do rezerwy generala brygady, Macklina, zjednoczyciela oregonskich klanow Holna i dowodce Amerykanskich Sil Wyzwolenczych.
Gordon podniosl sie otepialy. Przez chwile mogl tylko sie gapic. General i jego dwaj adiutanci byli najdziwniej wygladajacymi ludzmi, jakich w zyciu widzial.
Nie bylo nic niezwyklego w ich brodach i kolczykach… czy krotkim sznurze zasuszonych “trofeow”, ktory kazdy z nich nosil jako ceremonialna ozdobe. Wszyscy jednak mieli niesamowite blizny, ktore tylko czesciowo zasloniete byly przez mundury. Pod niewyraznymi sladami jakichs dawnych operacji miesnie i sciegna zdawaly sie wybrzuszac i suplac w bardzo dziwny sposob.
Wygladalo to osobliwie, lecz Gordon uswiadomil sobie, ze chyba kiedys widzial juz cos podobnego. Nie przypominal sobie jednak, kiedy i gdzie.
Czy ci ludzie ucierpieli od jednej z powojennych epidemii? Moze superswinki? Albo jakiegos rodzaju przerostu tarczycy?
Gordon rozpoznal nagle wiekszego z adiutantow Macklina. Byl to brzydal przypominajacy wygladem swinie, ten sam, ktory zadal mu tak szybki cios w noc zasadzki u brzegow Coquille. Obalil wtedy Gordona na ziemie z sila byka, nim ten zdazyl sie choc poruszyc.
Zaden z mezczyzn nie nalezal do nowego pokolenia surwiwalistycznych feudalow, mlodych opryszkow pochodzacych z naboru w calym poludniowym Oregonie. Podobnie jak Bezoar, przybysze byli niewatpliwie w wieku wystarczajaco zaawansowanym, by byc doroslymi przed wojna zaglady. Nie wydawalo sie jednak, by wiek dojrzaly czynil ich mniej sprawnymi. General Macklin poruszal sie z kocia szybkoscia, ktora sprawiala oniesmielajace wrazenie. Nie marnowal czasu na uprzejmosci. Gwaltownym ruchem glowy wskazal na Johnny’ego.
Bezoar splotl palce.
— Hmm. Tak jest. Panie Stevens, czy zechcialby pan udac sie z tymi panami z powrotem do swej… hmm… kwatery? Wyglada na to, ze general chce porozmawiac z panskim zwierzchnikiem na osobnosci.
Johnny popatrzyl na Gordona. Najwyrazniej gotow byl walczyc, gdyby otrzymal takie polecenie.
Gordon zalamal sie pod brzemieniem wyrazu oczu mlodzienca. Takie oddanie bylo czyms, czego nigdy nie pragnal, od nikogo.
— Wracaj, John — polecil swemu mlodemu przyjacielowi. — Zobaczymy sie pozniej.
Dwoch poteznych adiutantow wyszlo z Johnnym na zewnatrz. Gdy drzwi sie zamknely, a odglos krokow oddalil w noc, Gordon zwrocil sie w strone dowodcy zjednoczonych holnistow. Czul w sercu wielka determinacje. Nie bylo tam skruchy ani obawy przed hipokryzja. Jesli stac go na to. by klamac wystarczajaco dobrze, aby nabrac tych sukinsynow, zrobi to. Czul sie zjednoczony ze swym mundurem. Byl gotowy do najlepszego wystepu w zyciu.
— Morda w kubel! — warknal Macklin.
Ciemnobrody mezczyzna wycelowal w niego potezna piesc.
— Jedno bzdurne slowo o “Odrodzonych Stanach Zjednoczonych”, a wepchne ci w gardlo twoj pieprzony mundurek!
Gordon zamrugal powiekami. Spojrzal na Bezoara i zobaczyl, ze ten sie usmiecha.
— Obawiam sie, ze nie bylem z panem w pelni szczery, panie inspektorze — w slowach Bezoara tym razem zabrzmiala wyrazna nuta sarkazmu. Holnistowski pulkownik pochylil sie, by otworzyc szuflade swego biurka. — Kiedy po raz pierwszy uslyszalem o panu, wyslalem natychmiast oddzialy, by podazyly trasa, ktora pan przybyl. Swoja droga, ma pan racje, mowiac, ze holnizm nie jest zbyt popularny w niektorych okolicach. Przynajmniej jak dotad. Dwie grupy nie wrocily.
General Macklin strzelil palcami.
— Nie przeciagaj tego, Bezoar, bo nie mam czasu. Wezwij tego przyglupa.
Bezoar skinal pospiesznie glowa i siegnal do zwisajacego u sciany sznurka. Gordon zastanawial sie, co przed chwila probowal znalezc w szufladzie.
— Jedna z grup naszych zwiadowcow napotkala w Gorach Kaskadowych bande pokrewnych duchow, na przeleczy polozonej na polnoc od Jeziora Kraterowego. Doszlo do pewnych nieporozumien. Obawiam sie, ze wiekszosc biednych tubylcow zginela. Udalo nam sie jednak przekonac jednego, ktory ocalal…
Rozlegly sie kroki. Zaslona z paciorkow rozsunela sie. Smukla blondynka rozchylila ja i popatrzyla chlodno na poobijanego mezczyzne z obandazowana glowa, ktory wpadl do srodka. Mial na sobie wyblakly, polatany mundur w maskujacych barwach, noz u pasa i jeden malenki nausznik. Ten surwiwalista nie sprawial wrazenia uradowanego faktem, ze tu przebywa.
— Przedstawilbym pana naszemu najnowszemu rekrutowi, panie inspektorze — powiedzial Bezoar. — Ale sadze, ze juz sie znacie.
Gordon potrzasnal glowa, calkowicie zdezorientowany. Co tu bylo grane? Nigdy w zyciu nie widzial tego faceta!
Bezoar szturchnal pochylonego przybysza, ktory podniosl wzrok.
— Nie jestem calkiem pewny… — odezwal sie chwiejacy sie na nogach holnistowski rekrut, spogladajac na Gordona. — Mozliwe, ze to ten. To byl wlasciwie przelotny epizod. Wydawal sie wtedy tak… nieistotny…
Piesci Gordona zacisnely sie nagle. Ten glos.
— To ty, sukinsynu!
Zawadiacki tyrolski kapelusz zniknal, lecz Gordon rozpoznal teraz upstrzone siwizna bokobrody i pozolkla cere. Roger Septien wydawal sie znacznie mniej pogodny niz owego dnia, gdy Gordon widzial go poprzednim razem — na stokach suchej jak pieprz gory, gdy wspoluczestniczyl w zagarnieciu prawie calego jego ziemskiego dobytku, radosnie i z sarkazmem zostawiajac go na niemal pewna smierc.
Bezoar skinal glowa z zadowoleniem.
— Mozecie odejsc, szeregowy Septien. Jestem przekonany, ze twoj oficer wyznaczyl dla ciebie na noc odpowiednia sluzbe.
Byly rabus — a przedtem makler — skinal ze znuzeniem glowa. Nawet nie spojrzal juz na Gordona. Wyszedl na zewnatrz bez slowa.
Gordon zdal sobie sprawe, ze popelnil blad, reagujac tak szybko. Powinien zignorowac faceta, udajac, ze go nie poznaje.
Czy jednak cos by to zmienilo? Macklin od samego poczatku wydawal sie bardzo pewny siebie…
— No, Bezoar, jedz dalej — rozkazal general.
Adiutant ponownie siegnal do szuflady. Tym razem wydobyl z niej maly, postrzepiony, czarny notes. Pokazal go Gordonowi.
— Poznaje to pan? Jest na tym panskie nazwisko.
Gordon zamrugal powiekami. Byl to oczywiscie jego dziennik, ukradziony — razem z rzeczami — przez Septiena i reszte bandytow tylko na kilka godzin, zanim natknal sie na zniszczony pocztowy furgon i wstapil na droge wiodaca do nowej kariery.
Wowczas oplakiwal te strate, gdyz dziennik opisywal dokladnie jego podroze od czasu, kiedy opuscil Minnesote, siedemnascie lat temu, i zawieral starannie prowadzone notatki na temat zycia w postkatastroficznej Ameryce.
Teraz jednak cienka ksiazeczka byla ostatnia rzecza, jaka pragnalby zobaczyc. Usiadl ciezko. Nagle ogarnelo go zmeczenie. Zdal sobie sprawe, jak bezwzglednie bawily sie z nim te diably. Jego klamstwo zostalo wreszcie zdemaskowane.
Na zadnej ze stron malego dzienniczka nie bylo ani jednego slowa o listonoszach, odbudowie czy jakichs “Odrodzonych Stanach Zjednoczonych”.
Byla tam tylko prawda.
13
NATHAN HOLN
Utracone imperium