11
W nastepnym tygodniu mgla i lodowata mzawka ponownie przerodzily sie w opady sniegu. Dzieki jedzeniu i odpoczynkowi obaj wiezniowie odzyskiwali powoli sily. Za towarzystwo mieli tylko siebie nawzajem. Ani straznicy, ani wspolwiezniowie nie odzywali sie do nich inaczej niz monosylabami.
Mimo to nie bylo im trudno dowiedziec sie czegos o zyciu w krolestwie holnistow. Posilki przynosili im milczacy, trzesacy sie ze strachu sludzy z pobliskiej, zlozonej z szop osady. Jedynymi widzianymi przez nich postaciami, ktore nie wygladaly na wymizerowane — nie liczac noszacych kolczyki samych surwiwalistow — byly kobiety dostarczajace holnistom przyjemnosci.
Ale nawet one za dnia pracowaly: nosily wode z lodowatego strumienia, szczotkowaly dobrze odzywione konie z holnistowskiej stajni.
Wydawalo sie, ze wszystko toczy sie ustalonym trybem, calkiem jakby ten sposob zycia byl juz dobrze ugruntowany. Mimo to Gordon wyrobil w sobie przekonanie, ze w tej neofeudalnej spolecznosci caly czas cos sie zmienia.
Przygotowuja sie do wielkiej wedrowki — powiedzial Johnny’emu, gdy pewnego popoludnia obserwowali przybycie karawany.
Do Agness ciezkim krokiem przywlekli sie nowi wystraszeni poddani. Przyciagneli ze soba wozy i rozbili obozowisko w coraz bardziej zatloczonej wiosce. Bylo oczywiste, ze mala dolina nie zdola na dluzsza mete pomiescic tak licznego ludzkiego zbiorowiska.
— Wyznaczyli te wioske na miejsce zbiorki.
— Te tlumy moglyby ulatwic nam zadanie, gdyby udalo nam sie stad wyrwac — rzucil Johnny od niechcenia.
Gordon mruknal cos niewyraznie. Nie liczyl zbytnio na pomoc znajdujacych sie na zewnatrz niewolnikow. Zabito juz w nich wszelka chec oporu, a poza tym mieli pod dostatkiem wlasnych problemow.
Pewnego dnia, po poludniowym posilku, Gordonowi i Johnny’emu kazano wyjsc z szopy i rozebrac sie do naga. Dwie obdarte, milczace kobiety podeszly wziac ich ubrania. Gdy przybysze z polnocy byli odwroceni plecami, wylano na nich wiadra zimnej wody z rzeki. Gordon i Johnny wciagneli glosno powietrze i otrzasneli sie. Straznicy rykneli smiechem, lecz kobiety nawet nie zamrugaly powiekami i oddalily sie ze spuszczonymi glowami.
Holnisci — ubrani w zielono-czarne stroje maskujace, ze zlotymi pierscieniami w uszach — cwiczyli leniwie walke na noze, zataczajac ukrytymi w dloniach ostrzami szybkie luki.
Dwaj wiezniowie owineli sie ciasno w poplamione koce i usiedli obok malego ogniska, starajac sie zachowac cieplo.
Wieczorem oddano im ich ubrania, wyprane i polatane. Tym razem jedna z kobiet podniosla na chwile wzrok, dajac Gordonowi szanse ujrzenia swej twarzy. Mogla miec ze dwadziescia lat, choc jej otoczone bruzdami oczy wygladaly znacznie starzej. W brazowych wlosach widac bylo pasemka siwizny. Zerknela na Gordona tylko przelotnie, kiedy sie ubieral. Gdy jednak odwazyl sie usmiechnac, odwrocila sie szybko i uciekla, nie ogladajac sie za siebie.
O zachodzie slonca dostali do jedzenia cos lepszego niz codzienna kwasna kasza. Wsrod prazonej kukurydzy znajdowaly sie kawalki czegos, co przypominalo dziczyzne. Byc moze byla to konina.
Johnny rzucil wyzwanie losowi, proszac o repete. Pozostali wiezniowie zamrugali ze zdumienia powiekami i wcisneli sie jeszcze glebiej w swe katy. Jeden z milczacych straznikow warknal i zabral talerze. Ku zdziwieniu jencow wrocil jednak, niosac dodatkowe porcje dla nich obu.
Gdy zapadla juz calkowita ciemnosc, pojawilo sie trzech holnistowskich wojownikow w oklaplych beretach, ktorzy maszerowali za przygarbionym sluga niosacym pochodnie.
— Wstawac! — rozkazal dowodca. — General chce sie z wami zobaczyc.
Gordon popatrzyl na Johnny’ego, ktory prezentowal sie dumnie w swym mundurze. Oczy mlodzienca lsnily pewnoscia. Ostatecznie — zdawaly sie mowic — co moga te glaby przeciwstawic wladzy, jaka dysponuje Gordon jako przedstawiciel odrodzonej republiki?
Przypomnial sobie, jak chlopak na wpol niosl go przez dluga droge na poludnie od Coquille. Nie mial juz wielkiej ochoty oszukiwac, lecz ze wzgledu na Johnny’ego sprobuje raz jeszcze wykrecic swoj stary numer.
— W porzadku, listonoszu — powiedzial swemu mlodemu przyjacielowi. Mrugnal znaczaco. — Ani deszcz, ani grad, ani ciemna noc…
Johnny odwzajemnil jego usmiech.
— Przez pieklo bandytow, przez pozary…
Odwrocili sie i przed straznikami wyszli z szopy, w ktorej ich wieziono.
12
— Witajcie, panowie.
Pierwsza rzecza, jaka zauwazyl Gordon, byl kominek, w ktorym buzowal ogien. Przytulna, zbudowana przed wojna zaglady lesniczowka byla szczelnie zamknieta i nagrzana. Gordon niemal juz zapomnial, jakie to wrazenie.
Druga rzecza, ktora przyciagnela jego uwage, byl szelest jedwabiu. Siedzaca przy kominku dlugonoga blondynka podniosla sie z poduszki. Kontrastowala uderzajaco z niemal wszystkimi kobietami, ktore tu widzieli — czysta, wyprostowana i obwieszona lsniacymi klejnotami, ktore przed wojna byly warte fortune.
Lecz jej oczy otaczaly zmarszczki, a na obu mieszkancow polnocy spogladala jak na przybyszy z drugiej strony Ksiezyca. Wstala i bez slowa wyszla z pokoju przez zaslone z paciorkow.
— Powiedzialem witajcie, panowie. Witajcie w Wolnym Krolestwie.
Gordon odwrocil sie wreszcie i zauwazyl chudego, lysego mezczyzne z krotko przystrzyzona broda, ktory wstal zza pokrytego papierami biurka, aby ich przywitac. Z platka jednego ucha zwisaly mu cztery, a drugiego trzy zlote pierscienie — symbole rangi. Nieznajomy podszedl do nich, wyciagajac reke.
— Pulkownik Charles Westin Bezoar, do uslug. Byly czlonek adwokatury stanu Oregon oraz komisarz republikanow w okregu Jackson. Obecnie mam zaszczyt byc sedzia cywilnym Amerykanskiej Armii Wyzwolenczej.
Gordon uniosl brwi, ignorujac wyciagnieta dlon.
— Od czasu upadku mielismy mnostwo “armii”. W ktorej to pan sluzy?
Bezoar usmiechnal sie i opuscil reke.
— Zdaje sobie sprawe, ze niektorzy okreslaja nas innymi nazwami. Odlozmy na razie te sprawe. Powiedzmy tylko, ze jestem adiutantem generala Volsci Macklina, ktory jest tu gospodarzem. General wkrotce sie zjawi. Czy tymczasem moge panow poczestowac
Gordon potrzasnal glowa. Johnny wbil wzrok w pustke nad glowa pulkownika. Bezoar wzruszyl ramionami.
— Nie? Szkoda. Moze innym razem. Mam nadzieje, ze nie bedziecie mieli mi, panowie, za zle, jesli sobie pociagne — napelnil szklaneczke brazowym plynem i wskazal reka na dwa stojace przy kominku krzesla. — Prosze bardzo, panowie. Z pewnoscia jestescie zmeczeni po dlugiej podrozy. Usiadzcie wygodnie. Jest wiele rzeczy, ktorych chcialbym sie dowiedziec. Na przyklad, panie inspektorze, jak maja sie sprawy w stanach lezacych na wschodzie, za pustyniami i gorami?
Gordon nawet nie mrugnal, siadajac na krzesle. A wiec “Armia Wyzwolencza” posiadala wywiad. Nie bylo zaskoczeniem, ze Bezoar wiedzial, kim sa… a przynajmniej za kogo uwazano Gordona w polnocnym Oregonie.
— Mniej wiecej tak samo, jak na zachodzie, panie Bezoar. Ludzie staraja sie jakos zyc, a gdzie moga, zaczynaja odbudowe.