Konduktor, ktory wciaz klocil sie z Baine’em, poddal sie na widok Tossie walczacej ze spodnicami oraz falbaniastym parasolem i pologi jej wejsc do pociagu, szarmancko uchylajac czapki.

— Wiem — mruknalem. — Sprawdz jego nazwisko.

Nie bylo czasu na szukanie bagazowego. Terence i ja, ignorujac klasowe konwenanse, wyciagnelismy kosze, paczki, sakwojaze, dywaniki i Jane z dorozki, po czym wrzucilismy wszystko na kupe do wagonu drugiej klasy.

Pobieglem zaplacic woznicy, ktory odjechal galopem, jak tylko poczul pieniadze w garsci, zupelnie jakby gonili go Prusacy Bluchera. Potem biegiem wrocilem na peron. Pociag juz ruszyl, ciezkie kola obracaly sie powoli, nabierajac przyspieszenia. Konduktor odsunal sie od brzegu peronu i zalozyl rece za plecami.

— Jak wasze nazwisko? — wysapalem, zwiekszajac tempo biegu. Cokolwiek odpowiedzial, gwizd lokomotywy calkiem go zagluszyl. Pociag stopniowo nabieral szybkosci.

— Co? — krzyknalem. Lokomotywa znowu zagwizdala.

— Co? — krzyknal.

— Wasze nazwisko! — wrzasnalem.

— Ned — zawolal Terence z wagonu pierwszej klasy. — Wskakuj!

— Juz ide. Wasze nazwisko? — krzyknalem do konduktora i skoczylem.

Chybilem. Moja prawa reka zlapala mosiezna porecz i zawislem na chwile. Terence chwycil mnie za lewa reke i wciagnal na stopien. Chwycilem porecz i obejrzalem sie. Konduktor oddalal sie truchtem w strone budynku stacji, chowajac glowe za podniesionym kolnierzem.

— Wasze nazwisko! — ryknalem w deszcz, ale on juz znikl za drzwiami.

— O co ci chodzilo? — zapytal Terence. — Malo nie skonczyles jak Anna Karenina.

— O nic — odparlem. — Gdzie jest nasz przedzial?

— Trzeci od tylu — odpowiedzial i ruszyl korytarzem w strone Verity, ktora wygladala przez okno na pusty peron sieczony deszczem, szybko uciekajacy do tylu.

— „Los nie oszczedza innych tez — zacytowal Terence. — Na kazde zycie pada deszcz. Sa dni mroczne i ponure” — i otworzyl drzwi przedzialu. Pani Mering spoczywala bezwladnie na poduszkach w pollezacej pozycji, zakrywajac nos koronkowa chusteczka.

— Czy jestes pewna, ze to nie matka Tossie przezyla doswiadczenie, ktore odmienilo jej zycie? — szepnalem do Verity.

— Panie Henry, Verity, wchodzcie i siadajcie — przynaglila nas pani Mering, powiewajac chusteczka. Doleciala mnie won fiolkow parmenskich. — I zamknijcie drzwi. Robicie przeciag.

Weszlismy. Zamknalem drzwi. Usiedlismy.

— „I do domu radosnym podazamy krokiem” — zacytowal Terence, usmiechajac sie do wszystkich.

Nikt nie odpowiedzial mu usmiechem. Pani Mering wsadzila nos w chusteczke, Verity miala zmartwiona mine, a Tossie, wtulona w kat, spiorunowala wzrokiem narzeczonego.

Jesli doswiadczyla czegos, co odmienilo jej zycie, wcale tak nie wygladala. Wygladala na zmeczona, zmoknieta i nadasana. Wilgotne organdynowe falbanki smetnie oklaply zamiast trzepotac, a zlote loki zaczely sie rozkrecac.

— Moglismy przynajmniej zostac na herbacie, mamo — rzucila z irytacja. — Wikary chcial nas zaprosic, na pewno. To wcale nie byl jedyny pociag. Gdybysmy pojechali tym o piatej trzydziesci szesc, zostaloby mnostwo czasu na herbate.

— Kiedy ktos doznaje straszliwego przeczucia — odparla pani Mering — nie zostaje na herbate. — Machnela chusteczka i znowu poczulem oszalamiajacy zapach fiolkow. — Probowalam wytlumaczyc Mesielowi, ze powinien pojechac z nami.

— Czy przeczucie powiedzialo ci, ze pulkownikowi Meringowi grozi niebezpieczenstwo? — zapytala Verity.

— Nie — przyznala pani Mering znowu z tym dziwnym wyrazem twarzy, jakby sondowala bolacy zab. — To… tam byla… woda… — krzyknela cicho. — A jesli on wpadl do sadzawki i utonal? Dzisiaj mieli mu dostarczyc nowa zlota rybke. — Opadla na poduszki, wachlujac sie chusteczka.

— Papa umie plywac — zauwazyla Tossie.

— Mogl uderzyc glowa o kamienne obmurowanie — upierala sie pani Mering. — Cos strasznego sie stalo. Czuje to!

Nie ona jedna to czula. Zerknalem ukradkiem na Verity. Cala jej postawa wyrazala spokojna rozpacz. Koniecznie musielismy porozmawiac.

— Czy cos pani przyniesc, pani Mering? — zapytalem. Nie bardzo wiedzialem, jak wyciagnac Verity z przedzialu. Moze poprosze konduktora, zeby przekazal jej wiadomosc. No nic, nie bede sie martwil na zapas. — Tutaj jest dosc chlodno. Czy mam przyniesc podrozny dywanik?

— Rzeczywiscie jest zimno — przyznala pani Mering. — Verity, idz i powiedz Jane, ze potrzebuje mojego szkockiego szala. Tossie, czy chcesz swoj?

— Co? — rzucila Tossie bez zainteresowania, wygladajac przez okno.

— Twoj szal — powtorzyla pani Mering. — Czy go potrzebujesz?

— Nie! — zaprzeczyla gwaltownie Tossie.

— Nonsens — stwierdzila pani Mering. — Tutaj jest zimno — i do Verity: — Przynies szal Tossie.

— Tak, ciociu Malwinio — powiedziala Verity i wyszla.

— Rzeczywiscie jest zimno — zauwazylem. — Czy mam poprosic konduktora, zeby przyniosl piecyk? Albo goraca cegle pod stopy?

— Nie. Tossie, dlaczego nie chcesz szala, na milosc boska?

— Chce herbaty — oznajmila Tossie w strone okna. — Myslisz, ze jestem niedoksztalcona estetycznie?

— Alez skad — odparla pani Mering. — Mowisz po francusku. Dokad pan idzie, panie Henry?

Zdjalem reke z drzwi przedzialu.

— Pomyslalem tylko, ze wyjde na chwile na platforme — powiedzialem, na dowod wyjmujac fajke.

— Nonsens. Pada deszcz.

Usiadlem pokonany. Verity za chwile wroci i stracimy okazje. Tak samo, jak stracilismy okazje w Coventry.

— Panie St. Trewes — powiedziala pani Mering — niech pan pojdzie i powie Baine’owi, zeby przyniosl nam herbaty.

— Ja to zrobie — zaproponowalem i wybieglem z przedzialu, zanim zdazyla mnie zatrzymac. Verity powinna juz wracac z szalem. Jesli ja zatrzymam, zanim dojdzie do konca wagonu drugiej klasy, zdazymy…

Reka wysunela sie z przedzialu drugiej klasy, chwycila mnie za rekaw i wciagnela do srodka.

— Gdzies ty byl? — syknela Verity.

— Nielatwo wyrwac sie pani Mering — wyjasnilem i rozejrzalem sie po korytarzu, zeby sprawdzic, czy nikt nie nadchodzi, zanim zamknalem drzwi.

Verity zaciagnela rolety.

— Najwazniejsze pytanie: co teraz zrobimy? — Usiadla. — Bylam pewna, ze wystarczy ja zabrac do Coventry i sprawa zalatwiona. Zobaczy strusia noge biskupa, spotka pana Jak-mu-tam na C, jej zycie sie odmieni i niekongruencja sie naprawi.

— Nie wiemy, czy sie nie naprawila. Moze jej zycie sie odmienilo, tylko jeszcze o tym nie wiemy. Przeciez spotkala tych ludzi na peronie w Reading, i konduktora, i wikarego. I tego, ktory wygladal jak Crippen. I Cyryla. Nie zapominajmy, ze jego imie zaczyna sie na C.

Verity nawet sie nie usmiechnela.

— Tossie nie pozwolila go zabrac do Coventry, pamietasz? Usiadlem naprzeciwko niej.

— Osobiscie stawiam na wikarego — powiedzialem. — Troche za bardzo nadety i wytrzeszczony jak na moj gust, ale Tossie ma calkiem spaczony gust, co juz udowodnila, i sama widzialas, jak pozeral ja wzrokiem. Zaloze sie, ze jutro przyjedzie do Muchings End pod jakims pretekstem… ze postanowil zostac spirytysta albo potrzebuje rady w sprawie kokosowych rzutkow… zakochaja sie w sobie, ona rzuci Terence’a i zanim sie obejrzysz, oglosza zapowiedzi dla panny Tossie Mering i wielebnego pana…

— Balwan — mruknela Verity.

— To calkiem prawdopodobna teoria — bronilem sie. — Slyszalas, jak tych dwoje szczebiocze o Albert Mem…

Вы читаете Nie liczac psa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату