— Jak to?
— Coz, pamietam pewien pochmurny dzien, kiedy Phil stal w Teatrze Dionizosa i czytal napisany przez siebie hymn na czesc mitologicznego Pana. Na widowni zebralo sie nie wiecej niz dwustu czy trzystu ludzi — i tylko bogowie wiedza, po co tam przyszli — ale mimo to zaczal czytac. Jeszcze wtedy nie mowil zbyt dobrze po grecku, ale glos mial imponujacy i bila od niego jakas charyzma. Po pewnym czasie zaczal kropic deszcz, ale nikt nie odszedl. Pod koniec rozlegl sie grzmot, ktory bardzo przypominal smiech, i ludzie nagle wzdrygneli sie. Nie twierdze, ze tak bylo za czasow Tespisa, ale wielu z tamtych widzow ogladalo sie za siebie przy wyjsciu. Ja tez bylem pod duzym wrazeniem. Kilka dni pozniej przeczytalem tamten wiersz i stwierdzilem, ze to zero, rymy prostackie, kicz. Liczyl sie sposob recytacji. Wraz z mlodoscia utracil czesc swojej sily wyrazu i pozostalosc tego, co mozna by nazwac sztuka, nie wystarczyla, by go uczynic wielkim, by podtrzymac legende o nim. Phil jest za to oburzony i pociesza sie pogmatwana filozofia, ale odpowiadajac na twoje pytanie: nie, nie zawsze byl takim glupcem.
— Byc moze nawet pod niektorymi wzgledami jego filozofia jest trafna.
— Co masz na mysli?
— Wielkie Kola. Rzeczywiscie znow mamy wiek dziwnych zwierzat. A takze wiek bohaterow, polbogow.
— Widzialem jedynie dziwne zwierzeta.
— Tu jest napisane: W tym lozku spal Karaghiosis. Lozko wyglada na wygodne.
— Jest wygodne. Widzisz?
— Tak. Czy moge zatrzymac sobie te tabliczke?
— Jesli chcesz…
Wszedlem na proskenion. Plaskorzezby przedstawiajace sceny z zycia Dionizosa zaczynaly sie juz na schodach. Zgodnie z wydanym przeze mnie przepisem, kazdy przewodnik wycieczki i wszyscy jej uczestnicy musza „… w trakcie podrozy miec przy sobie nie mniej niz trzy flary magnezjowe”. Wyszarpnalem zawleczke z jednej takiej flary i rzucilem ja na ziemie. Wiedzialem, ze blysk nie bedzie widoczny ponizej z powodu kata stoku oraz obmurowania zaslaniajacego widok. Nie spojrzalem na jaskrawy plomien, lecz powyzej, na postacie namalowane w srebrnym kolorze. Byl tam Hermes, ktory przedstawial nowo narodzonego boga Zeusowi, podczas gdy korybanci wykonywali fantastyczny taniec pirryjski po obu stronach tronu; byl Ikar, ktorego Dionizos nauczyl uprawiac winorosl — przygotowywal sie do poswiecenia kozy, podczas gdy jego corka czestowala tego; boga (ktory stal z boku i rozmawial o niej z satyrem) ciastkami; byl tez pijany Sylen, ktory na wzor Atlasa probowal podtrzymac firmament niebieski, tylko ze mu to tak dobrze nie wychodzilo; i byly inne bostwa, ktore przyszly z wizyta do tego Teatru — dostrzeglem Hestie, Tezeusza i Eirene z rogiem obfitosci…
— Skladasz ofiare bogom — uslyszalem glos w poblizu.
Nie poruszylem sie. Slowa dobiegly zza mojego prawego ramienia, ale nie odwrocilem sie, poniewaz poznalem ten glos.
— Byc moze — powiedzialem.
— Duzo wody uplynelo od czasu, kiedy stapales po tej ziemi, po tej greckiej ziemi.
— To prawda.
— Czy dlatego, ze nigdy nie bylo niesmiertelnej Penelopy — cierpliwej jak gory, wierzacej w powrot swojego kallikanzarosa — ktora by szyla szate, cierpliwa jak te wzgorza?
— Czy teraz zajmujesz sie gawedziarstwem w swojej wiosce?
Zachichotal.
— Dogladam wielonoznych owiec w gorach, tam gdzie palce jutrzenki najwczesniej rozposcieraja roze na niebie.
— Tak, jestes gawedziarzem. Dlaczego teraz nie jestes w gorach i nie demoralizujesz mlodziezy swoja piesnia?
— Z powodu snow.
— Ach tak.
Odwrocilem sie i spojrzalem w bardzo stara twarz — zmarszczki, ktore w swietle dogasajacej flary byly czarne jak siec rybacka zgubiona na dnie morza, broda biala jak snieg zsuwajacy sie z gor, oczy o takim samym niebieskim odcieniu jak opaska zawiazana na skroniach. Podpieral sie laska nie bardziej niz wojownik podpiera sie swoja wlocznia. Wiedzialem, ze ma ponad sto lat, i ze nigdy nie stosowal kuracji S-S.
— Niedawno mialem taki sen — powiedzial. — Stalem na srodku czarnej swiatyni. Wladca Hades podszedl i stanal obok mnie, chwycil mnie za nadgarstek i kazal mi isc ze soba. Ale ja powiedzialem „Nie” i obudzilem sie. To mnie naprawde zaniepokoilo.
— Co zjadles wtedy na kolacje? Jagody z Napromieniowanego Miejsca?
— Nie smiej sie ze mnie, prosze. Kilka dni pozniej mialem w nocy kolejny sen. Stalem w krainie piasku i ciemnosci. Wstapila we mnie sila starych mistrzow. Walczylem z Anteusem i pokonalem go, a potem Hades znow do mnie podszedl i chwytajac mnie za ramie powiedzial: „Teraz chodz ze mna”. Ale znow mu odmowilem i obudzilem sie. Ziemia drzala.
— I to wszystko?
— Nie. Jeszcze pozniej, i to nie w nocy, lecz kiedy siedzialem pod drzewem i pilnowalem stada, snilem na jawie. Niczym Fojbos walczylem z potworem Pytonem i prawie zostalem przez niego zabity. Tym razem wladca Hades nie przyszedl, ale kiedy odwrocilem sie, zobaczylem Hermesa, fagasa Hadesa, ktory usmiechal sie i mierzyl do mnie swoim kaduceuszem, jakby to byla strzelba. Potrzasnalem glowa i opuscil laske. A potem uniosl ja jeszcze raz i spojrzalem we wskazanym kierunku. Przede mna rozciagaly sie Ateny — to miejsce, ten Teatr, ty — i siedzialy tu stare kobiety. Ta, ktora odmierza nic zycia, wydymala wargi, gdyz owinela twoja nic wokol horyzontu i nie bylo widac jej koncow. Ale ta, ktora tka, podzielila ja na dwie bardzo cienkie niteczki. Jedno wlokno bieglo z powrotem za morza i znow znikalo z widoku. Drugie prowadzilo do wzgorz. Przy pierwszym wzgorzu stal Trup, ktory trzymal twoja niteczke w swoich bialych rekach. Za nim, przy nastepnym wzgorzu niteczka lezala na plonacym glazie. Na wzgorzu za glazem stala Czarna Bestia, ktora potrzasala i szarpala niteczka swoimi zebami. A przy wloknie na calej jego dlugosci kroczyl wielki wojownik z obcego kraju. Mial zolte oczy, a w rekach dzierzyl obnazone ostrze i kilka kakrotnie unosil je groznie. Tak wiec przybylem do At — aby sie spotkac z toba tu, w tym miejscu — aby ci, wiedziec, zebys wracal za morza — aby cie ostrzec, zeby nie chodzil na wzgorza, gdzie czyha na ciebie smierc. A kiedy Hermes uniosl rozdzke, wiedzialem, ze sny nie odnosza sie do mnie, lecz do ciebie, ojcze, i ze musze cie tam odnalezc i ostrzec. Odejdz, poki jeszcze mozesz. Wracaj! Prosze.
Chwycilem go za ramie.
— Jason, synu, ja nigdy nie zawracam. Biore pelna odpowiedzialnosc za wlasne czyny, sluszne czy nie — wlacznie ze swoja smiercia w razie potrzeby — i tym razem! musze isc na wzgorza niedaleko Napromieniowanego? Miejsca. Dziekuje za ostrzezenie. Nasza rodzina zawsze miewala prorocze sny, lecz czesto byly one zwodnicze. Ja tez miewam sny, takie, w ktorych patrze oczami innych! osob i czasami widze wyraznie, a czasami mniej wyrazniej Dziekuje za ostrzezenie. Przykro mi, ze nie moge na niej zwazac.
— Zatem wroce do mojego stada.
— Chodz ze mna do zajazdu. Jutro polecisz z nami az do Lamii.
— Nie. Nie sypiam w wielkich budynkach i nie latam.
— Chyba czas najwyzszy, zebys zaczal, ale ustapie ci. Mozemy dzis przenocowac tutaj. Jestem komisarzem tego j zabytku.
— Slyszalem, ze znow jestes kims waznym w Wielkim; Rzadzie. Czy beda kolejne ofiary?
— Mam nadzieje, ze nie. Znalezlismy plaskie miejsce i rozlozylismy sie na pelerynie Jasona.
— Jaka jest twoja interpretacja tych snow? — spytalem.
— Regularnie dostajemy od ciebie prezenty, ale kiedy, ostatnio byles u nas w odwiedzinach?
— Mniej wiecej dziewietnascie lat temu.
— A wiec nic nie wiesz o Trupie?
— Nie.
— Jest wyzszy i grubszy od prawie kazdego czlowieka. Ma cialo w kolorze brzucha ryby i zeby jak u zwierza. Opowiesci o nim zaczely krazyc mniej wiecej pietnascie lat temu. Wychodzi tylko w nocy. Pije krew. Smieje sie jak dziecko, kiedy krazy po okolicy w poszukiwaniu krwi — ludzkiej czy zwierzecej, to nie ma znaczenia. Pozno w nocy zaglada z usmiechem do okien sypialni. Pali koscioly. Scina mleko. Przez niego kobiety maja poronienia ze strachu. Kraza pogloski, ze za dnia spi w trumnie, strzezony przez plemie Kouretow.