiedy pociag przystawal, ruszal albo zakrecal, i duzy okrzyk, kiedy konduktor przyszedl zabrac nasze bilety. Byl jeszcze starszy od bagazowego, ale Verity wychylila sie i spojrzala na jego plakietke z nazwiskiem, a po jego wyjsciu markotnie opadla na lawke.
— Jak sie nazywal konduktor? — zapytalem, kiedy pomagalem jej wysiasc na stacji Reading, gdzie mielismy przesiadke.
— Edwards — odparla, rozgladajac sie po peronie. — Widzisz kogos, kto chcialby ozenic sie z Tossie?
— Co powiesz na tamtego Crippena? — Ruchem glowy wskazalem bladego mlodego czlowieka o niesmialym wyrazie twarzy, ktory ciagle wypatrywal pociagu i nerwowo wpychal palec za kolnierzyk.
— Zadna z zon Crippena nie przezyla z nim piecdziesieciu lat — odparla, patrzac na okazalego jegomoscia z bokobrodami, ktory daremnie nawolywal: „Bagazowy! Bagazowy!” Baine sprawnie zaanektowal wszystkich, zanim jeszcze pociag sie zatrzymal, i dyrygowal rozladunkiem bagazy pani Mering.
— A ten? — zaproponowalem, pokazujac piecioletniego chlopczyka w marynarskim ubranku.
Mlody czlowiek w kapeluszu panama i z wasikiem wbiegl na peron i rozejrzal sie nieprzytomnie. Verity chwycila mnie za ramie. Mlodzieniec zobaczyl Tossie, stojaca obok pani Mering i Jane, i ruszyl w jej strone z usmiechem.
— Horacy! — zawolala jakas dziewczyna z innej grupki trzech pan, a Horacy podbiegl do niej i zaczal wylewnie przepraszac za spoznienie.
Spojrzalem ze skrucha na Terence’a, wspominajac decydujace spotkanie, ktore go ominelo przeze mnie.
Mlody czlowiek odszedl z trzema paniami. Mezczyzna z bokobrodami sam chwycil swoje bagaze i odmaszerowal pieniac sie ze zlosci. Pozostal tylko Crippen, ktory teraz uwaznie obserwowal zawiadowce.
Ale nawet gdyby jego lub mlodzienca z wasikiem nagle porazilo uczucie, Tossie nie zwrocilaby na nich uwagi. Byla zbyt zajeta planowaniem swojego wesela.
— Bede miala bukiet z kwiatu pomaranczy — mowila — albo biale roze. Jak myslisz, Terence?
— „Dwie roze na lodydze, na jednej galazce — zacytowal Terence spogladajac tesknie na kobiete z terierem na reku — w slodkiej komunii kwitna”.
— O, ale kwiat pomaranczy pachnie tak slodko.
— Za duzo jest tych pociagow — ocenila pani Mering. — Na pewno nikt nie potrzebuje az tylu pociagow.
Baine wreszcie wyladowal wszystko i wszystkich z wagonu, umiescil w nastepnym, jeszcze bardziej zabytkowym przedziale i ruszylismy do Coventry. Po kilku minutach konduktor, tym razem znacznie mlodszy i calkiem przystojny, nadszedl korytarzem, zeby skasowac nasze bilety. Tossie, zaabsorbowana swoja slubna wyprawa, nawet nie podniosla wzroku, wiec dlaczego zakladalismy, ze po przyjezdzie do Coventry ona w ogole zauwazy pana C, pochlonieta planami matrymonialnymi wobec Terence’a? Dlaczego zakladalismy, ze ona w ogole zauwazy strusia noge biskupa?
Zauwazy. Musi. Wycieczka do Coventry odmienila jej zycie i zainspirowala jej pra-pra-prawnuczke do zatruwania nam zycia.
Po kilku milach zjawil sie Baine, rozlozyl nam na kolanach biale lniane serwetki i podal obfity lunch, ktory znacznie poprawil wszystkim humory (z wyjatkiem samego Baine’a, ktory wykonal chyba dwiescie kursow pomiedzy pierwsza a druga klasa, zeby przyniesc rostbef na zimno i kanapki z ogorkiem, i dla pani Mering czysta chusteczke, drugie rekawiczki, nozyczki krawieckie oraz, z niepojetych przyczyn, rozklad pociagow Bradshawa).
Terence wyjrzal przez okno i oznajmil, ze sie wypogadza i ze juz widac Coventry; zanim Jane i Baine zdazyli wszystko pozbierac oraz zlozyc pled pani Mering, stalismy na peronie w Coventry, czekajac, zeby Baine wyladowal bagaze i sprowadzil powoz. Wcale sie nie wypogodzilo, wrecz przeciwnie. W powietrzu wisiala lekka mgielka, kontury miasta byla szare i rozmazane.
Terence znalazl wiersz odpowiedni na te okazje i zaczal deklamowac:
— „Niedawnom czekal w Coventry na pociag / I wpatrzon w smukle trzy wiezyce miasta…” — urwal i zrobil zdumiona mine. — Powiadam, gdzie jest trzecia wieza? Widze tylko dwie.
Spojrzalem tam, gdzie wskazywal. Jedna wieza, druga wieza i wysoka pudelkowata konstrukcja rysujaca sie na tle szarego nieba.
— Wieza sw. Michala jest w naprawie — oznajmil Baine, zgiety pod, ciezarem szali i dywanikow. — Bagazowy poinformowal mnie, ze kosciol wlasnie przechodzi ogolna renowacje.
— To wyjasnia, dlaczego lady Godiva do nas przemowila — powieka pani Mering. — Widocznie naruszono miejsce spoczynku ducha.
Mgielka zmienila sie w mzawke i Tossie wydala okrzyczek.
— Moja podrozna suknia!
Zjawil sie Baine i rozlozyl parasole.
— Znalazlem kryty powoz, jasnie pani — powiedzial do pani Mering i podal parasole mnie oraz Terence’owi, zebysmy oslaniali panie.
Jane zostala wsadzona do dorozki razem z szalami, dywanikami oraz koszem na lunch i otrzymala polecenie, zeby spotkac sie z nami w kosciele, po czym wjechalismy do miasta. Konie stukaly kopytami na waskich brukowanych uliczkach, przy ktorych staly stare, pochylone do przodu domy z muru pruskiego. Tudorowska gospoda z malowanym szyldem nad drzwiami, waskie ceglane sklepy sprzedajace wstazki i rowery, jeszcze wezsze domy z gotyckimi oknami i wysokimi kominami. Stare Coventry. To wszystko razem z katedra zniszczyl ogien w listopadowa noc 1940 roku, ale trudno bylo w to uwierzyc jadac spokojnymi, wilgotnymi ulicami.
Woznica zatrzymal konie na rogu ulicy St. Mary, tej samej, po ktorej przemaszerowal rektor Howard ze swoim malym oddzialkiem, niosac lichtarze, krzyze i pulkowy sztandar uratowany z plonacej katedry.
— Ni mogie dali ichoc puwuzem — oznajmil woznica w niezrozumialym dialekcie.
— On mowi, ze nie moze dalej jechac — przetlumaczyl Baine. — Widocznie droga do katedry jest zagrodzona.
Wychylilem sie do przodu.
— Powiedzcie mu, zeby dojechal ta ulica do Malej Parkowej. Wtedy podjedziemy do zachodnich drzwi kosciola.
Baine przekazal polecenie. Woznica pokrecil glowa i wymamrotal cos pod nosem, ale zawrocil konie i ruszyl z powrotem ulica Earl.
— O, juz czuje obecnosc duchow — oznajmila pani Mering, przyciskajac dlon do lona. — Cos sie stanie. Wiem o tym.
Skrecilismy w Mala Parkowa i ruszylismy w strone katedry. Widzialem juz wieze na koncu ulicy, i nic dziwnego, ze ze stacji kolejowej nie zobaczylismy iglicy. Od jednej trzeciej wysokosci az do samego szczytu