wiezy?
— O tak — Tossie kiwnela glowa, az jej loki slicznie zafalowaly. Od strony poludniowych drzwi rozlegl sie halas. Podnioslem wzrok i zobaczylem mloda kobiete w szarej sukni. Miala duzy koszyk i dlugi nos. Ruszyla nawa w strone strusiej nogi biskupa, stukajac ostro obcasami, jakby strzelala z karabinu.
— Panno Sharpe — zawolal wikary z mina winowajcy przylapanego na goracym uczynku. — Pozwoli pani sobie przedstawic…
— Przyszlam tylko dostarczyc to na wente — powiedziala panna Sharpe. Wepchnela mu koszyk, a potem zabrala, kiedy zobaczyla, ze trzymal Tossie pod reke. — Wycieraczki do pior. Dwa tuziny. Obrocila sie na piecie. — Zostawie je w zakrystii.
— Och, czy musi pani isc, panno Sharpe? — zaprotestowal wikary uwalniajac reke spod ramienia Tossie. — Panno Mering, przedstawiam pani panne Ostrozke Sharpe.
Zaciekawilo mnie, czy nie byla krewna pani Chattisbourne.
— Taka mialem nadzieje, ze omowimy ustawienie straganow na wencie, panno Sharpe — ciagnal wikary.
— Nie bede mogla przyjsc na wente. Zostawie to w zakrystii — powtorzyla panna Sharpe. Odwrocila sie i pomaszerowala z powrotem przez nawe swoim karabinowym krokiem.
— Z najwieksza radoscia obejrzymy dworzec St. Pancras, prawda mamo? — powiedziala Tossie. Glosno trzasnely drzwi.
— To piekny przyklad neogotyku — oznajmil wikary, wzdrygajac sie lekko. — Czuje, ze architektura powinna odzwierciedlac spoleczenstwo, zwlaszcza koscioly i dworce kolejowe.
— O, ja tez — przytaknela Tossie.
— A… — odezwala sie pani Mering.
Tossie i wikary obejrzeli sie na nia. Patrzyla na strusia noge biskupa z dziwnym, nieobecnym wyrazem twarzy.
— Co sie stalo, mamo? — zapytala Tossie.
Pani Mering niepewnie przylozyla reke do biustu i lekko zmarszczyla czolo, jakby probowala wyczuc, czy przypadkiem nie nadlamala sobie zeba.
— Pani jest chora? — zapytal Terence i wzial ja pod reke.
— Nie — odparla. — Wlasnie mialam przedziwne uczucie… jakby — zmarszczyla brwi. — Patrzylam na… — reka, ktora wczesniej przyciskala do lona, wskazala strusia noga biskupa — …i nagle…
— Otrzymalas spirytystyczna wiadomosc? — zapytala Tossie.
— Nie, nie wiadomosc — zaprzeczyla pani Mering, ostroznie badajac zab. — To… mialam przedziwne uczucie…
— Przeczucie? — podsunela Tossie.
— Tak — przyznala pani Mering z namyslem. — Ty… Skrzywila sie z wysilku, jakby probowala przypomniec sobie sen po czym zagapila sie na strusia noge biskupa.
— To mialo… Musimy natychmiast wracac do domu.
— Och, przeciez jeszcze nie mozemy wracac — zaprotestowala Verity.
— Tak bardzo chcialem omowic z paniami Ukryty Skarb — powiedzial wikary, spogladajac na Tossie zawiedzionym wzrokiem. — I rozmieszczenie straganow z robotkami. Nie moga panstwo przynajmniej zostac na herbacie?
— Baine! — zawolala pani Mering, ignorujac ich oboje.
— Tak, jasnie pani — powiedzial Baine, ktory wszedl przez poludniowe drzwi.
— Baine, musimy natychmiast wracac do domu — oznajmila pani Mering i podeszla do niego.
Baine pospieszyl jej na spotkanie z parasolem w reku.
— Czy cos sie stalo? — zapytal.
— Otrzymalam ostrzezenie — wyjasnila pani Mering, ktora wygladala juz prawie normalnie. — Kiedy mamy nastepny pociag?
— Za jedenascie minut — odpowiedzial natychmiast Baine. — Ale to miejscowy pociag. Nastepny ekspres do Reading odchodzi dopiero o czwartej osiemnascie.
— Sprowadzcie powoz — rozkazala pani Mering. — Potem biegnijcie na stacje i uprzedzcie, zeby zatrzymali dla nas pociag. I zabierzcie ten parasol. Otwarty parasol w domu przynosi nieszczescie. Nieszczescie! — Chwycila sie za serce. — Och, moze juz za pozno?
Baine usilowal zamknac parasol. Zabralem mu go, a on z wdziecznoscia kiwnal glowa i pobiegl na stacje.
— Nie chcesz usiasc, ciociu Malwinio? — zaproponowala Verity.
— Nie, nie — odparla pani Mering, potrzasajac dlonia. — Idz zobaczyc, czy powoz juz zajechal. Ciagle pada?
Ciagle padalo i powoz zajechal. Terence i woznica pomogli pani Mering wejsc na stopnie i wepchneli ja do srodka razem ze spodnicami.
Skorzystalem z chwili zwloki, zeby uscisnac dlon wikarego.
— Dziekujemy serdecznie za pokazanie nam kosciola, panie…?
— Panie Henry! — zawolala pani Mering z powozu. — Spoznimy sie na pociag.
Poludniowe drzwi rozwarly sie z hukiem i panna Sharpe wyszla z kosciola. Szybko zbiegla ze schodow, minela nas i ruszyla ze stukotem ulica Bailey. Wikary obejrzal sie za nia.
— Do widzenia — zawolala Tossie, wychylajac sie z okna. — Bardzo bym chciala obejrzec dworzec St. Pancras.
Sprobowalem jeszcze raz, z noga na stopniu powozu.
— Zycze udanej wenty, panie…?
— Dziekuje — rzucil z roztargnieniem. — Do widzenia, pani Mering, panno Mering. Wybacza panstwo…
Pobiegl za panna Sharpe.
— Panno Sharpe! — zawolal. — Zaczekaj! Ostrozko! Roziu!
— Chyba nie doslyszalem panskiego nazwiska… — powiedzialem wychylajac sie z okna.
— Panie Henry! — warknela pani Mering. — Jedziemy!
I odjechalismy.
ROZDZIAL DWUDZIESTY
Kazdy czlowiek spotyka w koncu swoje Waterloo.
Podroz do domu zywo przypominala odwrot Napoleona spod Waterloo: mnostwo paniki, pospiechu i zamieszania, a potem bezruch i rozpacz. Malo nie zgubilismy Jane w rozgardiaszu na stacji, pani Mering znowu grozila omdleniem, a ledwie wysiedlismy z powozu, nastapilo kolejne oberwanie chmury. Terence prawie wyklul Tossie oko, probujac otworzyc parasol. Baine zatrzymywal pociag za pomoca brutalnej sily.
— Szybciej — powiedzialem do pani Mering, pomagajac jej wysiasc z dorozki — pociag zaraz odjedzie.
— Nie, nie, nie moze odjechac bez nas — zaprotestowala z przejeciem. — Moje przeczucie…
— Wiec musimy sie pospieszyc — powiedziala Verity, zlapala ja za drugie ramie i razem zaciagnelismy ja przez peron do pierwszej klasy.