przedwojennym wyrebie lasu. I znowu, choc w nodze czul dotkliwy, pulsujacy bol, jego naskorkowe mysli byly niedorzecznie racjonalne.

“Osiemnascie lat od ostatniego szczepienia przeciw tezcowi. Cudownie”.

Ale nie, nie skaleczyl sie, ale tylko potknal. Bylo to jednak wystarczajaco nieprzyjemne. Zlapal sie za udo i zacisnal usta, starajac sie przetrzymac straszliwe kurcze.

Wreszcie ustaly. Gordon doczolgal sie do zwalonego drzewa, po czym z wielka ostroznoscia dzwignal sie i usiadl. Posykiwal przez zacisniete zeby, gdy fale bolu ustepowaly powoli.

Slyszal, jak grupa bandytow przechodzi zboczem niedaleko pod nim, pozbawiajac go zdobytej przewagi, ktora byla jego jedyna szansa.

“I tyle zostalo ze wspanialych planow dotarcia do kryjowki przed nimi”. Wsluchiwal sie w glosy, dopoki nie umilkly w oddali.

Wreszcie sprobowal sie podniesc, uzywajac luku jako laski. Powoli wsparl sie calym ciezarem na lewej nodze i przekonal sie, ze moze na niej stanac, choc nadal drzala z bolu.

“Dziesiec lat temu po takim upadku zerwalbym sie na nogi i pobieglbym dalej bez chwili zastanowienia. Pogodz sie z tym. Jestes przezytkiem, Gordon. Zuzyles sie. W dzisiejszych czasach miec trzydziesci cztery lata i byc samotnym znaczy tyle, co byc gotowym na smierc”.

Nie mogl juz zastawic zasadzki ani nawet scigac bandytow. Nie tak wysoko w gore, ku widocznej na stoku przeleczy. Proby wytropienia ich w bezksiezycowa noc nie mialyby sensu.

Przeszedl kilka krokow. Pulsujacy bol uspokajal sie powoli. Wkrotce mogl juz isc, nie wspierajac sie zbyt mocno na prowizorycznej lasce.

Swietnie, ale dokad? Moze powinien wykorzystac resztke dnia, by znalezc jakas jaskinie albo stos sosnowych igiel, cokolwiek, co daloby mu szanse na przezycie nocy.

Chlod wzmagal sie. Gordon obserwowal cienie wspinajace sie coraz wyzej nad pustynne dno doliny. Laczyly sie ze soba, pograzajac w mroku stoki niedalekich gor. Coraz czerwiensze slonce opuszczalo ostroznie promienie przez szczeliny w lancuchu snieznych turni wznoszacych sie po lewej stronie.

Spojrzal na polnoc. Nie potrafil jeszcze znalezc w sobie energii potrzebnej, by sie ruszyc. Wtem dostrzegl nagly rozblysk swiatla, ostry refleks na tle falistego, zielonego lasu, porastajacego przeciwlegly stok tego waskiego wawozu. Wciaz oszczedzajac obolala stope, Gordon postapil kilka krokow naprzod. Zmarszczyl czolo.

Pozary lasow, ktore spustoszyly tak wielkie polacie suchych Gor Kaskadowych, oszczedzily gesty bor pokrywajacy tamta czesc stoku. Niemniej znajdowalo sie tam cos, co odbijalo swiatlo sloneczne niczym lustro. Uksztaltowanie pobliskich wzgorz sugerowalo, ze mozna to dostrzec jedynie z miejsca, w ktorym stal, i to tylko poznym popoludniem.

A wiec jego domysly byly bledne. Schronienie bandytow nie znajdowalo sie w odleglej kotlinie w gorze wawozu, lecz znacznie blizej. Zdradzil mu to jedynie szczesliwy traf.

“A wiec dajesz mi teraz znaki? Teraz? — oskarzyl swiat. Calkiem jakbym nie mial pod dostatkiem klopotow, rzucasz mi brzytwy, ktorych moge sie chwycic?”

Nadzieja byla jak nalog. Gnala go na zachod przez pol zycia. W pare chwil po tym, jak omal sie poddal, zaczal tworzyc zarysy nowego planu.

Czy mogl podjac probe obrabowania chaty pelnej uzbrojonych mezczyzn? Wyobrazil sobie, jak otwiera kopniakiem drzwi, bandyci wybaluszaja oczy ze zdumienia, a on wszystkich terroryzuje trzymanym w jednej rece rewolwerem, druga zas ich wiaze!

Dlaczego by nie? Niewykluczone, ze sie spili, a on byl wystarczajaco zdesperowany, by tego sprobowac. Czy moglby wziac zakladnikow? Do diabla, nawet mleczna koza bylaby dla nich cenniejsza niz jego buty! Za schwytana kobiete powinien otrzymac w zamian wiecej.

Ten pomysl wywolal cierpki smak w jego ustach. Po pierwsze, powodzenie planu zalezalo od tego, czy herszt bandytow zachowa sie rozsadnie. Czy ten sukinsyn dostrzeze sekretna moc ukryta w zdesperowanym czlowieku i pozwoli odejsc z tym, czego mu potrzeba?

Gordon widywal juz, jak ludzie powodowani duma robili glupie rzeczy. Zdarzalo sie tak w wiekszosci przypadkow.

“Jesli dojdzie do poscigu, jestem ugotowany. W tej chwili nie zdolalbym przescignac nawet borsuka”.

Popatrzyl na widoczne po drugiej stronie wawozu odbicie i doszedl do wniosku, ze w ostatecznym rozrachunku ma bardzo ograniczony wybor.

Poczatkowo posuwal sie powoli. Noga nadal go bolala. Mniej wiecej co sto stop musial sie zatrzymywac, by sprawdzic, czy na krzyzujacych sie i rozwidlajacych sciezkach nie widac sladow nieprzyjaciela. Zlapal sie tez na tym, ze przyglada sie cieniom w poszukiwaniu ewentualnych zasadzek. Zabronil tego sobie. Ci faceci nie byli holnistami. W gruncie rzeczy sprawiali wrazenie leniwych. Przypuszczal, ze ich warty beda blisko domu, jesli w ogole jakies wystawiali.

Gdy swiatlo oslablo, przestal dostrzegac slady odcisniete w zwirowatej glebie. Wiedzial jednak, dokad idzie. Nie widzial juz polyskujacego odbicia, ale parow rysujacy sie na przeciwleglej skarpie gorskiego siodla tworzyl ciemna, porosnieta na brzegach drzewami litere “V”. Gordon wybral najwygodniejsza sciezke i popedzil naprzod.

Ciemnosc zapadala szybko. Od zamglonych gorskich zboczy wial silny wiatr, zimny i wilgotny. Gordon pokustykal wzdluz koryta wyschnietego strumienia. Wspinajac sie serpentynami, wspieral sie na swej lasce. Nagle, gdy sadzil, ze jest juz nie dalej jak cwierc mili od celu, sciezka zniknela.

Uniosl rece, by oslonic twarz, i sprobowal ruszyc bezglosnie przez suche podszycie. Zwalczyl grozne, uporczywe pragnienie kichniecia, wywolane unoszacym sie w powietrzu pylem.

Zimna, nocna mgla splywala w dol gorskich stokow. Wkrotce grunt lsnil juz od slabo polyskujacego szronu. Mimo to Gordon dygotal nie tyle z zimna, co z podenerwowania. Wiedzial, ze jest coraz blizej. Tak czy owak, czekalo go spotkanie ze smiercia.

W mlodosci czytal o bohaterach, historycznych i literackich. Niemal kazdy z nich, gdy nadchodzil moment dzialania, potrafil jakos odsunac na bok swe osobiste problemy — niepokoj, dezorientacje czy trwoge — przynajmniej na czas trwania zagrozenia. Umysl Gordona nie funkcjonowal jednak w ten sposob. Wypelnial sie tylko wizjami coraz to nowych komplikacji, wirem zalow.

Nie w tym rzecz, ze mial watpliwosci, co nalezy zrobic. Wedlug wszelkich przyjetych przez niego norm byl to sluszny uczynek. Konieczny dla ocalenia zycia. Poza tym, jesli i tak mial umrzec, mogl przynajmniej uczynic gory nieco bezpieczniejszym miejscem dla nastepnego wedrowca, zabierajac ze soba kilku z tych sukinsynow.

Mimo to im blizej byla chwila konfrontacji, tym wyrazisciej zdawal sobie sprawe, ze nie pragnie, by jego dharma osiagnela podobny stan. Wlasciwie nie chcial zabic zadnego z tych facetow.

Zawsze tak bylo, nawet wtedy, gdy wraz z malym plutonem porucznika Vana usilowal pomoc w utrzymaniu pokoju w resztce panstwa, ktore juz umarlo.

Potem zas wybral zycie minstrela, wedrownego aktora i robotnika — czesciowo po to, by ciagle pozostawac w ruchu, poszukujac istniejacego gdzies swiatla.

Niektore z ocalalych powojennych spolecznosci byly otwarte dla obcych. Kobiety oczywiscie zawsze byly mile widziane, ale niekiedy przyjmowano tez mezczyzn. Czesto jednak kryl sie w tym jakis haczyk. Nierzadko nowy mezczyzna musial zabic kogos w pojedynku, by miec prawo zasiadac za wspolnym stolem, badz tez przyniesc skalp czlonka wrogiego klanu, aby dowiesc swej dzielnosci. Na rowninach i w Gorach Skalistych zostala juz tylko garstka prawdziwych holnistow. Jednakze wiele ocalalych placowek, ktore napotkal, wymagalo rytualow, w ktorych nie zamierzal brac udzialu.

Mimo to stal teraz tutaj, liczac kule, a jakas czesc jego jazni rozwazala chlodno, czy jesli bedzie strzelal celnie, wystarczy ich na wszystkich bandytow.

Droge zagrodzily mu znowu rzadkie zarosla jezynowe. Niedostatek owocow nadrabialy obfitoscia cierni. Tym razem Gordon ruszyl brzegiem gaszczu, ostroznie torujac sobie droge w coraz glebszej ciemnosci. Jego poczucie kierunku — udoskonalone przez czternascie lat wedrowki — funkcjonowalo automatycznie. Poruszal sie bezglosnie i uwaznie, nie porzucajac toku wlasnych mysli.

Ogolnie rzecz biorac, bylo zdumiewajace, ze czlowiek taki jak on przezyl az tak dlugo. Wszyscy, ktorych znal lub podziwial jako chlopiec, byli martwi, podobnie jak zywione przez nich nadzieje. Wygodny swiat, stworzony dla takich jak on marzycieli, rozpadl sie, gdy Gordon mial zaledwie osiemnascie lat. Juz dawno zdal sobie sprawe,

Вы читаете Listonosz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×