– No wtedy. W czasie pikniku. Widywalam go wscieklego, ale nigdy az tak.
Czy rzeczywiscie? Czy naprawde nigdy o tym nie rozmawialy? Lis utkwila wzrok w poszarpanych wierzcholkach trzech sosen rosnacych w lesie. Wierzcholki te, sterczace ponad poziom innych drzew, byly roznej wysokosci i nie wiadomo dlaczego przywiodly jej na mysl Kalwarie.
– Nie wiem – powiedziala. – Pewnie mu cos odpyskowalam. Nie pamietam.
– Szkoda, ze nie bylam wtedy starsza. Podalabym go do sadu. Lis milczala przez chwile.
– Widzisz to?
Wskazala kamien wielkosci grapefruita sterczacy z piasku. Woda byla teraz o cal od niego.
– Kiedy przestal mnie bic, podczolgalam sie tam i probowalam podniesc ten kamien. Mialam zamiar walnac go nim i wepchnac do jeziora.
– Ty?! Ty, ktora nigdy mu sie nie sprzeciwialas?
– Pamietam: szlam na czworakach i zastanawialam sie, jak to jest, kiedy czlowiek siedzi w wiezieniu… Czy sa oddzielne wiezienia dla chlopcow i dziewczynek. Nie chcialam siedziec z chlopakami.
– Dlaczego tego nie zrobilas?
– Nie moglam ruszyc tego kamienia – odrzekla Lis po chwili. – Dlatego – dodala, a potem powiedziala szybko: – Przyniesmy tu lepiej troche workow z piaskiem. Wyglada na to, ze woda przeleje sie dopiero za pol godziny. Wiec mamy troche czasu.
Trenton Heck patrzyl na nocne niebo przez przesuwane drzwi swojej przyczepy. Przed nim, na czerwonej winylowej serwetce znajdowal sie talerz z salatka z tunczyka i ryzem. U nog Emila natomiast stala miska z Al-po i szpinakiem. Zaden z nich nie zjadl zbyt duzo.
– O moj Boze!
Heck odepchnal od siebie talerz, chwycil butelke Budweisera i pociagnal z niej trzy lyki. Uswiadomil sobie, ze stracil apetyt zarowno na jedzenie jak i na piwo, i postawil butelke na stole.
Nad stolem palila sie dajaca jaskrawe swiatlo lampa, a poza tym w przyczepie bylo ciemno. Trenton Heck przeszedl po zolto-brazowym wlochatym dywanie, zblizyl sie do zielonego fotela i zapalil stojaca lampe. W dlugim pomieszczeniu od razu zrobilo sie przyjemniej. Przyczepa byla duza. Znajdowaly sie w niej trzy sypialnie. Jej sciany zrobione byly z zoltego aluminium, a okna mialy czarne winylowe ramki.
Mimo ze Heck mieszkal tutaj juz cztery i pol roku i mimo ze zgromadzil prawie wszystkie te rzeczy, ktore w tym czasie powinien byl zgromadzic czlowiek zonaty, a potem rozwiedziony, pokoje nie byly zagracone. Producenci przyczep mieszkalnych wyposazaja je w liczne szafy i schowki. Wiekszosc dobytku Hecka znajdowala sie wlasnie w takich szafach i schowkach. Poza meblami i lampami w pomieszczeniach widoczne byly jedynie: fotografie (przedstawiajace rodzine i psy), trofea (posrebrzane figurki ludzi trzymajacych pistolety w wyciagnietych rekach oraz figurki psow), makatki wykonane przez matke podczas chemioterapii (bylo ich ze szesc i mialy sentymentalne napisy w rodzaju: „Milosc jest tam, gdzie jest dom'), kasety magnetofonowe (Williego, Waylona, Dwighta, Randy'ego, Gartha i Bonnie) oraz tarcze strzelnicze dla broni malego kalibru (ze sladami po kulach skupionymi w poblizu srodka).
Heck, uzalajac sie nad soba, jeszcze raz przeczytal przyslany z sadu nakaz zaplaty dlugu pod rygorem utraty prawa wykupu. Rozlozyl papier, rozesmial sie gorzko i pomyslal: „Cholera, ten bank szybko dziala'. Licytacja miala sie odbyc w nastepna sobote. A on musial sie wyprowadzic w piatek poprzedzajacy licytacje. Ta czesc dokumentu byla tak samo nieprzyjemna jak nastepny akapit, w ktorym wyjasniano, ze bank ma prawo dochodzic od niego na drodze sadowej sumy stanowiacej roznice miedzy suma, ktora byl winien, a suma uzyskana ze sprzedazy jego wlasnosci.
– Cholera! – zaklal i walnal dlonia w stol, tak ze Emil az podskoczyl. – Niech ich szlag trafi! Zabieraja czlowiekowi wszystko!
Jak to jest mozliwe – pomyslal – zebym byl im winien wiecej, niz warte jest to, co kupilem za pieniadze, ktore mi pozyczyli? Jednak znal prawo na tyle, ze zdawal sobie sprawe, ze skoro go uprzednio zawiadomili, to moga go pozwac do sadu.
Trenton Heck dobrze wiedzial, do jakiego stopnia czlowiekowi mozna zrujnowac zycie, skoro go sie uprzednio zawiadomilo.
Uwazal, ze bez przyczepy moze zyc. Gorsza tragedia sprawiajaca mu bol tak dotkliwy jak zlamana kosc byla utrata dzialki. Heck zawsze byl zdania, ze przyczepa jest jedynie jego tymczasowym domem. Natomiast dzialke – w polowie porosnieta sosnowym lasem, a w polowie niska trawa – kupil za pieniadze, ktore zostawila mu ciotka. W chwili gdy zobaczyl te dzialke, wiedzial, ze musi ja miec. Gesty, pachnacy las przechodzil w plowozielone wzgorze opadajace lagodnie jak plecy mlodej dziewczyny. Przez dzialke przeplywal strumien, w ktorym nie mozna bylo lowic ryb, ale nad ktorym mozna bylo siedziec i sluchac, jak woda szumi, przeplywajac po gladkich kamieniach.
No wiec kupil te dzialke. Nie pytajac o zdanie ani odznaczajacego sie zdrowym rozsadkiem ojca, ani pelnej temperamentu narzeczonej. Poszedl do banku i, przerazony na mysl o uszczupleniu rachunku oszczednosciowego, na ktorym bylo wiecej pieniedzy, niz kiedykolwiek przedtem posiadal, wplacil zadana sume. Z gabinetu zgryzliwego prawnika wyszedl jako wlasciciel czterech i siedmiu osmych akra ziemi, na ktorej nie bylo drogi dojazdowej, studni ani minioczyszczalni sciekow. Ani domu.
Nie mogac sobie pozwolic na ten ostatni, Heck kupil przyczepe mieszkalna. Tym razem dopuscil Jill do konfidencji, a mloda kelnerka, ktorej nikt nigdy nie zdolal oszukac, opukala sciany, wymierzyla schowki i wypytala sprzedawce o wszystko, o co nalezalo go wypytac, po czym zazadala, zeby kupili duza przyczepe, bajerancka, taka, na ktorej sie pisze: Ostroznie – szeroki ladunek. („Jestes mi to winien, Trenton' – powiedziala). Dostawcy przyholowali pojazd i ustawili go na szczycie najladniejszego wzgorka na dzialce, tuz kolo miejsca, w ktorym Heck chcial kiedys zbudowac swoj dom.
Spodziewal sie, ze marzenie o budowie domu bedzie tak latwe do zrealizowania jak zamiar zbudowania majacej sto jardow drogi dojazdowej. Jednak nie udalo mu sie pomnozyc oszczednosci tak, jak to sobie planowal. I dlatego marzenie o domu nie zmaterializowalo sie. W koncu doszlo do takiej sytuacji, w ktorej nie mogl sobie pozwolic nawet na przyczepe. Kiedy przyszedl pierwszy monit przypominajacy mu o zaleglych platnosciach, Heck z przerazeniem przypomnial sobie, ze bank udzielil mu kredytu pod warunkiem, ze w razie czego przejmie jego nieruchomosc. To znaczy cala jego piekna ziemie. Te ziemie, ktora od soboty za tydzien miala juz do niego nie nalezec.
Heck zlozyl papiery i wetknal je za swiadectwo od weterynarza. A potem podszedl do okna wychodzacego na zachod, czyli na te strone, z ktorej za pare godzin miala nadciagnac burza. Jadac do domu, slyszal kilka komunikatow na ten temat. W jednym z nich zawiadamiano, ze traba powietrzna przeszla przez parking dla ciezarowek polozony siedemdziesiat mil na zachod. Nie bylo ofiar smiertelnych, ale wiele osob zostalo rannych i nastapily duze zniszczenia mienia.
Wydalo mu sie, ze ta wiadomosc, ktora uslyszal natychmiast po wlaczeniu radia, to zly omen. Czy moja przyczepa sie uratuje? – zastanowil sie, a potem szepnal:
– A jakie to ma, u diabla, znaczenie?
Wzial rolke tasmy i ucial dlugi kawalek. Nakleil go po przekatnej szyby okiennej. Potem zaczal naklejac drugi pasek, na krzyz, ale zaraz, zniecierpliwiony, odrzucil rolke.
Wszedl do sypialni i usiadl na miekkim podwojnym lozku. Wyobrazil sobie, ze wyjasnia wszystko Jill – te cala sprawe z bankiem. Jednak zaraz jego uwaga ulegla rozproszeniu, bo przed oczami stanela mu jak zywa jego ekszona w szalowej rozowej koszuli nocnej.
Heck mowil do niej przez kilka minut, a potem zawstydzil sie, ze prowadzi taki jednostronny dialog. Polozyl sie na lozku i popatrzyl na klebiace sie chmury, a potem rozpoczal nastepna cicha rozmowe – tym razem nie z Jill, tylko z ojcem, ktory w tej chwili znajdowal sie wiele mil od niego i prawdopodobnie spal w swoim duzym domu w stylu kolonialnym. Ojciec byl od dwudziestu lat wlascicielem tego domu, ktorego hipoteka nie byla wcale obciazona. Trenton Heck mowil do ojca: „To bedzie na krotko, tato. Moze na miesiac, moze na dwa. Dzieki temu sie pozbieram. Moge mieszkac w swoim dawnym pokoju. Odpowiada mi to… tak, wystarczy mi moj dawny pokoj'.
Jakze falszywie brzmialy te slowa. Brzmialy tak jak usprawiedliwienia wlamywaczy zlapanych na goracym uczynku i zlodziei samochodow, ktorych Heck zwykl byl aresztowac. W odpowiedzi ojciec spojrzal na niego znad dlugiego nosa, ktorego on na szczescie nie odziedziczyl, i powiedzial:
„Oczywiscie, synu, mozesz tu mieszkac, jak dlugo chcesz', chociaz tak naprawde to zwykle mawial: „Wiedzialem od poczatku, ze sobie nie poradzisz. Wiedzialem to, kiedy ozeniles sie z ta blondynka, ktora wcale nie