Odszedl przez las, szukajac charakterystycznych drzew i krzewow, ktore ulatwilyby mu znalezienie drogi.
– Pan porusza sie bardzo cicho – powiedzial Owen, ktoremu to zaimponowalo. – Czy pan poluje?
– Troche – rozesmial sie Heck.
Znalezli Emila nerwowo przestepujacego z lapy na lape. Pies, widzac pana, uspokoil sie natychmiast.
– To pies czystej krwi? – zapytal Owen.
– Edouard Montague z Longstreet Trzeci. Czysta rasa.
– Niezle imie.
– Z takim go kupilem. Ale oczywiscie ono sie nie nadawalo – nie w tych stronach. Wiec nazywam go Emil. Jezeli bedzie mial male z suka czystej rasy, to oczywiscie bede musial w papierach zapisac jego pelne imie, ale na razie pozostaje ono nasza tajemnica.
Kiedy wracali na polane, idacy za Heckiem Owen zapytal:
– Jak tropiliscie, skoro on jechal na rowerze?
– Dla Emila to pestka. On potrafi tropic na sniegu podczas zamieci… Wiec pan uwaza, ze ten swir chce zrobic cos zlego panskiej zonie?
– Wlasciwie to nie wiem. Ale on jest tak niebezpieczny, ze nie mozna zostawic go gliniarzom, ktorzy nie maja pojecia o tym, co robia.
Te slowa ubodly Hecka.
– No, wie pan – powiedzial. – Ta sprawa zajmuje sie policja stanowa.
– Popelniono juz wiele bledow, moge pana zapewnic. – Owen spojrzal na pistolet Hecka. – Ale pan wspomnial o nagrodzie. Jest pan zawodowym tropicielem?
– Tak. Wynajmuje psa.
– Ile wynosi ta nagroda?
– Dziesiec tysiecy dolarow – odpowiedzial Heck, wpatrujac sie rozgoraczkowanym wzrokiem w ciemny las.
Mowil z naciskiem, jakby chcial zapewnic Owena, ze bedac czlowiekiem do wynajecia, nie jest tani.
– No dobra – powiedzial Owen – zlapmy wiec tego swira, zeby pan dostal te forse. Co pan na to?
– Zgadzam sie.
Heck podsunal Emilowi szorty Hrubeka do powachania, a potem ruszyli przez las. Latwo bylo isc za tropem, gdyz w wilgotnym powietrzu unosil sie wyrazny zapach. Pies byl podekscytowany, w lesie panowala atmosfera tajemniczosci. Wszystko to sprawialo, ze szli naprzod jak w ekstazie. Przedzierali sie przez podszycie. Hrubek mogl ich uslyszec z odleglosci stu jardow, ale nie mozna bylo nic na to poradzic. Nie mogli rownoczesnie podkradac sie po cichu i posuwac sie szybko, wiec wybrali to drugie.
Michael przygladal jej sie uwaznie, rozzloszczony tym, ze ona tak placze. Jej placz wywolywal w nim wielki niepokoj. Kobieta nic nie mowila. Jej nos, policzki i broda byly czerwone od placzu. Drzala i darla papierowa serwetke, podczas gdy Michael chodzil w te i z powrotem.
– Musialem uszkodzic telefon. Musialem to zrobic. Nie placz. Zreszta ten telefon i tak byl na podsluchu.
– Co pan ma zamiar mi zrobic? – zaszlochala kobieta.
Michael przeszedl przez salon, tupiac o klepki podlogi swoimi ogromnymi, zabloconymi buciorami.
– Ladny ten domek. Przestan plakac! Masz ladne oczy. Nie masz na nich masek. Skad go masz? To znaczy dom.
Kobieta spojrzala na mala czapke tkwiaca na jego glowie.
– Co pan ma zamiar…?
Michael powtorzyl swoje pytanie, a ona, zajakujac sie, odpowiedziala:
– Moja mama umarla i zostawila mi go. Mam siostre. Polowa domu nalezy do niej. Dom nie ma obciazonej hipoteki – dodala, jak gdyby on mial zamiar wejsc w jego posiadanie.
Michael uniosl irlandzka czapke, jakby chcac jej sie elegancko uklonic. Potarl sobie gladka czaszke dlonia. Przy jasnym swietle widoczne na niej byly resztki niebieskiego tuszu. Michael zauwazyl, ze kobieta przyglada sie czapce, i wlozyl ja z powrotem na glowe. Usmiechnal sie.
– Modna, nie? – zapytal.
– Slucham?
Michael zmarszczyl brwi.
– Moja czapka. Jest modna. Prawda?
– Tak – krzyknela. – Bardzo. Bardzo modna.
– Moj samochod przekoziolkowal. To bylo dobre auto. Dopoki jezdzilo.
Podszedl blizej i przyjrzal sie jej. Pomyslal, ze to dziwne, ze bedac kobieta, nie przyprawia go o lek. Moze to dlatego, ze jest taka krucha? Moglby podniesc ja jedna reka. Moglby tez zlamac jej kark z taka latwoscia, z jaka niedawno zlamal kark szopa… Co to za zapach? Aha, to kobieta. Zapach kobiety. To nasunelo mu niewyrazne i niepokojace wspomnienie. Poczul wokol siebie ciemnosc. Poczul lek, lek przed zamknieciem. Skaly i woda. Zli ludzie. Co to bylo? Jego niepokoj wzrosl. Poczul tez, ze ma gwaltowna erekcje. Usiadl, zeby ona tego nie zauwazyla.
Porywisty wiatr uderzal o okno, a deszcz bebnil teraz glosniej. To grzechotanie muszkietow, pomyslal. Olowiane kule rozrywaja na kawalki tysiace glow… Zatkal sobie uszy. Po chwili uswiadomil sobie, ze kobieta mu sie przyglada.
– Scigaja mnie – powiedzial.
– Jest pan przestepca? – zapytala szeptem. – Uciekl pan z wiezienia w Hamlin?
– No, no, niezle. Ale nie spodziewaj sie, ze cos ze mnie wyciagniesz. I tak wiesz za duzo.
Kobieta zadrzala, kiedy on pochylil sie i poglaskal ja po delikatnych wlosach.
– Ladne – wymamrotal. – I nie masz na sobie zadnego pieprzonego kapelusza. To dobrze… Dobrze.
– Niech mi pan nie robi krzywdy. Dam panu pieniadze. Cokolwiek…
– Daj mi centa.
– Mam troche oszczednosci. Ze trzy tysiace. W banku. Moglibysmy sie tam spotkac jutro o dziewiatej. Chetnie…
– Daj mi cental – ryknal Michael.
Kobieta w poplochu zaczela grzebac w portmonetce. Michael zajrzal jej przez ramie.
– Nie masz tam mikrofonu? Guziczka alarmowego czy czegos takiego?
– Nie – szepnela przestraszona. – Szukam dla pana centa.
– Ostroznosci nigdy za wiele – powiedzial Michael, ktory poczul sie winny.
Wyciagnal ogromne dlonie, a ona do jednej z nich wrzucila centa. Michael podniosl go w gore, trzymajac go nad jej glowa.
– Jakie slowo na siedem liter jest na monecie?
– Nie wiem.
– Zgadnij – powiedzial. Kobieta zalamala rece.
– E Pluribus Unum. W Bogu nasza nadzieja. Nie, Stany Zjednoczone. O Boze, nie wiem! – powiedziala, a potem zaczela polglosem odmawiac „Ojcze nasz'.
– To slowo jest zaraz za siedmioliterowym Abrahamem Lincolnem – powiedzial Michael, nie patrzac na monete. – To slowo jest zaraz za nim. Ma siedem liter i wyglada jak lufa pistoletu wycelowana w jego glowe.
Michael stuknal palcem w glowe na monecie. Kobieta zamknela oczy i szepnela:
– Nie wiem.
– Wolnosc – powiedzial Michael. Upuscil centa na podloge.
– Jestem glodny. Co masz do jedzenia? Kobieta przestala plakac.
– Jest pan glodny? – Spojrzala w strone kuchni. – Mam troche rostbefu, troche wegetarianskiego chili… Chetnie pana poczestuje.
Michael podszedl do stolu i usiadl na krzesle. Ostroznie rozlozyl papierowa serwetke. Przykryla ona tylko czesciowo jego ogromne kolana.
– Czy moge wstac? – zapytala kobieta.
– A jak inaczej moglabys podac mi kolacje?
Kobieta pobiegla do kuchni i wziela sie za przygotowywanie potrawy. Michael tymczasem zaczal