– Wyszlam z sadu. Potem…
– A co z tym incydentem z krzeslem? – wtracil Kohler, skladajac dlonie tak, jakby klaskal w zwolnionym tempie.
– Z krzeslem?
– On wskoczyl na krzeslo czy na stol. Ach, o to mu chodzi.
Sala sadowa zaczynala pustoszec. Nagle przez panujacy w niej gwar przebil sie potezny glos. To krzyczal Michael Hrubek, ktory, popchnawszy urzednika sadowego tak, ze ten upadl, wspial sie na krzeslo. Podniosl rece nad glowe tak, ze zadzwonily kajdanki, i zaczal krzyczec. Jego oczy spotkaly sie na chwile z oczami Lis. Lis zamarla w bezruchu. Straznicy sciagneli Hrubeka na podloge, a inny urzednik wyprowadzil Lis z sali.
– Co on powiedzial?
– Co powiedzial?
– No tak, co powiedzial wtedy, kiedy stal na krzesle? Wykrzyknal wtedy jakies slowa?
– Mnie sie zdaje, ze on tylko wyl. Jak zwierze.
– W gazecie bylo napisane, ze krzyczal: „Ty jestes Ewa od zdrady'.
– Mozliwe.
– Nie pamieta pani?
– Nie. Nie pamietam. Kohler pokrecil glowa.
– Odbywalem z Michaelem sesje terapeutyczne. Trzy razy w tygodniu. Podczas jednej powiedzial: „Zdrada, zdrada. Jej sadzone jest nieszczescie. Siedziala w tym sadzie, a teraz sadzone jej jest nieszczescie. To wszystko zdrada. To Ewa'. Kiedy go zapytalem, co chce przez to powiedziec, zdenerwowal sie. Tak jakby wygadal sie z jakims sekretem. Nie chcial o tym mowic. Od tamtej pory kilka razy wspominal o zdradzie. Czy pani wie, o co tu moze chodzic?
– Nie. Nie mam pojecia. Przykro mi, ale nie.
– A co bylo pozniej?
– Po procesie? – Lis wypila lyk kawy. – No, potem znalazlam sie na dnie piekla.
Kiedy szum wokol sprawy ucichl, a Hrubek znalazl sie w szpitalu, Lis powrocila do zycia, jakie wiodla, zanim zdarzyla sie ta tragedia. Poczatkowo to jej zycie wydawalo sie nie zmienione: uczyla na kursach letnich, spedzala niedziele w klubie wiejskim razem z Owenem, odwiedzala przyjaciol, zajmowala sie ogrodem. Byla chyba ostatnia osoba zdajaca sobie sprawe z tego, ze jej zycie sie rozpada.
Od czasu do czasu zapominala wziac prysznic. Zapominala tez, jak nazywaja sie goscie, ktorych zapraszala na swoje koktajle. Czasami zdarzalo jej sie, ze idac szkolnym korytarzem, spogladala w dol i zauwazala, ze ma na nogach buty nie od pary. Pewnego razu zamiast mowic o poezji Po-pe'a, jak bylo w planie, zaczela mowic o poezji Drydena i miala pretensje do uczniow, ze nie przeczytali lektur, ktorych wcale im nie zadala. Czasami znowu, podczas wykladu albo rozmowy, lapala sie na tym, ze patrzy na zdumione twarze sluchaczy i zaczynala sie zastanawiac, co takiego powiedziala.
– To bylo tak, jakbym chodzila we snie, jak lunatyczka. Wycofala sie do swojej cieplarni i pograzyla sie w smutku.
Owena, ktory poczatkowo okazywal cierpliwosc, zaczelo denerwowac to, ze Lis jest taka apatyczna i roztargniona. Dochodzilo miedzy nimi do klotni. On coraz wiecej podrozowal w interesach. A ona coraz czesciej przebywala w domu. Wychodzila tylko do szkoly. Zaburzenia snu poglebily sie: zdarzalo sie czesto, ze nie zmruzyla oka przez cala dobe.
Na dobitke byla jeszcze Dorothy, ktora wkroczyla we wdowienstwo tak samo zdecydowanie jak wsiadala do swojego mercedesa. Byla wymizerowana i blada i nie usmiechala sie calymi miesiacami. Ale funkcjonowala, i to calkiem dobrze. Owen kilka razy stawial ja Lis za wzor.
– Ale ja nie jestem taka jak ona – odpowiadala Lis. – I nigdy nie bylam. Przykro mi.
W czerwcu Dorothy sprzedala dom i przeniosla sie na wybrzeze, do New Jersey, jednak to nie ona plakala podczas pozegnalnego lunchu, tylko Lis.
Lis ograniczyla swoje zajecia do pracy w szkole i w cieplarni. W cieplarni przycinala kwiaty i blakala sie wsrod nich jak zagubione dziecko, przy czym twarz miala od czasu do czasu mokra jak liscie pokryte rosa.
Stopniowo jednak polepszylo jej sie. Przez pewien czas brala prozac, ktory powodowal u niej drzenie szczeki i palcow, a takze niezwykle sny. Poglebil tez bezsennosc. Potem przeszla na pamelor, ktory dzialal lagodniej.
A pozniej, pewnego dnia, po prostu przestala brac pigulki i odwiesila na wieszak domowa sukienke.
– Nie potrafie panu powiedziec, co sie stalo. Ani kiedy to sie stalo. Ale nagle poczulam, ze musze zyc dalej. I zaczelam zyc…
Pewne dane wskazuja na to, ze urojenia Michaela maja zwiazek z historia Stanow Zjednoczonych – powiedzial Kohler. – Zwlaszcza z wojna secesyjna… Sic semper tyrannis – Booth wykrzyknal te slowa, strzelajac do Lincolna.
– Tak zawsze dzieje sie tyranom – dodala Lis jak typowa nauczycielka. – Jest to tez dewiza stanu Wirginia.
– No i ten czternasty kwietnia. Data zamachu.
– Co Lincoln ma wspolnego z czymkolwiek, co wiaze sie z Michae-lem?
Kohler pokrecil glowa.
– Michael nie chcial rozmawiac ze mna o swoich urojeniach. Mowil
0 nich tylko aluzjami. Nie mial do mnie zaufania.
– Nie mial zaufania nawet do pana, do swojego lekarza?
– Zwlaszcza do mnie. Na tym polega jego choroba. On jest paranoi-kiem. Zawsze mnie oskarzal o to, ze chce wydobyc z niego informacje
1 przekazac je FBI albo Tajnym Sluzbom. Istnieje u niego jakies urojenie pierwotne, ale ja nie moge dotrzec do jego sedna. Przypuszczam, ze koncentruje sie ono wokol wojny secesyjnej, smierci Lincolna, spiskowcow. Albo jest zwiazane z jakims wydarzeniem, ktore on kojarzy sobie z zamachem. Nie wiem.
– A dlaczego to urojenie jest takie wazne?
– Dlatego, ze stanowi rdzen jego choroby. To urojenie pozwala mu zrozumiec, dlaczego kazdy dzien jego zycia jest taki okropny. Zycie schizo-frenika – dodal Kohler tonem wykladowcy – polega na poszukiwaniu sensu.
A czyje zycie na tym nie polega? – zastanowila sie Lis.
– Choc dzisiaj jest to sprawa kontrowersyjna – powiedzial lekarz, dodajac, ze uwazany jest przez innych psychiatrow za odszczepienca.
Lis, uslyszawszy to, pomyslala, ze on sie chyba troche przecenia.
– Schizofrenia – ciagnal dalej – to choroba fizyczna. Taka jak rak czy zapalenie wyrostka. Trzeba ja leczyc za pomoca lekow. Nikt temu nie przeczy. Ale ja, inaczej niz wiekszosc kolegow, uwazam, ze w leczeniu schizofrenii moze tez byc z powodzeniem stosowana psychoterapia.
– Nie moge sobie wyobrazic Hrubeka lezacego na kozetce i opowiadajacego o swoim dziecinstwie.
– Freud tez nie mogl sobie wyobrazic sytuacji tego rodzaju. Twierdzil, ze schizofrenikow nie nalezy leczyc psychoterapia. Wiekszosc psychiatrow zgadza sie z nim. Obecnie chorym na schizofrenie daje sie „cukierki na mozg'. Tak cynicy okreslaja te leki. No i zmusza sie ich do tego, zeby zaakceptowali rzeczywistosc. Uczy sie ich zamawiac posilki w restauracjach i robic pranie w pralni, a potem wypuszcza sie ich. I to prawda, ze analizowanie dziecinstwa na kozetce to metoda nie nadajaca sie dla ludzi takich jak Michael. Jednak pewne rodzaje psychoterapii daja dobre rezultaty. Dzieki nim powaznie chorzy pacjenci sa w stanie nauczyc sie niezle funkcjonowac.
Wiekszosc psychiatrow uwaza, ze ludzie chorzy na schizofrenie mowia od rzeczy, ze ich urojenia nie maja zadnego sensu. A ja jestem zdania, ze prawie wszystko, co oni mowia, ma sens. Im bardziej staramy sie przetlumaczyc ich slowa na nasz sposob myslenia, tym bardziej bezsensowne one sie staja. Ale jezeli postaramy sie dostrzec ich sens metaforyczny, otwieraja sie przed nami drzwi. Wezmy Napoleona. Schizofrenicy czesto twierdza, ze sa Napoleonami. Ja nigdy nie usiluje przekonac takiego pacjenta, ze nie jest Napoleonem. Ale nie poklepuje go tez poblazliwie po glowie i nie mowie do niego bonjour, kiedy go spotykam na korytarzu. Probuje dociec, dlaczego on uwaza, ze jest cesarzem Francuzow. W dziewieciu przypadkach na dziesiec istnieje jakas tego przyczyna. Poznawszy te przyczyne, moge zaczac otwierac drzwi. Osiagnalem doskonale rezultaty w terapii pacjentow, z ktorych niejeden byl o wiele bardziej chory niz Michael. No, a sam Michael… Juz sie dostawalem do jego wnetrza – powiedzial z gorycza – juz bylem bliski otwarcia jakichs drzwi… I nagle on uciekl.