Adler pomyslal, ze spostrzezenie Grimesa jest trafne. Bo to, ze Hrubek lazil kolo kostnicy, bylo wina sanitariuszy. To sanitariusze przegapili fakt, ze Hrubek magazynowal leki, i to oni nie dopilnowali ciala Callaghana. A grzech Kohlera, jak slusznie zaobserwowal Grimes, byl o wiele ciezszy. Kohler w pewien sposob wzbudzil w Hrubeku chec ucieczki. To, w jaki sposob Hrubek uciekl, rzeczywiscie nie mialo takiego znaczenia. Fantazjowanie na temat ucieczki powinno bylo zostac u Hrubeka stlumione, tak, stlumione albo – jeszcze lepiej – Hrubek powinien byl zostac behawioralnie uwarunkowany tak, zeby na ten temat nie fantazjowal. No bo przeciez elektrody i odpowiednie pozywienie powoduja, ze nawet szczury staja sie wzorowymi zwierzatkami. Niech mlody Grimes zaswiadczy…
Jednak – doszedl do wniosku dyrektor szpitala – o bledach Kohlera trudno byloby mowic do zwyklych ludzi. A jezeli Hrubek zabije nozem policjanta albo zgwalci jakas dziewczyne, zwykli, prosci ludzie beda oczekiwali prostych wyjasnien. Adler podziekowal Grimesowi za jego wnikliwa uwage, a potem dodal:
– Obciazmy go jednak tym, ze umozliwil Hrubekowi dostep do wszystkich oddzialow, dobrze? Zanim sprawa sie wyjasni, on stanie sie chlopcem do bicia dla wszystkich. I nikogo tak naprawde nie bedzie obchodzilo, co zrobil.
Grimes, zadowolony z uznania szefa, natychmiast kiwnal glowa.
– Niech pan sie zbytnio nie wdaje w szczegoly. Musimy tu co nieco zachachmecic. Powiedzmy, ze z powodu udzialu w programie Kohlera Hrubek mial dostep do zamrazarki i do kostnicy Zaden inny pacjent niebezpieczny dla otoczenia, hospitalizowany na mocy paragrafu 403, nie mial do nich dostepu. Tb jest prawda, tak?
Grimes potwierdzil.
– Gdyby nie bral udzialu w programie, toby nie uciekl. Program byl warunkiem sine qua non.
– Chce pan, zebym tak napisal?
– Bez tego warunku sine qua non oczywiscie. Wie pan, co mam na mysli? Rozumie pan, o co chodzi? No i niech pan nie wymienia nazwiska Kohlera. Z poczatku niech go pan nie wymienia. Musi wygladac tak, jakbysmy sie martwili o… no wie pan.
– O jego reputacje.
– Tak. Dobrze pan mowi. O jego reputacje.
Jedynym mechanikiem, ktory tej nocy odebral telefon, okazal sie mechanik z Roenville, miasteczka polozonego przy szosie numer 236 jakies pietnascie mil na zachod. Mechanik rozesmial sie i odpowiedzial, ze oczywiscie ma woz, ale do Ridgeton moze poslac kogos dopiero za cztery albo piec godzin.
– Obslugujemy juz trzy drogi tylko w tej czesci hrabstwa. A z autostrady w Putnam Valley sciagamy wlasnie samochod. Sa tam tez ranni. Jest straszny bajzel. To okropna noc, po prostu cholerna. Wiec chce pani, zebym pania zapisal?
– Tak, oczywiscie – potwierdzila Lis i odwiesila sluchawke. A potem zadzwonila do biura szeryfa w Ridgeton.
– Ach witam pania, pani profesor – powiedziala urzedniczka z szacunkiem. Miala ona corke w klasie Lis, a rodzice uczniow starali sie zwracac do nauczycieli tak samo uroczyscie jak ich dzieci. – Jak pani znosi burze? – spytala. – Okropna, prawda?
– Jakos sobie radzimy. Sluchaj, Peg, jest tam gdzies Stan?
– Nie. Nie ma tu zywej duszy. Wszyscy wyszli. Nawet Fred Berthol-der, a on ma ciezka grype. Nie odwolali tego koncertu rockowego, chociaz powinni byli to zrobic. Da pani wiare? Mnostwo tych mlodych jest teraz w klopocie. Naprawde, co za pomieszanie z poplataniem.
– Czy byly jakies wiadomosci ze szpitala w Marsden? Na temat Hru-beka?
– A co to za jeden?
– To ten, ktory uciekl dzis wieczorem.
– Aha, to on. Wie pani, Stan dzwonil na policje przed samym wyjsciem i pytal o niego. On jest w Massachusetts.
– Hrubek jest w Massachusetts?
– Tak.
– Jestes tego pewna?
– Nasi chlopcy scigali go az do granicy stanu, a potem musieli sie wycofac. Teraz poscig prowadza ci z Massachusetts. Oni sa w tym naprawde dobrzy, chociaz brak im poczucia humoru. Tak mowi Stan.
– Czy oni…? Czy oni go znalezli?
– Nie wiem. Burza dotrze tam za jakas godzine czy poltorej, wiec nie sadze, ze sprawa zlapania jakiegos oglupialego od prochow swira jest dla nich najwazniejsza. Chociaz nie wiem, moze to tylko ja tak uwazam, a oni nie. Oni moga nie miec sympatii dla swirow, zwlaszcza takich z innego stanu. Ale juz tak powaznie, wie pani, pani profesor, ja chcialam z pania porozmawiac o tej ocenie, o tym dostatecznym z minusem, ktory dostala Amy…
– Porozmawiamy o tym w przyszlym tygodniu, dobrze?
– Oczywiscie. Tylko widzi pani, Irv jej bardzo pomagal, a on bez przerwy czyta. On sie zna na literaturze, i to nie na takiej taniej. Czytal Ostatniego Mohikanina, zanim z tego zrobili film.
– W przyszlym tygodniu, co?
– Oczywiscie. Dobranoc, pani profesor.
Lis odwiesila sluchawke i wyszla do Portii, ktora saczac cole, stala na malej werandzie przy kuchni. Atchesonowie rzadko przyjmowali tu gosci. Slonce nie docieralo do werandy, a widok na ogrod zaslanialy tu prawie calkowicie wysokie jalowce.
– Jakie to ladne – powiedziala Portia, przesuwajac dlonia po barierce rzezbionej w kwiaty, winogrona i liscie. Powial wiatr, przynoszac w strone domu lodowata mgielke deszczu, i obie siostry wycofaly sie nagle do wnetrza.
– A rzeczywiscie, ty tego jeszcze nie widzialas.
Lis natknela sie na te balustrade gdzies w glebi stanu, kiedy przejezdzala kolo jakiegos rozbieranego wlasnie domu. Uznala, ze musi ja miec i, nie zastanawiajac sie dlugo, wlozyla pewna sume w ciezkie lapy kierownika ekipy rozbiorkowej. Byla to prawdopodobnie transakcja nielegalna, bo kierownik odwrocil sie do niej plecami, kiedy ona zabierala delikatne rzezby, ktorych zamontowanie tutaj, na werandzie, kosztowalo ja kolejne dwa tysiace dolarow.
Jej przyjaciele dziwili sie, dlaczego tak misternie rzezbiona balustrada ozdabia taka niepozorna werande. Jednak rzezby byly czesto podziwiane przez sama Lis, ktora spedzala tu wiele nocy na szezlongu sciagnietym w to miejsce z mysla o szczegolnie ciezkich atakach bezsennosci. Weranda byla otwarta z trzech stron. W wietrzne noce, kiedy Lis lezala pod kocami, docieraly do niej swieze powiewy, a w czasie deszczu odglos bebniacych kropel dzialal na nia jak hipnoza. Lis czesto tu przychodzila, nawet w te noce, podczas ktorych Owena nie bylo w domu. Przypuszczala, ze jest to dosc niebezpieczne. Jednak osoba cierpiaca na bezsennosc dla snu gotowa jest poswiecic wiele, nawet wlasne bezpieczenstwo.
– Slyszalam twoja rozmowe – powiedziala Portia. – Samochod, ktory moglby nas podholowac, nie przyjedzie.
– Ano nie.
– A mozemy sie tam dostac pieszo?
– Pieszo? Isc dwie mile? W takim deszczu i wietrze? – Lis rozesmiala sie. – Raczej nie.
– A co z Hrubekiem?
– Podobno jest w Massachusetts.
– Wiec dlaczego po prostu nie przeczekamy tego wszystkiego? Mozemy przeciez rozpalic ogien i opowiadac sobie historie o duchach.
Gdyby wyjechaly o dwadziescia minut wczesniej… Lis z gniewem przypomniala sobie Kohlera. Gdyby nie on, bylyby teraz w Gospodzie. Poczula, ze przenika ja dreszcz – bo pomyslala, ze to Michael Hrubek wyslal swojego agenta w osobie psychiatry po to, zeby ja zatrzymac.
– No wiec jak? – odezwala sie Portia. – Zostajemy?
Wiatr zaszelescil w wierzcholkach drzew. Zabrzmialo to jak syczenie, jak odglos wydawany przez pociag elektryczny. Deszcz bebnil o przemoczona ziemie.
– Nie – powiedziala w koncu Lis – wyjezdzamy. Bierzmy sie za lopaty i odkopmy samochod.
Na duzych przestrzeniach latwiej jest scigac zwierzeta niz ludzi. A to z trzech powodow: dlatego, ze zwierzeta jedza, kiedy poczuja glod, dlatego, ze nie kontroluja wydalania, i dlatego, ze nie moga korzystac z zadnych srodkow transportu.