nasladowalo. Mysle, ze nikt nie podejrzewal, ze Hrubek jest taki bystry, wiec nikt tez go specjalnie nie obserwowal. Zreszta moze ten aktor to byl Nick Nolte.

Adler odetchnal powoli.

– Jak dlugo on nie bral tych lekow?

– Cztery dni. No, moze piec.

Adler przypomnial sobie stosowne informacje z psychofarmacji. Zachowania psychotyczne schizofrenikow ustaja pod wplywem lekow prze-ciwpsychotycznych. Thorazyna, inaczej niz narkotyki, nie powoduje uzaleznienia. Ale przerwanie kuracji musialo u Hrubeka wywolac mdlosci, zawroty glowy, poty i znaczna nerwowosc, co z kolei musialo sie przyczynic do wzmozenia atakow leku.

A lek powoduje, ze schizofrenik staje sie niebezpieczny.

Pacjenci tacy jak Hrubek, przerwawszy przyjmowanie thorazyny, czesto wpadaja w pobudzenie psychotyczne. A czasami morduja.

Niekiedy slysza glosy, ktore ich chwala za to, ze zrobili tak wspanialy uzytek z noza czy kija baseballowego, i ktore kaza im powtorzyc swoj wyczyn.

Hrubek, zauwazyl Adler, prawdopodobnie cierpi tez na bezsennosc. A to oznacza, ze moze nie zmruzyc oka przez dwie czy trzy doby. Stwarzalo to doskonala okazje do zbrodniczych dzialan.

Zawodzenie wzmoglo sie, bylo dobrze slyszalne w ciemnawym gabinecie. Adler polozyl sobie dlonie na policzkach. Znowu poczul zapach zony. I znowu zapragnal cofnac czas o godzine. Pomyslal tez, ze chcialby nigdy nie slyszec o Michaelu Hrubeku.

– W jaki sposob wykrylo sie, ze nie bral lekow?

– Jeden z sanitariuszy – wyjasnil Grimes, poruszajac wargami jak ryba – znalazl pigulki pod materacem Hrubeka.

– Ktory to byl sanitariusz?

– Stu Lowe.

– Kto jeszcze o tym wie? O tym, ze on chowal pigulki za policzkiem.

– Ja, pan. Siostra oddzialowa. Lowe jej powiedzial.

– No, to wspaniale. A teraz niech pan poslucha. Niech pan powie Stuartowi Lowe, ze ma trzymac jezyk za zebami. Ma nie pisnac slowa. Aha, zaraz – Adlerowi przyszla do glowy jakas niepokojaca mysl. – Kostnica jest na Oddziale C. Jak, do cholery, Hrubek sie tam dostal?

– Nie wiem.

– No, to niech sie pan dowie.

– To wszystko dzialo sie tak szybko, naprawde bardzo szybko – wybuchnal zdenerwowany asystent. – Nie mamy polowy potrzebnych informacji. Zagladam w papiery, dzwonie do ludzi…

– Niech pan do nikogo nie dzwoni.

– Slucham?

– Niech pan nie dzwoni do nikogo. Chyba ze dam na to pozwolenie.

– No, ale Zarzad…

– O Boze, czlowieku, zwlaszcza do nikogo z Zarzadu.

– Jeszcze tego nie zrobilem – powiedzial pospiesznie Grimes, zastanawiajac sie rownoczesnie, gdzie sie podziala jego odwaga.

– A policja? Chyba pan jej jeszcze nie zawiadomil?

– Nie, nie. Oczywiscie, ze nie.

Mial dzwonic na policje w chwili, gdy Adler pojawil sie w szpitalu. Teraz, przerazony, zauwazyl, ze drza mu palce. Zastanawial sie, czy za chwile nie zawiedzie go nerw bledny, powodujac omdlenie. Albo czy sie nie zsiu-sia na podloge w gabinecie.

– No dobrze, zastanowmy sie – myslal glosno Adler. – On na pewno krazy gdzies w poblizu… Gdzie to bylo?

– W Stinson.

Adler powtorzyl cicho nazwe miejscowosci, a potem przycisnal papiery koncami palcow, jakby chcac zapobiec ich uniesieniu sie w ciemna stra-tosfere swego wiktorianskiego gabinetu. Humor troche mu sie poprawil.

– Ktorzy sanitariusze przeniesli cialo z kostnicy do karawanu?

– Lowe i chyba Frank Jessup.

– Niech ich pan do mnie przysle.

Zapominajac o opadajacych spodniach, Adler wstal i podszedl do brudnego okna, ktore po raz ostatni myto przed pol rokiem.

– Ta historia ma sie nie wydac. Odpowiada pan za to – powiedzial surowo.

– Tak, panie doktorze – zgodzil sie odruchowo Grimes.

– I niech sie pan dowie, jak on sie wydostal z Oddzialu E.

– Oczywiscie.

– Jezeli ktos… Niech pan powie personelowi: ten, kto pisnie slowo dziennikarzom, wyleci z roboty. Zadnych rozmow z policjantami, zadnych rozmow z dziennikarzami. Jezeli sie tu zjawia, prosze ich przyslac do mnie. Ciezki mamy orzech do zgryzienia. Zgodzi sie pan, prawda? A teraz niech tu przyjda ci sanitariusze.

Ronnie, czujesz sie lepiej?

– Czuje sie swietnie – warknal mlody, solidnie zbudowany czlowiek. – No i co z tego? Co pan ma zamiar zrobic? Co? Ale tak szczerze.

Doktor Richard Kohler wyczul, jak sprezyny lozka uginaja sie pod ciezarem Ronniego, kiedy ten wycofuje sie w drugi jego koniec jak ktos napastowany. Rozbiegane oczy Ronniego przesuwaly sie z gory na dol i z powrotem – Ronnie przygladal sie badawczo czlowiekowi, ktory od szesciu miesiecy byl jego ojcem, bratem, przyjacielem, nauczycielem i lekarzem. Uwaznie patrzyl na kedzierzawe, rzednace wlosy Kohlera, na jego koscista twarz, waskie ramiona i szczuple biodra. Wygladal tak, jakby uczyl sie rysow lekarza na pamiec, po to, zeby moc go dobrze opisac, skladajac na niego meldunek w policji.

– Czy zle sie czujesz, Ronnie?

– Nie moge, panie doktorze, nie moge. Za bardzo sie boje – powiedzial Ronnie placzliwym glosem nieslusznie oskarzonego dziecka, a potem nagle zmienil ton i stwierdzil rzeczowo: – Chodzi przede wszystkim o otwieracz do konserw.

– Czy to przez te prace w kuchni?

– Nie, nie, nie – zajeczal Ronnie. – To otwieracz. Mialem juz tego dosyc. Nie wiem, dlaczego pan tego nie rozumie.

Kohler ziewnal poteznie. Odczuwal dotkliwa potrzebe snu. Nie spal od trzeciej nad ranem, a tutaj, na oddziale przejsciowym, przebywal od dziewiatej. Pomogl pacjentom przygotowac sniadanie i pozmywac po nim. O dziesiatej zawiozl do pracy czterech z nich, zatrudnionych na pol etatu. Porozmawial z pracodawcami na ich temat, wystepujac przy tym jako mediator w sporach i oredujac za pacjentami.

Reszte dnia spedzil z pozostalymi piecioma pacjentami, ktorzy albo nie byli zatrudnieni, albo mieli wolne, bo byla niedziela. Byli to mlodzi ludzie – kobiety i mezczyzni. Kohler odbyl z nimi indywidualne sesje psychoterapeutyczne, a potem powrocili oni do codziennych zajec gospodarskich. Podzielili sie na grupy zadaniowe, zeby zrobic to, co dla zdrowych byloby absurdalnie latwe: obrac kartofle, umyc salate, umyc okna i toalety, posegregowac smieci i czytac na glos. Niektorzy wykonywali swoje zadania ze spuszczonymi glowami, zmarszczonymi brwiami i widoczna determinacja. Inni zagryzali wargi albo skubali sobie brwi, albo plakali, albo zblizali sie z wysilku do stanu hiperwentylacji. W koncu prace zostaly wykonane.

I wtedy, bezposrednio przed kolacja, nastapila katastrofa.

Ronnie dostal ataku. Pacjent stojacy obok niego otworzyl puszke tunczyka otwieraczem elektrycznym. Ronnie z krzykiem uciekl z kuchni, co spowodowalo, ze – na zasadzie reakcji lancuchowej – kilkoro innych pacjentow wpadlo w histerie. Kohler w koncu przywrocil porzadek, po czym wszyscy, wraz z nim, zasiedli do kolacji. Kolacja zostala zjedzona, a naczynia pozmywane. Nastepnie posprzatano, pograno w rozne gry, poogladano telewizje (tego wieczora wiekszosc chciala obejrzec Zdrowko, a mniejszosc optujaca za M*A*S*H*, aczkolwiek niechetnie, musiala sie na to zgodzic). A potem wzieto leki, popijajac sokiem, albo przelknieto thorazyne w postaci plynu o smaku pomaranczowym i nadszedl czas snu.

Kohler znalazl Ronniego w kacie w pokoju, w ktorym Ronnie sie schowal.

– Co chcialbys zrobic w sprawie tego halasu? – zapytal go.

Вы читаете Modlitwa o sen
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату