Phil skonczyl i odkaszlnal kilka razy, a moja wyspa zniknela, unoszac ze soba tamta czastke mojej osoby, poniewaz to juz nalezalo do przeszlosci.
— Dziekuje, Phil — powiedzialem. — To bylo bardzo ladne.
— Ciesze sie, ze uwazasz te slowa za odpowiednie — powiedzial, a potem zmienil temat — dzis po poludniu przylatuje do Aten. Chcialbym sie do was przylaczyc na tym etapie podrozy, jesli ci to nie przeszkadza.
— Nie ma sprawy — odparlem. — Czy wolno mi jednak spytac dlaczego?
— Zdecydowalem, ze chce jeszcze raz zobaczyc Grecje. Poniewaz ty tam bedziesz, mogloby byc jak za dawnych czasow. Chcialbym po raz ostatni rzucic okiem na niektore Stare Miejsca.
— Mowisz, jakbys niedlugo mial sie pozegnac ze swiatem.
— Coz… Wykorzystalem kuracje S-S, ile sie tylko dalo. Czuje, ze glowna sprezyna dziala coraz gorzej. Nie wiem, ile czasu mi jeszcze zostalo. W kazdym razie chcialbym jeszcze raz zobaczyc Grecje i czuje, moze to byc moja ostatnia szansa.
— Na pewno mylisz sie, ale jutro wieczorem okolo osmej bedziemy wszyscy na kolacji w „Garden Altar”.
— Swietnie. A wiec zobaczymy sie jutro.
— Tak.
— Do widzenia, Conradzie.
— Do widzenia.
Wzialem prysznic, natarlem sie olejkiem i zalozylem czyste rzeczy. Nadal bylem obolaly, ale przynajmniej czulem sie czysty. Nastepnie znalazlem Yeganina, ktory zrobil to samo co ja, i wbilem w niego zlowrogie spojrzenie.
— Prosze mnie poprawic, jesli sie myle — oswiadczylem — ale jednym z powodow, dla ktorych pan chcial, abym pokierowal tym przedsiewzieciem, jest wysoki stopien mojej potencjalnej sprawnosci w unikaniu smierci Zgadza sie?
— Zgadza sie.
— Jak dotad robilem wszystko, co w mojej mocy, ta sprawnosc nie byla jedynie potencjalna, ale aktywnie wykorzystana dla dobra ogolu.
— Rowniez wtedy, kiedy w pojedynke zaatakowal pan cala grupe?
Wyciagnalem reke do jego gardla, ale powstrzymalem sie. Zostalem nagrodzony przeblyskiem strachu w szeroko rozwartych oczach Yeganina i wykrzywieniem kacikow je go ust. Zrobil krok do tylu.
— Pomine te uwage — powiedzialem. — Jestem, tylko po to, zeby zawiezc pana w miejsca, ktore chce pan zobaczyc, i dopilnowac, zeby pan wrocil caly i zdrowy. Dzis rano przysporzyl mi pan nieco klopotu, narazajac sie na pozarcie przez boadyla. Dlatego prosze przyjac do wiadomosci ostrzezenie, ze nie chodzi sie do piekla, zeby zapalic papierosa. Jesli chce pan gdzies pojsc samopas, prosze najpierw sie upewnic, czy okolica jest bezpieczna.
Spojrzal na mnie niepewnie. Odwrocil wzrok.
— Jesli nie jest — ciagnalem — to prosze chodz z eskorta, skoro pan sam odmawia noszenia broni. Te. wszystko, co mam do powiedzenia. Jesli pan nie chce stosowac sie do tego, prosze mi teraz powiedziec, a ja odejde i zalatwie panu innego przewodnika. Juz i tak Lorel mi to zaproponowal. Jak brzmi panska odpowiedz?
— Czy Lorel naprawde tak powiedzial?
— Tak.
— Zadziwiajace… Coz, oczywiscie tak. Przychyle sie do panskiej prosby. Widze, ze przemawia przez nia roztropnosc.
— Wspaniale. Dzis po poludniu chcial pan jeszcze raz zwiedzic Doline Krolowych. Ramzes pana zaprowadzi. Ja sam nie mam na to ochoty. Wyjezdzamy jutro rano o dziesiatej. Prosze sie przygotowac.
Odszedlem liczac, ze cos powie — chocby jedno slowo.
Nie odezwal sie.
Na szczescie dla tych, ktorzy przezyli, jak i dla pokolen jeszcze nie narodzonych, Szkocja niewiele ucierpiala podczas Trzech Dni. Przynioslem sobie wiaderko lodu z zamrazarki i butelke wody sodowej z naszego namiotu jadalnego. Wlaczylem chlodzenie obok lozka, otworzylem butelke 0,75 l z moich prywatnych zapasow i spedzilem reszte popoludnia na rozmyslaniu o daremnosci wszystkich wysilkow ludzkich.
Poznym wieczorem tamtego dnia, gdy dostatecznie wytrzezwialem i wyprosilem cos do przegryzienia, wzialem bron i poszedlem na spacer, zeby zaczerpnac troche swiezego powietrza.
Kiedy zblizylem sie do wschodniego kranca ogrodzenia, uslyszalem jakies glosy, usiadlem wiec w ciemnosci, opierajac sie plecami o dosc duzy kamien, i sprobowalem podsluchac rozmowe. Rozpoznalem dzwieczne diminuen — do glosu Myshtiga i chcialem uslyszec, o czym Yeganin mowi.
Jednak nie moglem.
Byli troche za daleko, a akustyka na pustyni nie zawsze nalezy do najlepszych na swiecie. Siedzialem wiec i wytezalem sluch, i nastapilo to, co czasami mi sie przytrafia:
Siedzialem na kocu obok Ellen i obejmowalem ja ramieniem. Niebieskim ramieniem…
Wizja zniknela, kiedy wzdrygnalem sie na mysl, ze jestem Yeganinem, nawet tylko w formie pseudotelepatycznego spelnienia pragnien, i znow znalazlem sie przy moim kamieniu.
Czulem sie jednak samotny, Ellen byla milsza od kamienia i nadal trawila mnie ciekawosc.
Tak wiec znow tam powrocilem i obserwowalem…
— … nie widze jej stad — mowilem — ale Vega jest gwiazda pierwszej wielkosci, usytuowana w czyms, co twoi ludzie nazywaja gwiazdozbiorem Lira.
— Jak jest na Talerze? — spytala Ellen. Nastapila dluga przerwa, a po niej:
— Ludziom czesto najtrudniej opisac rzeczy istotne. Czasami jednak problemem jest wyjasnienie czegos, przekracza pojecie osoby, z ktora sie rozmawia. Taler i jest taki jak Ziemia. Nie ma tam pustyn. Caly swiat j tam uksztaltowany krajobrazowe. Ale… Pozwol mi wyja ten kwiat z twoich wlosow. O, juz. Spojrz na niego, widzisz?
— Ladny bialy kwiat. Dlatego zerwalam go i wlozylam we wlosy.
— Ale to n i e jest ladny bialy kwiat. W kazdym razie nie dla mnie. Twoje oczy odbieraja fale swietlne o dlugosci rzedu 4000 do 7200 angstremow. Oczy Yegani wnikaja glebiej w nadfiolet, w okolice okolo 3000 jednostek. Nie widzimy koloru, ktory nazywacie „czerwonym”, ale na tym „bialym” kwiatku widze dwa kolory, ktore nie maja odpowiednikow w waszym jezyku. Moje cialo pokryte jest wzorami, ktorych nie widzisz, ale sa one zblizone do wzorow innych czlonkow mojej rodziny i kazdy Veganin, ktory zna rod Shtigow, juz przy pierwszym nas spotkaniu potrafi rozpoznac, z jakiej rodziny i prowincji pochodze. Kolory niektorych naszych obrazow sa krzykliwe dla oczu Ziemian lub nawet wydaja sie jednym odcieniem — zazwyczaj niebieskim — poniewaz subtelne roznice sa dla nich niewidoczne. W wielu naszych utworach muzycznych slyszalabys dlugie fragmenty ciszy, ktore w rzeczywistosci sa wypelnione melodia. Nasze miasta sa czyste i logicznie zaprojektowane. Wylapuja swiatlo dzienne i zatrzymuja je do poznej nocy. Nie ma tam pospiechu i nieprzyjemnego halasu. Dla mnie ma to wielkie znaczenie, ale nie wiem, jak to opisac… czlowiekowi.
— Ale ludzie, to znaczy Ziemianie, zyja na twoich swiatach.
— Jednak w rzeczywistosci ani nie widza, ani nie slysza, ani nie czuja ich tak jak my. Istnieje miedzy nami przepasc. Mozemy zdawac sobie z niej sprawe i rozumiec ja, ale nie mozemy jej pokonac. Dlatego nie potrafie ci powiedziec, jaki jest Taler. Dla ciebie bylby innym swiatem, niz jest dla mnie.
— Mimo to chcialabym go zobaczyc. Bardzo. Chyba nawet chcialabym tam mieszkac.
— Sadze, ze nie bylabys tam szczesliwa.
— Dlaczego?
— Poniewaz imigranci spoza Vegi sa tylko imigrantami spoza Vegi. Tutaj nie nalezysz do niskiej kasty. Wiem, ze nie uzywacie tego terminu, ale do tego wlasnie sprawa sie sprowadza. Czlonkowie Personelu Biura wraz ze swoimi rodzinami tworza najwyzsza kaste na tej planecie. Po nich w kolejnosci nastepuja: zamozni ludzie spoza Biura, z kolei ci, ktorzy pracuja dla tych bogaczy, a potem ci, ktorzy zyja z uprawy ziemi; na koncu sa nieszczesnicy zamieszkujacy Stare Miejsca. Tutaj jestes na szczycie. Na Talerze bylabys na dnie.
— Dlaczego musi tak byc?