ich pilnowac.

Jeden lezal oparty o lawe z klod. Usta mial szeroko rozdziawione, a szkliste oczy wbite w niskie chmury, od ktorych dobiegaly pomruki grzmotow.

Drugi holnista bulgotal jeszcze. Darl dlonmi ziemie, usilujac doczolgac sie do swego karabinu. W jednej dloni trzymal wydobyty z pochwy, wypolerowany noz, lsniacy w slabym blasku ogniska. Obok jego kolan lezal przewrocony gliniany kufel z pokrywka. Wokol ulamanego dziobka rozlalo sie brazowa plama piwo.

W kilka sekund po tym, jak zaczeli obserwowac te scene, glowa drugiego ze straznikow opadla na ziemie. Jego zmagania dobiegly konca.

Johnny i Gordon popatrzyli na siebie. Jak jeden pomkneli ku drzwiom, by sprawdzic, byly jednak zamkniete. Johnny wysunal reke przez szpare miedzy deskami, usilujac dosiegnac munduru straznika. Klucze…

— Cholera! Jest za daleko!

Gordon zaczal podwazac deski. Szopa z pewnoscia byla tak slaba, ze mozna by ja rozwalic recznie. Gdy jednak zabral sie do dziela, zardzewiale gwozdzie zaskrzypialy. Wlosy na karku stanely mu deba.

— Co zrobimy? — zapytal Johnny. — Jesli pociagniemy mocno, obaj jednoczesnie, moze uda sie nam szybko wydostac i pognac sciezka do czolen…

— Psst!

Gordon nakazal gestem cisze. W ciemnosci na zewnatrz cos sie poruszylo.

Mala, obdarta postac, zdradzajac nerwowosc i niepewnosc, pomknela ku oswietlonej blaskiem ksiezyca, polozonej tuz obok szopy polance, na ktorej lezeli obaj straznicy.

— To ona! — wyszeptal Johnny. Gordon rowniez rozpoznal ciemnowlosa wyrobnice, te sama, ktora napisala maly, zalosny dodatek do listu Deny. Widzial, jak przezwycieza zniewolenie i choc jest przerazona, podchodzi do kazdego ze straznikow, by sprawdzic, czy oddychaja.

Kobieta trzesla sie jak lisc. Jeczala cicho, gdy szukala kolka z kluczami za pasem drugiego z mezczyzn. By sie do nich dobrac, musiala przecisnac palce przez sznur makabrycznych trofeow. Zamknela jednak oczy i wydobyla pobrzekujacy cicho przedmiot.

Kazda sekunda byla udreka, gdy ich wybawicielka zmagala sie z zamkiem. Zeszla z drogi obu mezczyznom, gdy ci wypadli na zewnatrz i podbiegli do straznikow, by pozbawic ich nozy, pasow z amunicja oraz karabinow. Wciagneli ciala do szopy i zamkneli za soba drzwi.

— Jak masz na imie? — zapytal Gordon, przykucnawszy obok skulonej kobiety. Oczy miala zamkniete, gdy odpowiedziala:

— H… Heather.

— Heather. Dlaczego nam pomoglas?

Jej oczy otworzyly sie. Byly zdumiewajaco zielone.

— Twoja… twoja kobieta napisala… — Opanowala sie z widocznym wysilkiem. — Nigdy nie kapowalam tego, co staruszki mowily o dawnych czasach… Ale paru nowych wiezniow opowiadalo, jak jest na polnocy… a potem przyprowadzili ciebie… N… nie zbijesz mnie za mocno za to, ze przeczytalam twoj list, co?

Skulila sie, gdy Gordon wyciagnal reke, by dotknac jej policzka. Cofnal dlon. Czulosc byla dla niej czyms zupelnie obcym. Przyszly mu do glowy rozne mozliwe zapewnienia, wybral jednak najprostsze. Takie, jakie mogla zrozumiec.

— W ogole cie nie zbije — odparl. — Nigdy.

Obok niego pojawil sie Johnny.

— Przy czolnach jest tylko jeden straznik, Gordon. Chyba mam pomysl, jak go podejsc. Moze byc znad Rogue, ale nie bedzie sie niczego spodziewal. Damy rade go zalatwic.

Gordon skinal glowa.

— Musimy ja zabrac ze soba — stwierdzil.

Johnny sprawial wrazenie rozdartego miedzy wspolczuciem a wymogami rozsadku. Najwyrazniej uwazal, ze jego glownym obowiazkiem jest wydostac stad Gordona.

— Ale…

— Zorientuja sie, kto otrul straznikow. Jesli zostanie, ukrzyzuja ja.

Johnny zamrugal powiekami, po czym skinal glowa. Sprawial wrazenie zadowolonego, ze jego dylemat znalazl tak proste rozwiazanie.

— Dobra. Ale juz ruszajmy!

Zaczeli sie podnosic, lecz Heather zlapala Gordona za rekaw.

— Mam przyjaciolke — powiedziala i kiwnela reka w kierunku ciemnosci.

Z cienia drzew wyszla szczupla postac odziana w spodnie i w koszule o kilka numerow za duza, ciasno przewiazana wielkim pasem. Mimo to kobiete te latwo bylo rozpoznac. Kochanka Charlesa Bezoara zwiazala jasne wlosy do tylu. Niosla maly pakunek. Wygladala na jeszcze bardziej podenerwowana niz Heather.

Ostatecznie, pomyslal Gordon, ma wiecej do stracenia, jesli sprobuje ucieczki. Byla widocznie bardzo zdesperowana, jesli chciala polaczyc swoj los z dwoma przypadkowymi nieznajomymi z prawie mitycznej polnocy.

— Nazywa sie Marcie — wyjasnila starsza kobieta. — Nie bylysmy pewne, czy zechcecie nas przyjac, wiec przyniosla wam kilka prezentow.

Drzacymi dlonmi Marcie rozwiazala czarne opakowanie z nieprzemakalnego materialu.

— T… tu jest wasza p… poczta — oznajmila. Wyjela delikatnie papiery, jakby sie obawiala, ze sprofanuje je dotykiem.

Gordon omal nie rozesmial sie w glos, ujrzawszy plik niemal bezwartosciowych listow. Umilkl jednak nagle, kiedy zobaczyl, co jeszcze kobieta .trzyma w reku: mala, wystrzepiona ksiazeczke w czarnej oprawie. Mogl tylko zamrugac powiekami, zdawszy sobie sprawe, jakie wielkie ryzyko podjela, by ja zdobyc.

— W porzadku — powiedzial. Wzial paczuszke i zawiazal ja z powrotem. — Idzcie za nami i badzcie cicho! Kiedy machne reka, padnijcie na ziemie i zaczekajcie na nas.

Obie uciekinierki skinely z powaga glowami. Gordon odwrocil sie z zamiarem poprowadzenia grupy, lecz Johnny pomknal juz jako pierwszy sciezka ku rzece.

“Tym razem sie z nim nie sprzeczaj. Ma racje, do cholery!”

Wolnosc byla czyms niewiarygodnie cudownym. Razem z nia zjawial sie jednak ten sukinsyn obowiazek.

Nienawidzac faktu, ze ponownie stal sie “wazny”, pochylil sie i podazyl za Johnnym, prowadzac kobiety ku czolnom.

15

Nie mieli wyboru. Zaczela sie wiosenna odwilz i Rogue przerodzila sie juz w rwacy strumien. Mogli poplynac tylko z pradem i modlic sie.

Johnny wciaz upajal sie udanym zabojstwem. Wartownik nie odwrocil sie, dopoki nie zblizyl sie do niego na odleglosc dwoch krokow. Padl na ziemie niemal bezglosnie, gdy Johnny rzucil sie na niego, konczac walke trzema szybkimi uderzeniami noza. Mlodzieniec z Cottage Grove byl pochloniety wlasnym bohaterskim wyczynem, gdy zaladowywali obie kobiety do lodzi i odbijali od brzegu, pozwalajac, by prad wyniosl ich na srodek rzeki.

Gordon nie mial serca powiedziec tego swemu mlodemu przyjacielowi, lecz widzial twarz straznika, nim wrzucili go do wody. Biedny Roger Septien sprawial wrazenie zaskoczonego. Dotknietego. Nie przypominal bynajmniej holnistowskiego nadczlowieka.

Przypomnial sobie, jak sam zabil po raz pierwszy, prawie dwa dziesieciolecia temu. Strzelal do rabusiow i podpalaczy, gdy istnial jeszcze lancuch dowodzenia, zanim jednostki milicji rozproszyly sie w zamieszkach, celem usmierzenia ktorych je wyslano. Nie przypominal sobie, by czul sie wtedy dumny. Plakal w nocy nad ludzmi, ktorych usmiercil.

Ale teraz czasy byly trudne, a martwy holnista cieszyl, jakkolwiek by na to patrzec.

Zostawili za soba plaze pelna porozbijanych czolen. Kazda chwila zwloki przysparzala udreki, musieli jednak sie upewnic, ze poscig nie bedzie zbyt latwy. Poza tym, dalo to kobietom jakies zajecie. Zabraly sie do swego zadania z entuzjazmem. Zarowno Marcie, jak i Heather wydawaly sie pozniej odrobine mniej zastraszone i

Вы читаете Listonosz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату