Gordon wzial w reke postrzepiona koperte. Rozpoznal kartki, gdy tylko je z niej wydobyl.

To byl list od Deny — ten, ktory dostal od George’a Powhatana na gorze Sugarloaf. Musial byc w kieszeni jego spodni, gdy kobieta zabrala je do prania. Na pewno go ukryla.

Nic dziwnego, ze Macklin i Bezoar nigdy o nim nie wspomnieli.

Gordon bardzo nie chcial, by list wpadl w rece generala. Bez wzgledu na to, jak zwariowana byla Dena i jej przyjaciolki, zaslugiwaly na to, by dac im szanse. Zaczal drzec go na kawalki, by nastepnie je zjesc, ale Johnny wyciagnal reke i powstrzymal go.

— Nie, Gordon! Ona cos napisala na ostatniej stronie.

— Kto? Kto napisal… — Gordon przesunal papier tak, by oswietlil go delikatny blask ksiezyca przenikajacy do srodka przez szpare miedzy deskami. Wreszcie ujrzal nabazgrane olowkiem gryzmoly, proste, drukowane litery ostro kontrastujace z wyrobionym pismem Deny.

to prawda?

czy kobiety maja na pulnocy tyle wolnosci?

czy zdarzaja sie menszczyzni i silni i dobrzy?

czy ona dla ciebie umrze?

Gordon siedzial przez dlugi czas, wpatrujac sie w proste, pelne smutku slowa. Mimo rezygnacji, ktora znowu odczul, jego duchy podazaly za nim wszedzie. To, co powiedzial o motywach Deny George Powhatan, nadal go gryzlo.

Wielkie sprawy nie chcialy go zwolnic.

Zjadl powoli list. Nie zechcial podzielic sie z Johnnym tym szczegolnym posilkiem. Uczynil z kazdego kawalka sakrament pokuty.

W jakas godzine pozniej na zewnatrz zaczal sie ruch. Byla to swego rodzaju ceremonia. Po drugiej stronie polany, obok starego domu towarowego w Agness, podwojna kolumna holnistowskich zolnierzy maszerowala w rytm stlumionego bicia w beben. W srodku szedl wysoki, jasnowlosy mezczyzna. Gordon rozpoznal w nim jednego z zolnierzy w strojach maskujacych, ktorzy wczesniej zostawili w szopie umierajacego jenca.

— To na pewno Isterman — zauwazyl zafascynowany Johnny. — To go nauczy, ze jak sie wraca, nalezy najpierw zameldowac sie u glownodowodzacego.

Gordon pomyslal, ze Johnny chyba za duzo sie naogladal starych filmow o drugiej wojnie swiatowej dostepnych w wypozyczalni kaset wideo w Corvallis.

Na koncu szeregu straznikow rozpoznal Rogera Septiena. Nawet po ciemku widzial, ze byly gorski rabus trzesie sie, niemal niezdolny utrzymac karabin.

W adwokackim glosie Charlesa Bezoara rowniez brzmialo zdenerwowanie, gdy odczytywal zarzuty. Isterman stal oparty plecami o wielkie drzewo. Twarz mial bez wyrazu. Sznur z trofeami przebiegal mu przez piers niczym bandolier… szarfa z makabrycznymi odznaczeniami.

Bezoar usunal sie na bok. General Macklin podszedl do skazanca, by do niego przemowic. Uscisnal mu dlon i pocalowal go w oba policzki. Nastepnie stanal obok swego adiutanta, by obserwowac zakonczenie. Sierzant z dwoma kolczykami wydal warkliwym tonem rozkaz. Czlonkowie plutonu egzekucyjnego przyklekli, podniesli karabiny i wystrzelili jak jeden.

Z wyjatkiem Rogera Septiena, ktory zemdlal.

Wysoki, jasnowlosy holnistowski oficer lezal teraz zgiety w kaluzy krwi u stop drzewa. Gordon pomyslal o umierajacym wiezniu, ktory byl towarzyszem ich niedoli przez tak krotki czas i ktory powiedzial im tak wiele, nie otwierajac nawet oczu.

— Spij dobrze, Kalifornijczyku — szepnal. — Zabrales ze soba jeszcze jednego z nich. Gdyby tylko reszta z nas dokonala choc tyle.

14

Tej nocy Gordonowi snilo sie, ze widzi, jak Benjamin Franklin gra w szachy z pudelkowatym zelaznym piecem.

— Sednem problemu jest rownowaga — powiedzial do swego wynalazku siwiejacy uczony i maz stanu. Przypatrywal sie szachownicy, ignorujac Gordona. — Zastanawialem sie nad tym przez pewien czas. Jak mozemy ustanowic system, ktory zacheca jednostki do staran i osiagniec, a jednoczesnie okazuje pewne wspolczucie slabym i eliminuje szalencow oraz tyranow?

Plomienie lizaly rozzarzona krate pieca niczym tanczace rzedy swiatel. Slowami raczej widzianymi niz slyszanymi urzadzenie zapytalo:

“…Kto wezmie na siebie odpowiedzialnosc…?”

Franklin wykonal ruch bialym skoczkiem.

— Celne pytanie — powiedzial, odchylajac sie do tylu. — Bardzo celne pytanie. Oczywiscie mozemy ustanowic konstytucyjne gwarancje, lecz nie beda one nic znaczyc, jesli obywatele nie dopilnuja, by traktowano je powaznie. Chciwi i zadni wladzy zawsze beda szukali sposobow na zlamanie zasad badz naciagniecie ich zgodnie z wlasnym interesem.

Jezyk plomieni wysunal sie na zewnatrz. W trakcie tego procesu w jakis sposob poruszyl sie czerwony pion.

“…Kto…”

Franklin wyciagnal chusteczke i otarl sobie czolo.

— Nie kto inny, jak kandydaci na tyranow. Maja do dyspozycji zestaw starych jak swiat metod: manipulacje szarym czlowiekiem, oklamywanie go badz miazdzenie jego wiary w siebie. Mowi sie, ze wladza korumpuje, lecz w rzeczywistosci bardziej prawdziwa jest teza, ze wladza przyciaga tych, ktorzy pragna byc skorumpowani. Zdrowych na umysle ludzi zwykle pociagaja inne rzeczy. Kiedy podejmuja dzialanie, traktuja je jak sluzbe, ktora ma swoje granice. Tyran natomiast dazy do panowania i jest w tym nienasycony i nieublagany.

“…niemadre dzieci…” — zamigotaly plomienie.

— Tak. — Franklin skinal glowa, przecierajac dwuogniskowe szkla. — Niemniej jestem przekonany, ze pewne innowacje moglyby okazac sie pomocne. Na przyklad: odpowiednie mity. Wtedy, o ile dobro bedzie gotowe do poswiecen…

Wyciagnal reke, ujal krolowa, zawahal sie chwile, po czym przesunal delikatna figure z kosci sloniowej az na drugi koniec szachownicy, prawie pod rozgrzana do czerwonosci krate.

Gordon pragnal ostrzec go krzykiem. Pozycja krolowej byla calkowicie odslonieta. W poblizu nie bylo nawet pionka, ktory by ja oslanial.

Jego najgorsze obawy niemal natychmiast staly sie rzeczywistoscia. Plomienie wyszly na zewnatrz. Po chwili czerwony krol stal na stosie popiolow tam, gdzie przed chwila byla smukla, biala figura.

— O Boze, nie — jeknal Gordon. Nawet we snie, gdy jego krytycyzm byl oslabiony, wiedzial, co sie dzieje, i co to symbolizuje.

“…Kto wezmie na siebie odpowiedzialnosc…?” — zapytal po raz kolejny piec.

Franklin nie odpowiedzial. Przesunal sie tylko i zasiadl wygodniej w krzesle, ktore zaskrzypialo, gdy sie odwracal. Popatrzyl prosto na Gordona nad oprawkami okularow.

“Ty tez?” Sniacego opuscila odwaga. “Czego wszyscy ode mnie chcecie?”

Falujaca czerwien. I usmiech Franklina.

Obudzil sie nagle. Wytrzeszczyl oczy, az wreszcie dojrzal przykucnietego obok Johnny’ego Stevensa, ktory wlasnie mial szarpnac go za ramie.

— Gordon, lepiej chyba na to popatrz. Cos sie stalo ze straznikami.

Usiadl i potarl powieki.

— Daj mi zobaczyc.

Johnny poprowadzil go do wschodniej sciany szopy, w poblize drzwi. Potrwalo chwile, nim jego oczy przyzwyczaily sie do swiatla ksiezyca. Wreszcie Gordon dostrzegl dwoch surwiwalistycznych zolnierzy, ktorzy mieli

Вы читаете Listonosz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату