I cofnal sie, ciagnac za linke.
– O nie! Co ja najlepszego zrobilem?!
Ten krzyk nic nie pomogl, bo Emil juz upadl bokiem na duza pulapke i zaskowyczal z bolu.
– O Jezu, Emil…
Heck opadl na kolana, pochylajac sie nad psem i myslac o lubkach i weterynarzu, a takze uswiadamiajac sobie z przerazeniem, ze nie ma przy sobie bandazy ani opasek uciskowych, ktorymi moglby zatamowac krew plynaca z uszkodzonej zyly czy arterii. W chwile pozniej jednak odezwal sie w nim instynkt policjanta podpowiadajacy mu, ze pulapka mogla byc zastawiona dla odwrocenia uwagi.
To podstep! On gdzies tu na mnie czyha!
Heck otarl sobie oczy, ktore zalewala woda deszczowa, podniosl wal-thera i odwrocil sie gwaltownie, zastanawiajac sie, z ktorej strony szaleniec go zaatakuje. Po czym zastygl w bezruchu, zastanowil sie przez chwile i odwrocil sie z powrotem do Emila. Bedzie musial zaryzykowac, ze Hrubek go zaatakuje. Bo nie moze przeciez pozostawic psa bez pomocy. Schowal pistolet do olstra i pochylil sie nad Emilem. Rece mu drzaly, a serce zaczelo bic mocno dopiero teraz, po tym jak pierwszy strach minal. Ale pies nagle sie otrzasnal i wstal. Wygladalo na to, ze nic mu nie jest.
Po chwili Heck zrozumial – szczeki pulapki zamknely sie, zanim Emil nastapil na spust.
– O Boze.
Heck objal psa za szyje i przytulil go do siebie.
– Boze.
Pies cofnal sie i potrzasnal glowa.
Heck ukucnal i obejrzal pulapke. Byla taka sama jak te w sklepie przy szosie numer 118. Oczywiste bylo, ze zastawil ja Hrubek. Ale dlaczego szczeki byly zatrzasniete? Istnieja dwa mozliwe wyjasnienia, pomyslal Heck. Albo jakies male zwierze, ktorego glowa byla nizej niz stalowe szczeki, walnelo w spust i uruchomilo go. Albo ktos tedy przechodzil, zauwazyl pulapke i uderzajac kijem lub kamieniem, spowodowal zatrzasniecie szczek. To drugie wyjasnienie – doszedl do wniosku Heck – jest chyba blizsze prawdy Pomyslal tak, bo zobaczyl w blocie, tuz przy pulapce, kilka sladow ciezkich butow. Niektore zostawil Hrubek. Ale byl tu tez ktos inny. Heck przyjrzal sie dokladniej sladom i poczul, ze serce przygniata mu ogromny ciezar.
– Cholera! – szepnal rozwscieczony.
Rozpoznal bowiem podeszwe. Dzis wieczorem widzial juz te slady – slady drogich, ciezkich buciorow. Widzial je o pare mil stad, niedaleko nawisu, przy ktorym Emil odkryl slady Hrubeka prowadzace na zachod.
Wiec mam konkurencje.
Kto to jest? – zastanawial sie. Czy to policjant w cywilu czy zwykly glina? A moze, co gorsza, jest to ktos polujacy na nagrode – jak on sam? Heckowi przyszedl na mysl Adler. Czy Adler wyslal jakiegos sanitariusza na poszukiwanie pacjenta? Czy prowadzi on tu jakas gre?
W ktorej stawka sa pieniadze na nagrode?
Heck wstal i, sciskajac bron, przyjrzal sie dokladnie sladom obu mezczyzn. Hrubek poszedl na poludnie droga prywatna. Drugi mezczyzna przyszedl z poludnia i zmierzal w strone szosy numer 236. Ten drugi byl tu po Hrubeku – bo niektore z jego sladow przykrywaly slady Hrubeka – i biegl, jak gdyby dowiedzial sie, dokad Hrubek zmierza, i chcial go doscignac. Heck poszedl po sladach tego drugiego az do szosy i znalazl miejsce, w ktorym tamten zatrzymal sie, zeby zbadac slad pozostawiony ostatnio przez ciezki samochod. Nastepnie tropiacy pobiegl na pobocze szosy numer 236, gdzie wsiadl do swojego pojazdu i odjechal szybko na zachod, ruszywszy gwaltownie. Slady wskazywaly na to, ze ten czlowiek prowadzil samochod z napedem na cztery kola.
Heck wywnioskowal z tego wszystkiego, ze Michael Hrubek zdobyl samochod i wyprzedzal goniacego zaledwie o pare minut.
Spojrzal na burzliwe nocne niebo i zobaczyl odlegla bezglosna blyskawice. Otarl sobie wode z twarzy. Po zastanowieniu doszedl do wniosku, ze nie ma wyboru. Nawet sam Emil nie potrafilby tropic kogos, kto znajduje sie w jadacym samochodzie. Heck postanowil pojechac szybko szosa na zachod, liczac na to, ze bedzie mial szczescie i znajdzie cos, co mu wskaze, gdzie znajduje sie jego ofiara.
– Nie zapne ci pasa – powiedzial do Emila, prowadzac go do samochodu. – Ale siedz spokojnie. Zmarnujemy tu troche paliwa.
Kiedy samochod ruszyl z rykiem motoru, pies opadl na wyciagnieta noge Hecka, zamknal oczy i zapadl w drzemke.
22
Siedem mil od Cloverton, przy szosie numer 236 Owen zauwazyl samochod zaparkowany w poblizu jakichs iglastych drzew. Och, ty sukinsynu, taki z ciebie spryciarz!
Minal starego cadillaka, a potem zwolnil raptownie, zjechal z szosy i zaparkowal swoj samochod w poblizu kilku jalowcow i swierkow kanadyjskich.
Podjal hazardowa gre i wygral.
Najwyzszy czas, pomyslal. Najwyzszy czas na to, zebym mial troche szczescia.
Obchodzac teren w poblizu miejsca zbrodni w Cloverton, Owen zauwazyl, ze w dwoch malych szopkach kolo domu staly stare samochody. Wslizgnal sie do jednej z nich i, zagladajac pod plandeki, odkryl tam pontiaka chief z piecdziesiatego roku, hudsona i fioletowego studebakera. W drugiej szopie byla pusta przegroda, a na ziemi lezala plandeka. Owen byl sklonny wykluczyc mozliwosc, ze Hrubek ukradl tak latwo rzucajacy sie w oczy samochod. Ale zaraz przypomnial sobie rower, poszedl za tym, co dyktowal mu instynkt, i, przyjrzawszy sie ziemi, znalazl swieze slady opon ciezkiego samochodu prowadzace z szopy na podjazd i dalej na zachod szosa numer 236. Nie pisnawszy o tym slowa policjantom z Cloverton, ruszyl pospiesznie nie do Boyleston, lecz za tym samochodem.
Teraz wysiadl ze swojego auta i podszedl do cadillaka. Jego kroki zagluszal ulewny deszcz i silny wiatr. Owen zatrzymal sie i spojrzal zmruzonymi oczami w ciemnosc. O jakies szescdziesiat, siedemdziesiat stop od niego stal ktos poteznej budowy i oddawal mocz na jakis krzak. Lysa glowa tego czlowieka byla odchylona do tylu, a sam czlowiek patrzyl w gore, na padajace strugi deszczu. I zdawal sie cicho spiewac czy nucic.
Owen przykucnal, wyciagajac pistolet. Zastanawial sie, co robic dalej. Kiedy wygladalo na to, ze Hrubek zmierza do ich domu w Ridgeton, Owen planowal, ze pojedzie za nim, wyprzedzi go i wslizgnie sie do domu przed nim. Wtedy, jezeli szaleniec wlamie sie do domu, bedzie mogl go po prostu zastrzelic. A potem moze wlozy mu w dlon noz albo lom, zeby tym latwiej przekonac prokuratora. Ale teraz Hrubek mial samochod i wygladalo na to, ze moze mimo wszystko wcale nie zmierza do Ridgeton. Moze on rzeczywiscie skreci na poludnie i uda sie do Boyleston? Lub pojedzie szosa numer 236 az do Nowego Jorku albo i dalej?
Tymczasem jednak byl tutaj – bezbronny, niczego nie podejrzewajacy, sam. Byla to okazja, ktora mogla sie nie powtorzyc.
Owen podjal decyzje: trzeba go wziac teraz.
No ale co z cadillakiem? Mozna bylo zostawic tutaj cherokee, wpakowac cialo do bagaznika starego samochodu i zawiezc je do Ridgeton. A skoro wtaszczy je do domu…
Ale nie, oczywiscie, ze nie. No bo przeciez bedzie krew. Rana od kuli bedzie krwawila. No i w bagazniku zostana slady, ktore zauwaza ci, co na polecenie sadu beda go na pewno ogladac.
Po chwili zastanowienia Owen postanowil, ze po prostu zostawi samochod na miejscu. Hrubek byl wariatem. Bedzie wygladalo na to, ze zaczal sie bac prowadzic, porzucil samochod i poszedl dalej pieszo, zmierzajac do Ridgeton. Owenowi przyszlo tez do glowy, ze nie powinien zabijac Hrube-ka tutaj, bo w takim wypadku koroner bedzie w stanie stwierdzic, ze smierc nie nastapila w tym czasie, ktory on podaje, tylko o jakas godzine wczesniej.
Postanowil, ze teraz po prostu unieruchomi Hrubeka – ze postrzeli go w ramie i w noge. A potem wtaszczy go do swojego cherokee i zawiezie do Ridgeton.
I pacjent zostanie odnaleziony wlasnie tam, w kuchni Atchesonow. Owen bedzie siedzial w salonie, wpatrujac sie w okno, porazony ta tragedia, po oddaniu dwoch strzalow dla powstrzymania szalenca i w koncu – gdy szaleniec go nie poslucha – trzeciego, smiertelnego.
No, a co z krwia w cherokee? No tak, to bylo ryzykowne. Ale Owen zaparkuje cherokee za garazem. Nie