sie wpakowal. Baine zapalil lampy i nalal nastepna kolejke herbaty.
— Coz za nudne z was towarzystwo — podjela pani Mering. — Panie Henry, prosze nam opowiedziec o Stanach. Pani Chattisbourne mowila, ze pan byl na Zachodzie i walczyl z Indianami.
— Krotko — odparlem, zastanawiajac sie, czy nastepnie zapyta o skalpowanie, ale ona nie o tym myslala.
— Czy bedac na Zachodzie, mial pan okazje uczestniczyc w jednym z seansow baronessy Eusapii w San Francisco? — zapytala.
— Niestety nie — odparlem.
— Szkoda — uznala i widocznie doszla do wniosku, ze stracilem wszystkie najwieksze turystyczne atrakcje. — Eusapia slynie ze swoich aportow.
— Aporty? — powtorzyl Terence.
— Przenoszenie przedmiotow w powietrzu z odleglych miejsc — wyjasnila.
No wlasnie, pomyslalem. Juz wiem, co sie stalo ze strusia noga Biskupa. Zostala aportowana na seans spirytystyczny w San Francisco.
— …kwiaty i fotografie — mowila pani Mering — a raz aportowala jaskolcze gniazdo az z Chin! Z jaskolka w srodku!
— Skad wiadomo, ze to byla chinska jaskolka? — zapytal Terence powatpiewaniem. — Przeciez nie swiergotala po chinsku, prawda? Skad wiadomo, ze to nie byla kalifornijska jaskolka?
— Czy to prawda, ze sluzba w Ameryce nie zna swojego miejsca — odezwala sie Tossie, spogladajac na Baine’a — i ze panstwo pozwalaja im wypowiadac opinie o sztuce i wyksztalceniu, jak rownym sobie?
Wygladalo na to, ze wszechswiat rozpadnie sie tutaj, w tym przedziale.
— Ee… yhym… — wyjakalem.
— Czy widzialas ducha, ciociu Malwinio — wtracila Verity, zeby zmienic temat — kiedy doznalas przeczucia?
— Nie, ja… — pani Mering znowu miala to nieobecne spojrzenie skierowane do wewnatrz. — Baine, ile jeszcze przystankow ma ten okropny pociag?
— Osiem, jasnie pani — odpowiedzial Baine.
— Zamarzniemy na smierc, zanim dojedziemy do domu. Idzcie powiedziec konduktorowi, zeby przyniosl piecyk. I przyniescie mi pled na kolana.
I tak dalej. Baine przyniosl pled i goraca cegle pod stopy dla pani Mering, i proszki od bolu glowy, ktore pani Mering zaproponowala wszystkim, ale sama zazyla.
— Mam szczera nadzieje, ze po slubie nie zamierza pan trzymac psow — zwrocila sie do Terence’a i kazala mu przykrecic lampy, boja razily w oczy.
Na nastepnej stacji wyslala Baine’a po gazete.
— Moje przeczucie mowi, ze stanie sie cos strasznego. Moze byl napad. Albo pozar.
— Mowilas, ze przeczucie mialo cos wspolnego z woda — wytknela jej Tossie.
— Ogien gasi sie woda — odparla pani Mering z godnoscia. Wszedl Baine, znowu zdyszany, jakby zdazyl w ostatniej chwili.
— Pani gazeta, jasnie pani.
— Nie chcialam „Oxford Chronicie”, tylko „Timesa”. — Pani Mering odepchnela gazete.
— Gazeciarz nie mial „Timesa” — wyjasnil Baine. — Sprobuje zdobyc egzemplarz w palarni.
Pani Mering osunela sie na oparcie lawki. Terence podniosl porzucona „Oxford Chronicie” i zaczal czytac. Tossie znowu wygladala przez okno bez zadnego zainteresowania.
— Tutaj jest duszno — oznajmila pani Mering. — Verity, przynies moj wachlarz.
— Tak, ciociu Malwinio — powiedziala Verity i wymknela sie z wdziecznoscia.
— Dlaczego oni musza tak przegrzewac te wagony? — zapytala pani Mering, wachlujac sie chusteczka. — Doprawdy to skandal, ze musimy podrozowac w takich barbarzynskich warunkach. — Spojrzala na gazete Terence’a. — Po prostu nie rozumiem…
Urwala, wpatrujac sie nieprzytomnie w Terence’a.
Tossie podniosla wzrok.
— O co chodzi, mama?
Pani Mering wstala i chwiejnie zrobila krok w strone drzwi.
— Tego wieczoru na seansie… — powiedziala i padla zemdlona.
— Mama! — pisnela Tossie, zrywajac sie z miejsca. Terence wyjrzal zza gazety i upuscil szeleszczace plachty.
Pani Mering lezala ukosnie pod drzwiami, z rozrzuconymi ramionami, z glowa oparta na pluszowym siedzeniu lawki. Terence i ja dzwignelismy ja i umiescilismy mniej wiecej na lawce, podczas gdy Tossie trzepotala wokol nas.
— O, mama! — zawolala, pochylajac sie nad bezwladna postacia pani Mering. — Obudz sie!
Zdjela matce kapelusz, co nie wydawalo sie szczegolnie potrzebne, i zaczela ja klepac po policzkach.
— O, zbudz sie, mama! Nie bylo odpowiedzi.
— Przemow do mnie, mama! — prosila Tossie, delikatnie poklepujac matczyny policzek. Terence podniosl upuszczona gazete i zaczal wachlowac przyszla tesciowa.
Wciaz zadnej reakcji.
— Lepiej sprowadz Baine’a — poradzilem Terence’owi.
— Tak, Baine — poparla mnie Tossie. — On bedzie wiedzial, co robic.
— Racja — przyznal Terence, podal Tossie gazete i pobiegl korytarzem.
— Mama! — jeknela Tossie, podejmujac wachlowanie przerwane przez Terence’a. — Przemow do mnie!
Powieki pani Mering zatrzepotaly.
— Gdzie jestem? — zapytala slabym glosem.
— Pomiedzy Gornym Elmscott a Oldham Junction — poinformowala ja Tossie.
— W pociagu z Coventry — przetlumaczylem. — Jak sie pani czuje?
— O mama, tak nas przestraszylas! — powiedziala Tossie. — Co sie stalo?
— Stalo? — powtorzyla pani Mering i usiadla. Pomacala sie po glowie. — Gdzie moj kapelusz?
— Tutaj, mama. — Tossie podala mi gazete i podniosla kapelusz — Zemdlalas. Mialas nastepne przeczucie?
— Przeczucie? — rzucila z roztargnieniem pani Mering, przypinajac szpilka kapelusz. — Ja nie…
— Spojrzalas na Terence’a i przestalas mowic, jakbys zobaczyla ducha, a potem upadlas na podloge nieprzytomna. Czy widzialas lady Godive?
— Lady Godive? — prychnela pani Mering, wyraznie dochodzac do siebie. — Na litosc, co lady Godiva… — urwala.
— Mama
— Pamietam — powiedziala pani Mering. — Zapytalismy duchy o Ksiezniczke Ardzumand i drzwi sie otworzyly… — jej glos wznosil sie coraz wyzej — …to musialo byc wlasnie wtedy… zapytalam, czy utonela…
I znowu zgasla jak swieczka. Glowa jej opadla na pluszowy podlokietnik, kapelusz zsunal sie na nos.
— Mama! — zapiszczala Tossie.
— Czy macie sole trzezwiace? — zapytalem, posadziwszy prosto pania Mering.
— Jane ma — odparla Tossie. — Przyniose je. Pobiegla korytarzem.
— Pani Mering — powiedzialem, wachlujac ja jedna reka i przytrzymujac druga. Wykazywala tendencje do osuwania sie na boki. — Pani Mering!
Przyszlo mi na mysl, ze powinienem rozluznic jej gorset albo przynajmniej kolnierzyk, ale postanowilem zaczekac na Tossie. Albo na Verity. Gdzie one sie podzialy?
Drzwi rozwarly sie z hukiem i wpadl zdyszany Terence.
— Nigdzie nie moglem znalezc Baine’a. „Znikl z oczu smiertelnikow”. Moze zostal aportowany. — Zerknal z zaciekawieniem na pania Mering. — Wciaz nieprzytomna?
— Znowu zemdlala — wyjasnilem wachlujac. — Nie domyslasz sie z jakiego powodu?
— Nie mam pojecia — odparl i usiadl naprzeciwko. — Czytalem gazete, a ona nagle spojrzala na mnie jak na ducha Banka.,Jest li to sztylet, co przed soba widze, z zwrocona ku mej dloni rekojescia?” Tylko ze trzymalem