– A teraz badz sprytny – powiedzial do siebie powaznie, majac na mysli to, ze w domu jest prawdopodobnie maz.
Kobieta o takich miekkich wlosach i z taka delikatna twarza na pewno nie zyje samotnie. Na pewno ma meza – poteznego mezczyzne o zimnych oczach – spiskowca takiego jak ten kulawy skurwysyn z psem.
Hrubek pochylil sie i podkradl sie blizej do domu. Schowal sie wsrod jalowcow. Rosa przemoczyla mu kombinezon. Spojrzal na dwupietrowy dom w stylu kolonialnym. Swiatla w jego oknach byly zlociste, w wypielegnowanym ogrodzie rosly opasle dynie i ozdobna kukurydza, a sam dom byl solidny, symetryczny. Calosc wygladala jak z obrazka. Frontowe czerwone drzwi ozdabial wieniec z suszonych kwiatow.
Hrubek odwrocil sie i zaczal sie przygladac blyszczacej ciezarowce stojacej na podjezdzie. Tuz obok niej stal sportowy zolty motocykl. Hrubek przypomnial sobie mgliscie, ze kiedy byl na studiach, zdarzylo mu sie kilka razy jezdzic na motocyklu. Przypomnial sobie tez, jaki byl wtedy zachwycony i przerazony. Motocykl, stojacy teraz przed domem, wygladal bardzo ladnie – byl blyszczacy i chyba mial dobre resory. Ale samochod zafascynowal go wczesniej i ta fascynacja nie ustepowala.
Hrubek podszedl do domu i zajrzal do wnetrza przez boczne okno. Przyciskajac usta do parapetu, poczul gorzki smak farby. Zobaczyl kuchnie. W kuchni byla ona. Kobieta o pieknych wlosach. Tak, ona naprawde byla piekna. Wydawala sie teraz o wiele ladniejsza niz tam, na stacji benzynowej. Obcisle niebieskie dzinsy, jedwabna bluzka… I wlosy opadajace kaskada na ramiona – nie, nie powinna nosic kapeluszy, powinna miec na glowie tylko te miekkie, jasne wlosy. Corka miala ciezsza budowe i ubrana byla w gruba sportowa bluze z za dlugimi rekawami. Trzecia kobieta znajdujaca sie w kuchni miala ciemne wlosy i twarz osoby pelnej temperamentu. Hrubekowi wcale sie nie podobala. Kobiety na chwile zniknely mu z oczu. Drzwi kuchni otworzyly sie. Matka i corka wynosily z domu jakies pudla.
– To ostatnia partia – powiedziala kobieta. – Niedlugo wrocimy.
– Mamo, ja jestem juz zmeczona – narzekala dziewczyna nerwowo, cienkim glosem.
– Zglosilas sie na ochotnika do pomocy.
– Oj, mamo.
Nie jecz, ty glupia pindo – pomyslal Hrubek.
Uslyszal dzwonek. Spojrzal zmruzonymi oczami na ciemny podjazd. O, nie! Kluczyki! I jego ciezarowka! One mialy zamiar nia odjechac. Zesztywnial, pragnac rownoczesnie skoczyc jednym susem w strone samochodu. Patrzac, jak kobiety laduja pudla do ciezarowki, kiwal sie w tyl i w przod i bardzo chcial moc zaczac dzialac.
– To czesc, Mattie.
– Czesc – krzyknela ciemnowlosa kobieta i wrocila do kuchni.
Hrubek zobaczyl przez okno, ze odbiera telefon. Ladna kobieta ze swoja corka – jeczaca gowniara – wsiadly do ciezarowki. Hrubek nie mogl sie ruszyc, bo gdyby wyszedl z kryjowki, kobieta przy telefonie moglaby wezwac pomoc. Zawarczal silnik samochodu. Podniecony Hrubek omal nie wyskoczyl z ukrycia. Powstrzymal sie jednak i zamknal oczy – zacisnal je tak, ze zaczela go bolec glowa. Odzyskal panowanie nad soba. Przykucnal pod krzakiem ostrokrzewu o lisciach ostrych jak noze.
Ciezarowka przejechala obok niego, zgrzytajac na zwirze. Hrubek patrzyl za nia, dopoki nie zniknela mu z oczu. Ani matka, ani corka nie uslyszaly jego wscieklego pomruku.
Hrubek kopnal zderzak motocykla tak mocno, ze rozlegl sie gluchy loskot. Popatrzyl przez chwile na motocykl, a potem podszedl do kuchennego wejscia. Otworzyl po cichu drzwi z siatki i zajrzal do kuchni przez male okienko we wlasciwych drzwiach. Kobieta o ciemnych wlosach i smaglej cerze wciaz rozmawiala przez telefon, gestykulujac z ozywieniem i krecac glowa. Na ten widok Hrubekowi przyszlo do glowy, ze na pewno bedzie krzyczala. Na kuchence, na duzym ogniu stal czajnik. Woda zaczynala parowac. Przekrecajac po cichu galke i sprawdzajac, czy drzwi nie sa zamkniete na klucz, Hrubek pomyslal: „Robi sobie herbate. To znaczy, ze nie ma zamiaru wyjsc i ze nikt jej nigdzie w najblizszym czasie nie oczekuje'.
Hrubek pogratulowal sobie inteligencji i postanowil dalej dzialac inteligentnie. Zgodnie z tym postanowieniem nie otworzyl drzwi i nie wszedl do kuchni, dopoki kobieta nie odwiesila sluchawki i nie podeszla do znajdujacej sie daleko od telefonu kuchenki.
Owen Atcheson, prawie ogluszony upadkiem i uderzeniem o stolowa noge, gramolac sie, odsunal sie od drzwi. Nie mogac znalezc broni, chwycil lezaca w poblizu butelke z cola. Walnal nia mocno o podloge, tak ze zostala mu w dloni tylko obtluczona szyjka, ktora trzymal jak noz. Ukucnal – przygotowany na to, ze zostanie zaatakowany. Napastnik nie ruszal sie.
Owen odczekal jeszcze chwile. W koncu wstal. Podniosl z podlogi pistolet. Nie slyszac niczyjego oddechu i nie dostrzegajac zadnego ruchu, zapalil latarke.
Nieporownany smak.
Owen kopnal drzwiczki starego automatu do sprzedawania pepsi. – Jezus Maria – wyrzucil z siebie.
Zamek w drzwiczkach od automatu zostal wylamany – bez watpienia przez Hrubeka – iw momencie gdy z hukiem przejezdzala ciezarowka, te drzwiczki otworzyly sie i zaslonily otwor drzwi wejsciowych. Owen byl tak wsciekly, ze omal nie wpakowal kuli w pepek ubranej tylko w bikini dziewczyny ze splowialego plakatu przyklejonego do drzwiczek. Wlozyl pistolet do kieszeni i wyszedl na zewnatrz.
O kilka stop od budynku, od strony zachodniej, odnalazl slady roweru, ktore potem skrecaly w prywatna droge dojazdowa prowadzaca do jakiejs rezydencji. Z szosy Owen nie widzial domu, a po dlugosci drogi dojazdowej i rozmiarach posiadlosci poznal, ze wlasciciele tego domu sa bogatymi ludzmi. Moze byli to hodowcy koni. Owen spojrzal na ziemie i przekonal sie, ze Hrubek zszedl z drogi i posuwal sie przez zarosla. Musial isc cicho, bo zostawil slady tam, gdzie ziemia byla miekka. Owen poszedl po tych wyraznych sladach. Nagle na zachodzie blysnelo.
Chcac okrazyc Hrubeka i zajsc go od przodu, Owen skierowal sie na zachod od drogi dojazdowej i wszedl na lake porosnieta plowa trawa, a potem skrecil na poludnie. Widzial teraz odlegly o cwierc mili, okazaly dom. Mimo ze bylo pozno, w domu palily sie swiatla, dzieki czemu sprawial on wrazenie przytulnego i bezpiecznego.
Jednak to wrazenie zniklo, kiedy Owen zauwazyl jedna niepokojaca rzecz – szeroko otwarte drzwi od kuchni, przez ktore na zwirowany podjazd padalo biale swiatlo. Wygladalo to tak, jak gdyby ktos szybko uciekl z tego domu.
Albo, pomyslal Owen, szybko do niego wszedl. I wciaz byl w srodku.
Ten, kto kocha kwiaty i literature, nie moze watpic w istnienie Boga. Chociaz to, o czym On nas poucza, nie jest znowu takie rewelacyjne. Widzimy codziennie cuda, to prawda. Ale z drugiej strony Bog musi troszczyc sie o wszechswiat i dlatego nie ma za wiele czasu dla pasazerow zderzajacych sie pociagow, dla dzieci czepiajacych sie autobusow i ginacych pod kolami i dla czyichs serdecznych przyjaciol mordowanych przez szalenca w Parku Stanowym.
– Nie moglam sie pozbyc takich mysli – wyjasnila Lis Kohlerowi. – Od morderstwa uplynelo juz pare miesiecy, a ja wciaz powtarzalam to kazdej osobie, z ktora rozmawialam. Jestem pewna, ze ludzie uwazali, ze zwariowalam.
Kohler kiwnal uprzejmie glowa na taka teologie i sciagnal brwi, robiac wspolczujaca mine. – Stracila pani rownoczesnie dwoje przyjaciol. To straszne. Ja nie wiedzialem o smierci tej dziewczyny.
Lis milczala przez dluzsza chwile. W koncu powiedziala:
– Nie, w reportazach z procesu nic o tym nie pisano. Uwazano, ze to byl wypadek.
– Ciekawi mnie… – zaczal.
Lis spojrzala na niego wyczekujaco.
– Czy slyszala pani wolanie o pomoc?
– Jak to?
– No, czy slyszala pani, ze Claire wzywa pomocy? Zanim zobaczyla pani Michaela i zanim wbiegla pani do jaskini. Czy slyszala pani jej krzyk?
Lis nie odpowiadala, wiec Kohler mowil dalej:
– Wydaje sie, ze skoro Michael ja gonil… Bo on ja gonil, prawda? Lis nie byla w stanie zgadnac, w jakim celu Kohler zadaje to pytanie.
Po chwili powiedziala:
– Ja niczego nie slyszalam. Nie bylo zadnych krzykow.
– A wlasciwie to dlaczego ona weszla do jaskini?
– Nie wiem.