bedzie zadnego powodu, dla ktorego sledczy mieliby go w ogole ogladac, a zwlaszcza dokladnie przeszukiwac.
Owen przeanalizowal swoj plan szczegolowo, dochodzac do wniosku, ze jest on ryzykowny, ale ze ryzyko jest do przyjecia.
Odwodzac kurek pistoletu, podszedl blizej do majaczacej w ciemnosci sylwetki Hrubeka, ktory skonczyl robic to, co robil, i patrzyl w gore na pokryte klebiacymi sie chmurami niebo, wsluchujac sie w szum wiatru w wierzcholkach sosen i pozwalajac, zeby deszcz padal mu na twarz.
Owen nie uszedl pieciu krokow, kiedy uslyszal wyrazne szczekniecie broni i zobaczyl policjanta celujacego mu w piers.
– Na ziemie! Nie ruszac sie! – krzyknal mlody czlowiek drzacym glosem.
– Co pan robi? – wrzasnal Owen.
– Nie ruszac sie! Rzuc bron! Rzuc bron!
W tejze chwili Hrubek zaczal uciekac. Biegl w strone cadillaka.
– Nie mam zamiaru tego powtarzac! – krzyczal policjant cienkim ze strachu glosem.
– Ty pieprzony idioto – odkrzyknal Owen z wsciekloscia. Ruszyl w strone policjanta.
Policjant podniosl bron wyzej. Owen znieruchomial i rzucil swojego smith & wessona.
– Dobrze juz! Dobrze!
W cadillaku wlaczyl sie z halasem silnik. Kiedy samochod przejezdzal obok nich, policjant spojrzal na niego ze zdumieniem. Owen z latwoscia odsunal na bok wycelowana w siebie lufe i walnal policjanta prawa piescia w twarz. Mlody czlowiek upadl bezwladnie, a za chwile Owen dopadl go i zaczal okladac. W koncu, sapiac, opanowal wscieklosc i spojrzal na zakrwawiona twarz nieprzytomnego gliny.
– Cholera – zaklal.
Gdzies za jego plecami rozlegl sie suchy trzask. Brzmial jak wystrzal, wiec Owen przykucnal, chwytajac pistolet. Potem juz nie uslyszal niczego poza wyciem wiatru i bebnieniem deszczu. Odlegly horyzont na chwile rozswietlila potezna blyskawica.
Owen wrocil do policjanta, zalozyl mu rece do tylu i skul jego przeguby kajdankami. Nastepnie zdjal mu przepisowy pas z lakierowanej skory i zwiazal mu nim nogi. Patrzyl na niego przez chwile z obrzydzeniem, zastanawiajac sie, czy policjant dobrze mu sie przyjrzal. Doszedl do wniosku, ze prawdopodobnie nie. Bylo za ciemno. On sam tez nie widzial wcale twarzy policjanta. Policjant najprawdopodobniej bedzie myslal, ze to Hrubek go zaatakowal.
Owen pobiegl do swojego samochodu. Zamknal oczy i walnal piescia w maske.
– No nie! – krzyknal. – Nie!
W oponie lewego przedniego kola nie bylo powietrza.
Owen pochylil sie i stwierdzil, ze kula, ktora przebila gume, pochodzila z pistoletu sredniego kalibru. Zabierajac sie za wyjmowanie lewarka i zapasowego kola, uswiadomil sobie, ze obmyslajac pogon, tego wlasnie nie wzial pod uwage – nie wzial pod uwage, ze Hrubek bedzie sklonny sie bronic.
Za pomoca pistoletu.
Staly obok siebie z lopatami na dlugich trzonkach i, jak polawiacze ostryg, zanurzaly je w wodzie po to, zeby wydobyc z niej zdobycz w postaci zwiru. Poniewaz wczesniej napelnialy worki piaskiem i dzwigaly te worki, ramiona bardzo je bolaly. Dlatego byly w stanie podnosic tylko male porcje kamykow. Podnosily je i podsypywaly pod zapadniete kola wozu.
Ich wlosy wydawaly sie teraz ciemne, a twarze blyszczaly im od wilgoci, podczas gdy one, kupka po kupce, podnosily zwir i sluchaly z niejaka ulga pomrukiwania silnika. Z radia plynela muzyka powazna, przerywana od czasu do czasu wiadomosciami, ktore zdawaly sie nie miec zwiazku z rzeczywistoscia. Jeden ze spikerow – ukolysany dzwiekiem wlasnego glosu – oznajmil, ze burza dotrze w te okolice za godzine badz dwie.
– Jezu drogi – odezwala sie Portia, przekrzykujac deszcz lejacy jak z cebra – czy on nie widzi, co jest za oknem?
Poza tym pracowaly w milczeniu.
To szalenstwo – pomyslala Lis, kiedy wiatr cisnal jej w twarz galon wody deszczowej. Po prostu szalenstwo.
Ajednak, nie wiadomo dlaczego, to, ze stoi obok siostry po lydki w wodzie i pracuje tym ciezkim narzedziem z debowym trzonkiem, wydalo jej sie dziwnie naturalne. W tej czesci posiadlosci byl kiedys duzy ogrod – byl tu, nim ojciec postanowil zbudowac garaz. Przez kilka lat corki LAuber-getow uprawialy tutaj warzywa. Lis przyszlo do glowy, ze w tamtych czasach prawdopodobnie grabily chwasty albo pracowaly motykami dokladnie w tym miejscu, w ktorym pracuja teraz. Przypomniala sobie, jak przytwierdzaly torebki po nasionach do szpatulek do badania gardla i wtykaly te szpatulki w ziemie w miejscu, gdzie posialy nasiona z tych torebek.
– Dzieki temu roslinki beda wiedzialy, jak maja wygladac – wyjasnila Lis czteroletniej Portii, ktora w to natychmiast uwierzyla.
Pozniej, gdy byly starsze, smialy sie z tego i przez kilka lat uwazaly to za znany tylko sobie zart.
Teraz Lis zastanawiala sie, czy Portia tez przypomina sobie ogrod. Moze to wspomnienie naprowadzi ja na mysl, ze prowadzenie interesow z siostra nie jest takie niemozliwe?
– Sprobujmy – krzyknela, wskazujac ruchem glowy samochod.
Portia wsiadla do samochodu i delikatnie przycisnela stopa pedal gazu, podczas gdy Lis pchala samochod. Samochod przesunal sie o pare cali. Jednak prawie natychmiast zapadl sie w bloto. Portia pokrecila glowa i wysiadla.
– Juz prawie jest dobrze. Czulam to. Jeszcze troche musimy pokopac.
Wracaja do pracy. Deszcz leje dalej jak z cebra.
Lis patrzy na siostre, widzi jej sylwetke odcinajaca sie ostro na tle blyskawicy i lapie sie na tym, ze mysli nie o zwirze i blocie czy o samochodzie, tylko o tej mlodej kobiecie. Przypomina sobie, jak Portia przeprowadzila sie do miasta, jak nauczyla sie mowic jak osoba twarda i nieustepliwa i patrzec na czlowieka ponuro i buntowniczo, jak zaczela nosic swoje miejskie ubrania, swoje minispodniczki, tiule i kolczyki w nosie i jak zaczela sie szczycic swoja rola wykwintnej kochanki.
Ajednak… Lis ma watpliwosci…
Dzis wieczorem na przyklad wydawalo sie, ze Portia nie czula sie naprawde swobodnie, dopoki nie zdjela swoich miejskich szatek, nie odrzucila dziwacznej bizuterii i nie wciagnela luznych dzinsow i swetra z golfem.
A jej chlopcy?… Stu, Randy, Lee i setka innych. Mimo calej gadaniny o niezaleznosci, Portia czesto zdaje sie byc jedynie odbiciem swojego mezczyzny, tkwiac w glosno przez siebie potepianym staromodnym, niezdrowym zwiazku. Problem polega na tym, ze ona tak naprawde nie za bardzo lubi tych skorych do romansowania przystojniakow. Kiedy od niej odchodza – co zdarza sie nieodmiennie – pograza sie na krotko w smutku, a potem zabiera sie za szukanie nastepnego.
Lisbonne Atcheson zastanawia sie gleboko, kim jest naprawde jej siostra. Czy jest ona faktycznie ta obca osoba, na ktora wyglada?
Lis po prostu nie ma pojecia. Ale chce sie tego dowiedziec. Jezeli nie poprzez wciagniecie siostry w ten interes ze szkolka, to w jakis inny sposob. Gdyz niedawno – niedlugo po wydarzeniu w Indian Leap – przyszla jej do glowy pewna mysl. Mysl, ktorej nie moze sie pozbyc: ze jedynym spo
sobem na pokonanie ciemnego dziedzictwa UAubergetow jest wspoldzialanie dwoch zyjacych potomkin tej rodziny Trzymanie sie razem, ich obu.
Lis nie wie wlasciwie, dlaczego dazy do pojednania sie z siostra. Czuje jednak, ze musi sprobowac sie z nia pogodzic. „Czlowiek musi podejmowac ryzyko', jak powiedzial jej w zeszlym tygodniu uczen, ktorego przylapala na sciaganiu.
Przerzucaja dalej zwir w strugach deszczu oswietlonych bialym swiatlem samochodowych reflektorow. Nagle rozlega sie glos nadasanego spikera, ktory zapowiada Muzyke na wodzie Haendla, po czym, najwyrazniej nieswiadomy smiesznosci tej zapowiedzi, przechodzi do dalszych, a siostry spogladaja na siebie, wybuchaja smiechem i wracaja do swojej pracy.
Cadillac pedzil szosa przy akompaniamencie wizgu grubych opon na mokrym asfalcie i pomrukiwania osmiu cylindrow wspanialego silnika.
Michael Hrubek – po natknieciu sie na spiskowcow, ktore nastapilo dwadziescia minut temu – byl wciaz