przypomina twojej matki, wiedzialem…' Powiedzial te pokrzepiajace slowa i nie opowiedzial synowi o tym, jak w piecdziesiatym dziewiatym stracil prace w hucie i wzial sie w garsc, i zaczal wlasny biznes, i wyszedl na swoje, chociaz bylo ciezko… Nie musial o tym opowiadac, bo opowiadal mu juz przedtem – z tuzin razy albo i ze sto.
Czasy sie zmieniaja – pomyslal Heck i podziekowal, czerwieniac sie. Ale myslal tez rownoczesnie: Po prostu nie jestem taki jak ty, tato, po prostu jestem inny.
Napil sie piwa, chociaz nie mial na nie ochoty, i pomyslal, ze dobrze by bylo, gdyby Jill do niego wrocila. Wyobrazil sobie, jak we dwoje pakuja rzeczy do pudel i ciesza sie na wspolna przeprowadzke.
W oddali zatrabila ciezarowka – wydala dziwny, zawodzacy dzwiek, a Heck przypomnial sobie samotnego lelka z piosenki starego Hanka Wil-liamsa.
Niech juz wreszcie zacznie padac ten cholerny deszcz, pomyslal, niech leje jak z cebra. Heck uwielbial bebnienie deszczu o metalowy dach przyczepy. Nic lepiej nie kolysalo go do snu. Jezeli mam nie dostac nagrody, to niech sie przynajmniej wyspie.
Trenton Heck zamknal oczy i, zapadajac juz w sen, uslyszal jeszcze raz zalosne trabienie jakiejs ciezarowki.
12
Owen Atcheson wiedzial, jak rozumuje osaczone zwierze, znal tez instynktowna strategie zarowno mysliwego, jak i ofiary.
Potrafil godzinami stac bez ruchu na bagnach, stac tak spokojnie, ze kaczory i gesi przelatywaly beztrosko trzydziesci stop nad jego glowa, a potem konaly natychmiast po tym, jak wystrzelil ze swojej dlugiej strzelby. Potrafil posuwac sie cicho – prawie niepostrzezenie – cal za calem, wzdluz skalnej sciany, podchodzac nic nie podejrzewajacego jelenia i – bez poslugiwania sie celownikiem teleskopowym – umiescic kule kalibru.30 w jego rozluznionej lopatce, przebijajac potezne serce.
Kiedy byl chlopcem, z uporem tropil lisy i zastawial metalowe pulapki dokladnie tam, gdzie te plowe zwierzeta mialy przejsc. Wyczuwal ich zapach, widzial, jak w miejscach ich przemarszu leciutko kolysza sie chwasty i trawa. Wyjmowal ciala lisow z pulapek, a jezeli ktorys zdolal pociagnac za soba pulapke, to tropil go wytrwale – nie po to, zeby ja odzyskac, ale po to, zeby zabic cierpiace zwierze. Zabijal je niemal ceremonialnie. Zgodnie z jego filozofia cierpienie bylo slaboscia, a smierc oznaka sily.
Zabijal w swoim zyciu i ludzi. Celowal spokojnie z czarnego M-16, strzelal celnie, a zaraz po strzale puste luski po nabojach koziolkowaly w powietrzu i spadaly na ziemie z cichym dzwonieniem. (Dla niego takie dzwonienie pustych lusek bylo najcharakterystyczniejszym dzwiekiem wojny, o wiele bardziej sugestywnym niz trzaski towarzyszace wystrzalom.) Tamci ludzie, mezczyzni i kobiety, celowali w niego jak dzieci bawiace sie w zolnierzy, a potem strzelali ze swojej staromodnej broni, bach, bach, bach.
Ale Michael Hrubek nie byl zwierzeciem kierujacym sie instynktem. Nie byl tez zolnierzem, ktorego inspirowaly bitewny szal i milosc ojczyzny albo strach.
Kim byl Michael Hrubek?
Owen Atcheson nie mial pojecia.
Jadac powoli szosa numer 236 w poblizu Stinson, rozgladal sie, chcac znalezc jakis sklep przydrozny albo stacje benzynowa z telefonem. Chcial zadzwonic do Lis. Ale znajdowal sie na pustkowiu. Nie widzial zadnych swiatel poza swiatlami domow na wzgorzach znajdujacych sie o pare mil od szosy. Pojechal szosa jeszcze kilkaset jardow i znalazl sie w miejscu, gdzie pobocze bylo szerokie. Tutaj zatrzymal swego cherokee i siegnal na tylne siedzenie. Sprawdzil zamek swojej strzelby mysliwskiej i wlozyl do kieszeni dobrze naoliwiony metalowy przedmiot. Ze schowka wyjal dluga, czarna, halogenowa latarke zasilana szescioma bateryjkami, w ktorej znajdowal sie maskujacy kawalek kartonu majacy ograniczyc zalamywanie sie swiatla. Zamykajac drzwi samochodu, jeszcze raz sprawdzil, czy pistolet jest zaladowany, a potem poszedl poboczem, szukajac czegos. Znalazl slady opon dowodzace, ze zatrzymal sie tu nagle jakis samochod, ktory potem bardzo szybko odjechal.
Owen przesunal snop swiatla w te i z powrotem i dostrzegl miejsce, w ktorym Hrubek zeskoczyl z karawanu. Trawa byla tu pognieciona, kamienie lezaly tak, jakby je ktos poodwracal, i widac bylo slady bosych stop. Owen dalej badal grunt. Dlaczego, zastanawial sie, Hrubek potoczyl sie po trawie? Dlaczego wyrwal kilka jej garsci? Czy byl ranny i chcial zatamowac krew? Czy chcial sie zmusic do wymiotow? Czy tez ta trawa miala mu posluzyc do kamuflazu?
O szesc stop od pobocza znajdowalo sie mnostwo sladow. Czesc z nich pozostawil Hrubek, ale wiekszosc to byly slady butow tropicieli i slady psich lap. Trzy psy, zauwazyl Owen. Hrubek szedl przez pewien czas, a potem zaczal biec przez trawe i zarosla, kierujac sie na wschod. Owen poszedl po sladach. Uszedl sto jardow i zauwazyl, ze Hrubek skrecil na poludnie i zmierzal w kierunku szczytu wzgorza lezacego o piecdziesiat stop od szosy.
Owen szedl po jego sladach, dopoki nie zniknely. Wtedy przykleknal i zaczal badac grunt, zastanawiajac sie, czy Hrubek nie byl na tyle sprytny, zeby zastosowac „chod jelenia' – technike chodzenia zawodowych klusownikow polegajaca na stawianiu stop prosto z gory i staraniu sie o to, zeby nie pozostawic najbardziej widocznych sladow (nie sladow stop, tylko przewroconych kamykow i poruszonych lisci i galazek). Jednak nie mogl znalezc przygietych zdziebel trawy – jedynych sladow, jakie zostawia osoba stosujaca te technike. Doszedl do wniosku, ze Hrubek po prostu zawrocil na sciezke biegnaca obok szosy.
Piecdziesiat jardow na wschod znalazl miejsce, gdzie Hrubek zrobil jeszcze raz to samo – skrecil na poludnie, poszedl kawalek, a potem zawrocil. A wiec szedl na wschod, jednak rownoczesnie przyciagalo go cos, co znajdowalo sie na poludnie od szosy. Owen poszedl po jego sladach i znalazl sie w pewnej odleglosci od szosy. Przystanal wsrod wysokiej trawy i stwierdzil, ze tropiciele zatrzymali sie w tym miejscu.
Wylaczyl latarke, wyciagnal z kieszeni pistolet i zaczal brnac w jezioro chlodnej ciemnosci, ktora splywala ze skalistych wzgorz znajdujacych sie przed nim i zbierala sie u jego stop jak snieg. Zatrzymal sie i – wbrew rozumowi – zamknal oczy.
Staral sie pozbyc wlasnej osobowosci – osobowosci twardego, kierujacego sie zdrowym rozsadkiem, czterdziestoletniego bialego anglosaskiego prawnika – i wczuc sie w Michaela Hrubeka-szalenca. Stal tak, kolyszac sie w ciemnosci przez kilka minut.
Bez skutku.
Nie byl w stanie wyobrazic sobie, co dzialo sie w glowie Hrubeka. Otworzyl oczy, chwytajac mocniej pistolet.
Juz mial wrocic do swojego cherokee i pojechac nim do zajazdu dla ciezarowek w Watertown, kiedy przyszla mu do glowy pewna mysl. A moze podejrzewam Hrubeka o zbyt wielkie szalenstwo? – powiedzial sobie. Moze zasady, ktorymi rzadzi sie jego – prawda, ze oblakany – swiat, sa tak logiczne jak te, ktore rzadza swiatem wszystkich ludzi? Adler mowil cos o nieporozumieniu i o tym, ze oszolomiony lekami pacjent „sie oddalil'. Ale kiedy sie nad tym dobrze zastanowic, dochodzi sie do wniosku, ze Hrubek opracowal sobie plan ucieczki, wprowadzil ten plan w zycie i zdolal umknac zawodowym tropicielom. Owenowi przyszlo do glowy, ze Hrubeka dotychczas nie doceniano i ze nalezy go zaczac doceniac.
Wrocil na to miejsce, w ktorym urywal sie trop, i stanal tak jak Hrubek – postawil stopy na jego sladach. Tym razem stal z otwartymi oczami. Przekonal sie, ze jego wzrok pada na szczyt skalistego wzgorza. Popatrzyl na ten szczyt przez chwile, a potem podszedl do stop skaly. Zanurzyl palce w blocie i posmarowal sobie nim policzki i czolo. Z tylnej kieszeni wyjal granatowa trykotowa czapeczke i naciagnal ja sobie na glowe. I zaczal sie wspinac.
W piec minut znalazl to, czego szukal. Na szczycie skaly byly polamane galazki i trawa. I slady butow. Glebokie slady – zrobione przez kogos, kto wazyl jakies trzysta funtow. I na dodatek te slady byly swieze. Owen znalazl tez odciski guzikow w miejscu, w ktorym ten ktos lezal, spogladajac na szose znajdujaca sie ponizej i byc moze czekajac na to, zeby tropiciele z psami odeszli. W blocie widnial tez slad odbitej dloni – tuz obok slowa zEmsta. Hrubek byl tutaj nie dawniej jak godzine temu. Poszedl na wschod, to prawda, ale najwyrazniej tylko po to, zeby zdobyc ubranie, albo po to, zeby zmylic pogon. A potem, ta sama droga, udal sie z powrotem na zachod i doszedl do tego wzniesienia, ktore zauwazyl, idac na wschod.
Sukinsyn! Owen schodzil powoli, starajac sie zachowac ostroznosc, mimo radosnego podniecenia. Nie mogl