zywnosci.

Nie opowiadajac sie po zadnej ze stron, tanczace podmuchy zaczely pokrywac rowniez inne ofiary, zasypujac miekkimi, bialymi warstwami karmazynowe plamy na wczesniej zdeptanym sniegu.

Po chwili wszystkie trupy lezaly spokojnie, otulone calkiem jakby spaly.

Kolejna sniezyca zatarla juz prawie wszystkie oznaki walki, gdy Gordon znalazl cialo Tracy w glebokim cieniu przystrojonego biala, zimowa szata zywotnika. Zamarznieta skorupa zahamowala juz krwawienie. Nic nie wyplywalo z poderznietego gardla nieszczesnej mlodej kobiety.

Gordon odpedzil od siebie mysli o Tracy takiej, jaka znal krotko za zycia — wiecznie radosnej i odwaznej, pelnej lekko szalonego entuzjazmu dla beznadziejnego zadania, jakiego sie podjela. Zacisnal gniewnie wargi i rozerwal welniana koszule, by dotknac ciala dziewczyny pod pacha.

Bylo jeszcze cieple. To wydarzylo sie niedawno.

Zmruzyl powieki i popatrzyl na poludniowy zachod, gdzie znikajace juz pod padajacym sniegiem slady prowadzily w dal tak jasna, ze od wpatrywania sie w nia bolaly oczy. Zdecydowanym, niemal bezglosnym ruchem zblizyla sie do niego odziana na bialo postac.

— Cholera! — uslyszal szept Phila Bokuto. — Tracy byla dobra! Moglbym przysiac, ze tym kutasom nie uda sie…

— Udalo sie — przerwal mu ostro Gordon. — I to nie stalo sie dawniej niz dziesiec minut temu.

Zlapal zwloki dziewczyny za sprzaczke pasa i podzwignal w gore, by przekonac tamtego. Ciemnobrazowa twarz skryta pod biala parka pochylila sie bezglosnie na znak zrozumienia. Tracy nie molestowano ani nawet nie okaleczono w symboliczny, holnistowski sposob. Ta mala banda hipersurwiwalistow zbyt sie spieszyla, by zabrac tradycyjne, makabryczne trofea.

— Mozemy ich zlapac — wyszeptal Bokuto. W jego oczach gorzal gniew. — Moge skoczyc po reszte patrolu i wrocic za trzy minuty.

Gordon potrzasnal glowa.

— Nie, Phil. Ten poscig zaprowadzil nas juz zbyt daleko poza nasze linie obrony. Nim sie zblizymy, zdaza zastawic na nas zasadzke. Lepiej zabierzmy cialo Tracy i wracajmy do domu.

Bokuto zacisnal szczeki, ukazujac wydatne sciegna. Po raz pierwszy jego glos wzniosl sie wyzej od szeptu.

— Mozemy zlapac tych skurwysynow!

Gordon poczul fale irytacji. “Jakie prawo ma Philip, by mnie do tego zmuszac?” Bokuto byl ongis — zanim swiat obrocil sie w zgliszcza, prawie dwa dziesieciolecia temu — sierzantem piechoty morskiej. To do niego, nie do Gordona, powinno nalezec podejmowanie praktycznych, niepopularnych decyzji… To do niego powinna nalezec odpowiedzialnosc.

Gordon potrzasnal glowa.

— Nie zrobimy tego. To nieodwolalna decyzja.

Spojrzal na dziewczyne. Do tego popoludnia byla druga w kolejnosci wsrod zwiadowcow Armii Willamette… lecz najwyrazniej nie byla dostatecznie dobra.

— Potrzebujemy zywych zolnierzy, Phil. Spragnionych walki mezczyzn, nie kolejnych trupow.

Przez moment milczenia nie patrzyli na siebie. Nagle Bokuto odepchnal Gordona na bok i podszedl do nieruchomej postaci lezacej na sniegu.

— Daj mi piec minut, zanim przyprowadzisz reszte patrolu — powiedzial. Przeciagnal zwloki Tracy na bezwietrzna strone zywotnika i wyciagnal noz. — Masz racje. Potrzebujemy gniewnych mezczyzn. Tracy i ja dopilnujemy, bys ich mial.

Gordon zamrugal powiekami.

— Phil — wyciagnal dlon. — Nie rob tego.

Bokuto zignorowal reke Gordona. Skrzywil twarz i mocniej rozdarl koszule Tracy. Nie podniosl wzroku, lecz glos mu sie zalamal.

— Powiedzialem, ze masz racje! Musimy rozwscieczyc te wolowe dupy, naszych farmerow, zeby chcieli sie bic! A to jest jeden ze sposobow, ktorych Dena i Tracy kazaly nam uzyc, jesli bedziemy musieli…

Gordon nie mogl w to uwierzyc.

— Dena to wariatka, Phil! Czy jeszcze tego nie rozumiesz? Prosze cie, nie rob tego!

Zlapal go za ramie i odwrocil, lecz musial sie cofnac przed groznym blyskiem noza Bokuto. Oczy jego przyjaciela gorzaly udreka. Odprawil Gordona machnieciem reki.

— Nie utrudniaj mi tego! Jestes moim dowodca i nie przestane ci sluzyc, dopoki to bedzie najlepszy sposob, aby zabic jak najwiecej tych holnistowskich skurwysynow. Ale, Gordon, w najgorszych momentach robisz sie cywilizowany jak skurczybyk! W tym punkcie wytyczam granice. Czy mnie slyszysz? Nie pozwole ci zdradzic Tracy, Deny ani mnie przez twoje napady dwudziestowiecznej czulostkowosci! A teraz zjezdzaj stad… panie inspektorze. — Glos Bokuto byl ochryply z emocji. — I pamietaj, ze masz dac mi piec minut, zanim sprowadzisz pozostalych.

Spogladal spode lba, nim Gordon wreszcie sie oddalil. Nastepnie splunal na ziemie, otarl oczy, pochylil sie i przystapil do oczekujacego go makabrycznego zadania.

Gordon potykal sie, oszolomiony, zmierzajac ku siwej lace. Nigdy dotad Phil Bokuto nie zwrocil sie przeciwko niemu, nigdy nie zachowal sie w ten sposob, nigdy nie wymachiwal nozem z szalem w oczach i nie odmawial wykonywania rozkazow…

Nagle cos sobie uswiadomil.

Nie rozkazalem mu, by tego nie robil. Prosilem go, blagalem. Ale nie rozkazalem…

Czy zreszta jestem zupelnie pewien, ze on nie ma racji? Czy nawet ja, w glebi duszy, nie wierze w niektore z rzeczy gloszonych przez Dene i jej bande zwariowanych bab?

Potrzasnal glowa. Phil z pewnoscia nie mylil sie co do jednego. Filozofowanie na polu bitwy bylo glupota. Wystarczajaco wiele problemow przysparzalo ocalenie zycia. Ta druga wojna — ktora toczyl kazdej nocy w snach — bedzie musiala zaczekac na swoja kolej.

Schodzil w dol ostroznie, sciskajac w rekach obnazony bagnet, najbardziej przydatna bron przy takiej pogodzie. Polowa jego ludzi zrezygnowala z karabinow i lukow na rzecz dlugich nozy… kolejna bolesna lekcja, ktorej udzielil im smiertelnie grozny, podstepny wrog.

Obaj z Bokuto zostawili reszte patrolu w odleglosci zaledwie piecdziesieciu metrow, lecz Gordonowi wydawalo sie, ze to znacznie wiecej, gdy rozgladal sie bacznie na wszystkie strony w poszukiwaniu mozliwych zasadzek. Wirujace w powietrzu obloki sniegu zdawaly sie przybierac ksztalty mglistych zwiadowcow bajkowej armii, ktora nie opowiedziala sie jeszcze po zadnej ze stron konfliktu. Nieziemskie, neutralne sily w cichej, smiertelnej wojnie.

“Kto wezmie na siebie odpowiedzialnosc…” — zdawaly sie szeptac do niego. Te slowa ani na chwile nie opuscily Gordona od owego fatalnego poranka, gdy dokonal wyboru miedzy rozsadkiem a skazana na kleske, oszukancza nadzieja.

Przynajmniej jednak tej bandzie holnistow powiodlo sie gorzej niz zazwyczaj, a miejscowi farmerzy i wiesniacy spisali sie lepiej niz ktokolwiek mogl sie spodziewac. Ponadto Gordon i jego eskorta przebywali w poblizu na inspekcji, dzieki czemu mogli w decydujacym momencie przylaczyc sie do potyczki.

W sumie, jego Armia Willamette odniosla drobne zwyciestwo, tracac tylko okolo dwudziestu ludzi na pieciu wrogow. Zapewne nie wiecej niz trzech czy czterech holnistow ocalalo, by uciec na zachod.

Niemniej cztery takie ludzkie potwory to bylo az nazbyt wiele, nawet jesli byli zmeczeni i brakowalo im amunicji. Jego patrol liczyl sobie teraz tylko siedmiu zolnierzy, a pomoc byla daleko.

“Niech sobie ida. Wroca”.

Tuz przed nim rozleglo sie pohukiwanie puchacza wirginijskiego. Rozpoznal glos Leifa Morrisona. “Jest coraz lepszy — pomyslal. Jesli pozyjemy jeszcze z rok, moze nawet wyrobi sie do tego stopnia, ze uda mu sie kogos oszukac”.

Wydal wargi i sprobowal powtorzyc dzwiek. Dwa pohukiwania w odpowiedzi na trzy Morrisona. Nastepnie przemknal waska przecinka i wsliznal sie do parowu, w ktorym czekal patrol.

Morrison i dwaj inni ludzie zblizyli sie do niego. Ich brody i baranie kozuchy pokrywal suchy snieg. Dotykali nerwowo broni.

— Joe i Andy? — zapytal Gordon.

Вы читаете Listonosz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату