6.
Z jednej strony stoja domy, a za wielkimi pastelowymi oknami podobnymi do wystaw sklepowych znajduja sie male pokoiki kurew, ktore rozebrane do bielizny siedza tuz przy szybie w fotelikach wyscielanych poduszkami. Wygladaja jak wielkie, znudzone kotki.
Druga strone ulicy tworzy wielki gotycki kosciol z czternastego wieku. Pomiedzy swiatem kurew i swiatem bozym unosi sie niczym rzeka miedzy dwoma krolestwami intensywny smrod moczu.
W srodku ze starego gotyckiego stylu pozostaly tylko gole, biale sciany, filary, sklepienia i okna. Na scianach nie wisi ani jeden obraz, nigdzie nie stoi zadna rzezba. Kosciol jest goly jak sala gimnastyczna. Tylko posrodku ustawione w czworobok krzesla otaczaja miniaturowe podium z pulpitem dla kaznodziei. Za krzeslami stoja drewniane kabiny, loze bogatych rodzin mieszczan. Te krzesla i loze sa zupelnie niewspolmierne do ksztaltu scian i rozmieszczenia filarow, jak gdyby chcialy okazac gotyckiej architekturze swa obojetnosc i pogarde. Wiara kalwinska juz przed stuleciami przemienila kosciol w rodzaj hangaru, ktorego jedyna funkcja jest ochrona wiernych przed deszczem i sniegiem.
Franz byl zafascynowany: przez te ogromna nawe przeszedl Wielki Marsz historii.
Sabina przypomniala sobie, jak po komunistycznym przewrocie w Czechach upanstwowiono wszystkie zamki i zmieniono je w technika, domy starcow, a nawet w obory. Jedna z takich obor odwiedzila: do sztukaterii scian przybito haki z zelaznymi kolkami, a do nich przywiazano krowy patrzace marzycielsko przez okna na park palacowy, po ktorym biegaly kury.
Franz powiedzial:
– Ta pustka mnie fascynuje. Ludzie zgromadzili oltarze, rzezby, obrazy, fotele, dywany, ksiegi i potem przychodzi chwila radosnej ulgi, kiedy wymiata sie to wszystko jak smiecie ze stolu. Mozesz sobie wyobrazic miotle Herkulesa, ktora wymiata ten kosciol?
Sabina wskazala na drewniana loze:
– Biedni musieli stac, a bogaci mieli loze. Jedno wszak laczylo bankiera i biedaka: nienawisc do piekna.
– Co to jest piekno? – spytal Franz i przed oczyma stanal mi wernisaz, w ktorym musial niedawno wziac udzial u boku swej zony. Nieskonczona marnosc jezyka i slow, marnosc kultury, marnosc sztuki.
Kiedy jako studentka pracowala na budowie huty i miala juz dosc wesolych marszy grzmiacych bez przerwy z glosnikow, wsiadla ktorejs niedzieli na motocykl i pojechala daleko w gory. Zatrzymala sie w nieznanej wiosce zagubionej wsrod gor. Oparla motocykle sciane kosciola i weszla do srodka. Wlasnie trwala msza. Religia byla wtedy przesladowana i wiekszosc ludzi unikala kosciola. W lawkach siedzieli tylko starcy i staruszki – ci nie bali sie rezymu. Bali sie juz tylko smierci.
Ksiadz wyglosil spiewnym glosem jakies zdanie, a ludzie chorem je powtorzyli. Byla to litania. Te same slowa powracaly jak patnik, ktory nie moze oderwac wzroku od krajobrazu albo jak czlowiek, ktory nie moze rozstac sie z zyciem. Siedziala z tylu na lawce, chwilami przymykala oczy, tylko po to, by lepiej slyszec muzyke slow, a potem znow je otwierala: widziala w gorze pomalowane na niebiesko sklepienie, a na nim wielkie zlote gwiazdy. Byla oczarowana.
To, co niespodziewanie spotkala w tym kosciele, to nie byl Bog, ile piekno. Wiedziala przy tym dobrze, ze ten kosciol i te litanie nie byly piekne same w sobie, ale wlasnie w polaczeniu z placem budowy, na ktorym spedzala dni wsrod wrzasku piesni. Msza byla piekna, bowiem pojawila sie przed nia nagle i tajemnie jak zdradzony swiat.
Od tego czasu wiedziala, ze piekno jest zdradzonym swiatem. Mozemy sie z nim spotkac tylko w miejscach, w ktorych przesladowcy przez pomylke o nim wspomnieli. Piekno jest ukryte za kulisami pierwszomajowego pochodu. Jesli chcemy je odnalezc, musimy rozerwac plotno dekoracji.
– Po raz pierwszy fascynuje mnie jakis kosciol – powiedzial Franz. Tego zachwytu nie budzil w nim protestantyzm ani asceza. Bylo to cos innego, cos bardzo osobistego, o czym nie osmielal sie Sabinie mowic. Zdawalo sie, ze slyszy glos, ktory go namawia, aby wzial w rece miotle Herkulesa i wymiotl ze swego zycia wernisaze Marie-Gaude, spiewakow Marie-Anne, kongresy i sympozja, zbyteczne przemowienia i zbyteczne slowa. Wielka pusta przestrzen amsterdamskiego kosciola wydawala mu sie obrazem jego wlasnego oswobodzenia.
W lozku jednego z tych wielu hoteli, w ktorych sie kochali, Sabina bawila sie rekami Franza.
– To niewiarygodne – powiedziala – jakie ty masz muskuly. Franza ta pochwala ucieszyla. Wstal z lozka, chwycil ciezkie debowe krzeslo za noge i pomalu podniosl do gory.
– Nie musisz sie niczego obawiac – powiedzial. – Ochronie cie w kazdej sytuacji. Uprawialem kiedys wyczynowo judo.
Udalo mu sie wyprostowac reke z ciezkim krzeslem nad glowa i Sabina powiedziala:
– To takie przyjemne, widziec jak jestes silny.
W glebi duszy dodala: Franz jest silny, ale jego sila jest czysto zewnetrzna. Wobec ludzi, z ktorymi zyje, ktorych kocha, jest slaby. Slabosc Franza nazywa sie dobrocia. Franz nigdy nie narzucilby niczego Sabinie. Nie rozkazalby jej, jak kiedys Tomasz, zeby polozyla na podlodze lustro i chodzila po nim naga. Nie dlatego, ze nie jest na to dosc zmyslowy, ale brak mu sily, by rozkazywac. Sa rzeczy, ktore mozna przeprowadzic tylko gwaltem. Milosc cielesna nie jest mozliwa bez gwaltu.
Sabina przygladala sie Franzowi przechadzajacemu sie po pokoju z krzeslem uniesionym do gory, wydawalo jej sie to groteskowe i wypelnil ja dziwny smutek.
Franz opuscil krzeslo i usiadl na nim twarza do Sabiny.
– Nie mowie, ze nie jest przyjemnie byc silnym – powiedzial. -Ale po co mi w Genewie takie muskuly? Nosze je jak ornament. Jak pawie piora. Nigdy w zyciu sie z nikim nie bilem.
Sabina ciagnela swoje melancholijne rozmyslania: a gdyby miala mezczyzne, ktory jej rozkazuje? Ktory chcialby nad nia panowac? Jak dlugo by z nim wytrzymala? Nawet nie piec minut! Z czego wynika, ze nie pasuje do niej zaden mezczyzna. Ani silny, ani slaby.
Powiedziala:
– A czemu nigdy nie uzywasz sily w stosunku do mnie?
– Poniewaz kochac to znaczy wyrzec sie sily – odpowiedzial cicho Franz.
Sabina uswiadomila sobie dwie rzeczy: po pierwsze, ze to zdanie jest piekne i prawdziwe. Po drugie, ze przez to zdanie Franz dyskwalifikuje sie w jej zyciu erotycznym.
To jest sformulowanie, ktorego Kafka uzyl albo w swym dzienniku, albo w ktoryms z listow. Franz juz nie pamieta, gdzie. To sformulowanie go zafrapowalo. Co to znaczy zyc w prawdzie? Definicja negatywna jest latwa: znaczy to nie klaniac, niczego nie ukrywac, niczego nie przemilczac. Od czasu, kiedy poznal Sabine, Franz zyje w klamstwie. Opowiada zonie o kongresach w Amsterdamie, o wykladach w Madrycie, ktore nigdy sie nie odbyly i boi sie chodzic z Sabina po genewskiej ulicy. Klamstwo i ukrywanie sie bawi go wlasnie dlatego, ze nigdy dotad tego nie robil. Jest przyjemnie podniecony, jak prymus, ktory zdecydowal sie raz w zyciu pojsc na wagary.
Dla Sabiny zycie w prawdzie, nieoklamywanie siebie ani innych jest mozliwe tylko pod warunkiem, ze zylibysmy bez publicznosci. W chwili, kiedy ktos obserwuje nasze zachowanie, chcac nie chcac dostosowujemy sie do wzroku, ktory na nas patrzy i nic z tego, co robimy nie jest juz prawda. Obecnosc publicznosci, mysl o publicznosci oznacza zycie w klamstwie. Sabina pogardzala literatura, w ktorej ludzie opowiadaja o sobie i o swych przyjaciolach wszystkie intymnosci. Czlowiek, ktory traci swa intymnosc, traci wszystko – mysli Sabina. A czlowiek, ktory sie jej pozbywa dobrowolnie, jest potworem. Dlatego Sabina bynajmniej nie cierpi z powodu faktu,