ze jego uporczywy optymizm musi byc forma histerycznego obledu.

“Do diabla, w dzisiejszych czasach wszyscy maja swira. Tak — odpowiedzial sam sobie. Ale paranoja i depresja maja teraz wartosc przystosowawcza. Idealizm jest po prostu glupi”.

Zatrzymal sie obok malej, barwnej plamki. Rozgarnal ciernie i ujrzal w odleglosci okolo jarda pojedyncza kepe czarnych jagod, najwyrazniej przeoczona przez miejscowego baribala. Mgla wzmocnila zmysl wechu Gordona. Wyczuwal w powietrzu slaba won jesiennej stechlizny.

Nie zwazajac na ostre kolce, wyciagnal reke i zerwal garsc kleistych owocow. Ich cierpka slodycz miala w jego ustach dzikosc samego zycia.

Mrok zapadl juz niemal zupelny. Przez ciemne chmury przeswiecaly nieliczne, blade gwiazdy. Zimny wiatr szarpal rozdarta koszule Gordona, przypominajac mu, ze czas juz, by wykonal swoja robote, nim dlonie zgrabieja mu tak, ze nie bedzie w stanie nacisnac spustu.

Omijajac ostatni odcinek gaszczu, otarl lepkie dlonie o spodnie. Nagle, w odleglosci okolo stu stop, dostrzegl blysk duzej, szklanej szyby, lsniacej w slabej poswiacie nieba.

Zanurkowal z powrotem za cierniste krzewy. Wyciagnal rewolwer i przytrzymal prawy nadgarstek lewa dlonia, czekajac, az oddech mu sie uspokoi. Nastepnie sprawdzil dzialanie broni. Trzasnela cicho, jakby z delikatnym, mechanicznym samozadowoleniem. Czul w kieszeni na piersi ciezar zapasowej amunicji.

W gaszczu niebezpiecznie bylo poruszac sie szybko lub gwaltownie. Gordon naparl na krzaki, ktore ustapily lekko. Nie przejal sie kilkoma nastepnymi zadrapaniami. Zamknal oczy i zaczal medytowac w poszukiwaniu spokoju i — tak jest — przebaczenia.

Owial go powiew chlodnej mgly. “Nie — westchnal. Nie ma innego wyjscia”. Uniosl bron i odwrocil sie.

Budynek wygladal dosc osobliwie. Chocby dlatego, ze odlegla tafla szkla byla ciemna.

Bylo to dziwne, lecz jeszcze bardziej niezwykla byla cisza. Gordon oczekiwal, ze bandyci rozpala ogien i beda glosno swietowac.

Zrobilo sie juz niemal tak ciemno, ze nie mogl dostrzec wlasnej dloni. Ze wszystkich stron otaczaly go drzewa, majaczace w mroku niczym potezne trolle. Slabo widoczna szyba rysowala sie na tle jakiejs czarnej konstrukcji. Klebiace sie chmury odbijaly sie w niej srebrzystym blaskiem. Pomiedzy Gordonem a jego celem unosily sie cienkie strzepy mgly, ktore zamazywaly obraz i sprawialy, ze wszystko migotalo.

Ruszyl powoli naprzod. Prawie cala uwage skupial na tym, po czym szedl. To nie byl odpowiedni moment, by nadepnac na sucha galazke albo przebic sobie stope ostrym kamieniem, teraz, gdy powloczyl nogami w ciemnosci.

Podniosl wzrok i raz jeszcze nawiedzilo go niesamowite wrazenie. Z budynkiem, ktory widzial przed soba, cos bylo nie w porzadku. Gordon dostrzegal niemal wylacznie jego zarys za polyskujacym slabo szklem. Z jakiegos powodu budowla wygladala dziwnie. Przypominala pudelko. Wydawalo sie, ze wiekszosc jej gornej czesci zajmuje okno. To, co znajdowalo sie ponizej, przywodzilo na mysl raczej metal niz pomalowane drewno. Na rogach…

Mgla zgestniala. Gordon zdal sobie sprawe, ze jego ocena odleglosci byla bledna. Sadzil, ze patrzy na dom badz wielka chate. Gdy sie zblizyl, zrozumial, ze konstrukcja jest w rzeczywistosci znacznie mniej oddalona niz mu sie zdawalo. Jej ksztalt byl znajomy, calkiem jakby…

Nadepnal stopa na galazke. Rozlegl sie glosny trzask! Przykucnal, wpatrujac sie w mrok z rozpaczliwym natezeniem, przekraczajacym mozliwosci wzroku. Wydalo mu sie, ze goraczkowa moc, napedzana przerazeniem, trysnela mu z oczu i zazadala, by opary rozstapily sie, odslaniajac widok.

Sucha mgla nagle przed nim opadla, calkiem jakby go usluchala. Gdy zrenice Gordona sie rozszerzyly, zobaczyl, ze znajduje sie w odleglosci niespelna dwoch metrow od okna… odbicia wlasnej twarzy o wybaluszonych oczach i potarganych wlosach, i ujrzal, nalozona na swe oblicze, pustooka, kosciotrupia, smiertelna maske — skryta pod kapturem czaszke, usmiechajaca sie na znak powitania.

Skulil sie, zahipnotyzowany. Wzdluz kregoslupa przemknal dreszcz zgrozy. Nie byl w stanie uzyc broni, ani wydobyc z krtani zadnych dzwiekow. Mgla zawirowala wokol niego. Wytezal sluch, by uslyszec cos, co by dowiodlo, ze naprawde ogarnal go obled. Ze wszystkich sil pragnal, by trupia glowa okazala sie omamem.

Biedny Gordon!

Grobowa wizja nakladala sie na jego odbicie. Wydawalo sie, ze lsni, pozdrawiajac go. Przez wszystkie te straszliwe lata Smierc — wlascicielka swiata — ani razu nie ukazala sie mu jako widmo. Otepialy Gordon nie potrafil zrobic nic innego, jak usluchac polecenia wywodzacej sie z Elsynoru postaci. Czekal, niezdolny oderwac wzroku ani nawet sie poruszyc. Czaszka i jego twarz… jego twarz i czaszka… Schwytala go ona bez walki, a teraz wydawalo sie, ze wystarczy jej usmiech.

Na koniec przyszlo mu z pomoca cos tak prozaicznego, jak malpi odruch.

Bez wzgledu na to jak hipnotyzujacy czy przerazajacy, zaden niezmienny obraz nie moze bez konca przykuwac ludzkiej uwagi. Nie wtedy, kiedy nic sie najwyrazniej nie dzieje, nic nie zmienia. W chwili gdy zawiodly go odwaga i wyksztalcenie, gdy jego system nerwowy odmowil posluszenstwa — wladze wreszcie przejela nuda.

Wypuscil z pluc powietrze. Uslyszal, jak gwizdze mu miedzy zebami. Poczul, ze jego oczy bez rozkazu swiadomosci odwracaja sie od oblicza Smierci.

Do czesci jego jazni dotarlo, ze okno jest wprawione w drzwi. Tuz przed nim byla klamka. Po lewej stronie drugie okno. Po prawej… po prawej byla maska.

Maska…

Maska dzipa.

Maska porzuconego, zardzewialego dzipa spoczywajacego w plytkiej koleinie lesnego parowu…

Zamrugal powiekami i spojrzal na przod skorodowanego wehikulu z dawnymi znakami rzadu Stanow Zjednoczonych oraz szkielet nieszczesnego, martwego urzednika panstwowego, ktory lezal wewnatrz z czaszka przycisnieta do szyby po stronie pasazera, zwrocona przodem w strone Gordona.

Jego ulga i zawstydzenie byly tak wielkie, ze zdlawione westchnienie, jakie z siebie wydal, wydawalo sie niemal ektoplazmatyczne. Gordon stanal na nogi. Bylo to tak, jakby wyprostowal sie z pozycji plodowej. Narodzil sie.

— Oj. O jejku — powiedzial po to tylko, by uslyszec wlasny glos. Zatoczyl szeroki krag wokol pojazdu, poruszajac rekami i nogami. Wpatrywal sie obsesyjnie w martwego pasazera. Wracal do rzeczywistosci. Oddychal gleboko. Jego puls uspokoil sie, a szum w uszach stopniowo cichl.

Wreszcie usiadl na lesnej sciolce, opierajac sie plecami o chlodne drzwi po lewej stronie dzipa. Drzal. Musial uzyc obu rak, by zabezpieczyc rewolwer i schowac go do kabury. Nastepnie wydobyl manierke i pociagnal powoli kilka poteznych lykow. Zalowal, ze nie ma czegos mocniejszego, lecz w tej chwili woda miala smak tak slodki, jak samo zycie.

Zapadla juz gleboka noc. Chlod przeszywal do szpiku kosci. Mimo to Gordon przez kilka chwil odwlekal oczywista decyzje. Nie mial juz szans na odnalezienie kryjowki bandytow. Zbyt dlugo podazal falszywym tropem przez pograzona w atramentowym mroku glusze. Samochod zapewnial przynajmniej jakies schronienie, lepsze niz cokolwiek innego w okolicy.

Podniosl sie i dotknal dlonia klamki, przypominajac sobie ruch, ktory ongis byl druga natura dla dwustu milionow jego rodakow. Ruch ten po chwili oporu zmusil klamke do ustapienia. Drzwi skrzypnely glosno, gdy pociagnal ze wszystkich sil i otworzyl je. Wsliznal sie na pokryte spekanym winylem siedzenie i zbadal wnetrze pojazdu.

Byl to jeden z tych dzipow, w ktorych kierowca siedzial po prawej stronie. W zamierzchlych czasach, przed wojna zaglady, uzywala ich poczta. Martwy listonosz — to co z niego zostalo — lezal skulony na drugim siedzeniu. Gordon staral sie na razie nie patrzec na szkielet.

Skrzynia pojazdu byla niemal calkowicie wypelniona brezentowymi workami. Zapach starego papieru wypelnial mala kabine przynajmniej rownie intensywnie, jak slaby juz odor zmumifikowanych szczatkow.

Z pelnym nadziei okrzykiem Gordon zlapal za metalowa manierke lezaca obok dzwigni zmiany biegow. Plusnelo! By utrzymac w sobie plyn przez szesnascie lub wiecej lat, musiala byc szczelnie zamknieta. Z przeklenstwem na ustach krecil i podwazal zakretke. Uderzyl nia o drzwi, po czym zaatakowal ponownie.

Frustracja sprawila, ze oczy zaszly mu lzami, wreszcie jednak poczul, ze zakretka ustepuje. Wkrotce

Вы читаете Listonosz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×