przypomniala sobie, ze czula wtedy ten sam mokry zapach poznej jesieni. Atakowaly ich ospale muchy. W koncu ona, wprawiajac go w zmieszanie tym, ze nie protestuje, pozwolila jego bladej, piegowatej rece przekroczyc elastyczna bariere. On spojrzal na okna domu, a potem dzgnal drzacym palcem, powodujac powstanie w jej wnetrzu ogniska bolu, a na jej nagim biodrze mokrej plamy odpowiadajacej plamie rozprzestrzeniajacej sie na jego dzinsach.
A potem przez kilka minut lezeli zmieszani obok siebie. I nagle on szepnal:
– Mnie sie zdaje, ze tam ktos jest.
Powiedzial to tylko po to, zeby miec pretekst do ucieczki, po czym wstal i odszedl. Zniknal na podjezdzie. A Portia, patrzac na chmury przeplywajace po niebie i slyszac w wyobrazni dzwieki gitary, rozmyslala nad tajemnicami ciala. Spedzila wtedy na kocu sporo czasu, probujac przekonac sama siebie, ze jego ucieczka ja zmartwila.
A teraz, czujac sciskanie w zoladku, zdala sobie sprawe, ze to nie wspomnienie o Tbmmym Wheelerze tak ja niepokoilo. Tylko wspomnienie
0 Indian Leap.
Tamtego majowego dnia malo brakowalo, zeby odrzucila zaproszenie do udzialu w pikniku. Nie interesowaly jej wycieczki ani parki stanowe – a zwlaszcza park, do ktorego ciagali ja nauczyciele na nudne zajecia w terenie i w ktorym pozniej spedzila wiele godzin lezac pod swoimi chlopcami, pod kolegami tych chlopcow, a czasami pod jakimis nieznajomymi i ze wzrokiem wbitym w wierzcholki drzew.
Tamtego majowego dnia pojechala tam z braku czegos lepszego. Pojechala tam. Bo dosc miala cichego niepokoju zwiazanego z samotnym zyciem na Manhattanie. Dosc miala kanapek z indykiem i salatki z bialej kapusty jadanych na kolacje. Dosc miala wieczorow spedzanych na ogladaniu wypozyczonych filmow. I zaproszen podrywaczy w barach i na przyjeciach, zaproszen wypowiadanych znudzonym tonem przez mezczyzn, ktorzy zachowywali sie tak, jakby naprawde mysleli, ze dla niej takie propozycje sa jakas nowoscia. I spotykania sie z chudymi, uczesanymi w konski ogon kolezankami, ktore byly gotowe w kazdej chwili zerwac z nia stosunki, jezeli to zblizyloby je do ktoregos z dwoch upragnionych celow: do uzyskania Lepszej Pracy albo do nawiazania znajomosci z jakims Mezczyzna do Wziecia.
Tak wiec wtedy, pierwszego maja, niechetnie spakowala obwarzanki
1 wedzonego lososia, i bialy ser, i czasopisma, i bikini, i krem do opalania. A potem zniosla niegrzeczne zachowanie urzednika w firmie wynajmujacej samochody i pogodzila sie z ruchem na szosie i z towarzystwem spietej, biednej, niesmialej Claire. Scierpiala to wszystko. Zniosla wszystkie stresy, ktore przyniosl ten dzien. Stresy, ktore mial jej wynagrodzic Robert.
Z poczatku, co prawda, pomyslala, ze Robert Gillespie nie jest wcale atrakcyjny. Siedzac z tylu z Lis i Claire, podsumowala go i doszla do wniosku, ze jego rachunek ma same debety: Robert nie byl zbyt blyskotliwy, mial pietnascie funtow nadwagi, byl zbyt nadety, zbyt gadatliwy i mial zone, ktora byla kompletnym zerem.
Logicznie biorac, nie istnial wiec zaden powod, dla ktorego daloby sie go uznac za faceta, jakiemu nie mozna sie oprzec. A jednak okazalo sie, ze nie mozna. Podczas gdy Lis drzemala w tylnej czesci samochodu i podczas gdy glupkowata Dorothy malowala sobie paznokcie czerwonym lakierem, Robert zasypywal Portie pytaniami. Gdzie mieszka, jak jej sie podoba miasto, czy zna te czy tamta restauracje, czy lubi swoja prace? Byl to podryw. Oczywiscie. Jednak mimo to… Jego wilgotne oczy tanczyly z podniecenia, kiedy rozmawiali. Portia przypomniala sobie, ze wtedy pomyslala bezradnie: No dobrze, uwiedz moj umysl, a cialo pojdzie za nim.
W chwili gdy dojezdzali do parku, Portia LAuberget byla gotowa biec na kazde jego skinienie.
Kiedy szli sciezka prowadzaca od parkingu, on spojrzal na jej sportowe buty i dyskretnie – poufale, a rownoczesnie beztrosko – zapytal, czy mogliby pobiegac razem.
A Portia odpowiedziala:
– Moze.
On uznal to za odpowiedz twierdzaca.
– Ja wyrusze pierwszy, dobrze? – szepnal. – A potem spotkamy sie przy starej jaskini. Daj mi dziesiec minut. A potem pobiegnij za mna.
– Moze.
Gdy znalezli sie na plazy, oszacowala, jak wielka jest jej nad nim wladza i postanowila nie rezygnowac z najmniejszej nawet jej czastki. Zrobila szybko kilka cwiczen rozciagajacych, a potem pierwsza oddalila sie biegiem, najzupelniej ignorujac Roberta. Przebiegla pol mili i znalazla sie w odludnym parowie, o ktorym on jej mowil. Kolo jaskini rosla grupka sosen, a pod nimi znajdowalo sie cos w rodzaju zachecajacego legowiska z miekkich zielonych i czerwonawych igiel. Portia usiadla na jakims kamieniu i zaczela sie zastanawiac, czy Robert ja dogoni. Moze bedzie chcial sie na niej zemscic za to, ze go nie posluchala, i zostanie z zona i Lis? Jezeliby tak zrobil, wzroslby jej szacunek dla niego. (Chociaz Portia LAuberget nie czula zbytniej potrzeby darzenia mezczyzn szacunkiem, zwlaszcza
takich mezczyzn jak Robert Gillespie.) Pomyslala, ze lepiej bedzie, jezeli on sie pojawi, bo jezeli tego nie zrobi, to ona bedzie miala zepsuty caly dzien. Rozejrzala sie po malej polance – ponurej i otoczonej stromymi scianami wznoszacymi sie naokolo. Niebo nad jej glowa pokrylo sie chmurami. O wiele mniej tu romantycznie, pomyslala, niz na plazy w Curacao czy Nassau. Ale z drugiej strony tutaj nie lezaly porozrzucane kondomy.
Portia usiadla na iglach w miejscu zaslonietym przez wysokie krzewy i swierki kanadyjskie. Uplynelo pol godziny, potem czterdziesci minut i w koncu pojawil sie Robert. Biegl w jej strone. Zlapal oddech i zarobil sporo punktow, gdyz nie wspomnial o tym, ze Portia zignorowala jego instrukcje. Wydymajac usta, przygladal sie swojej klatce piersiowej.
Portia rozesmiala sie.
– O co chodzi? – spytala.
– Moja zona mowi, ze rosna mi cycki.
Portia rozciagnela swoja koszulke trykotowa i stanik.
– Moze porownamy?
Potoczyli sie pod sosny. Robert pocalowal ja mocno, pieszczac jej nagie piersi wierzchami dloni. A potem wzial jej dlonie w swoje i polozyl je na jej piersiach. Ona zaczela sie gladzic, a jego jezyk zsunal sie tymczasem do jej pepka, a potem dalej – do ud i kolan. Pozostal tam, drazniac ja, dopoki Portia nie wziela glowy Roberta w obie rece i nie skierowala jej stanowczym ruchem miedzy swoje nogi. Jej uda uniosly sie, a jej glowa przycisnela sie mocno do ziemi. Do jej wilgotnych od potu wlosow przyczepily sie igly. Patrzac spod na wpol przymknietych powiek na szybko plynace chmury, Portia zaczerpnela tchu. Robert przykryl ja swoim cialem i ich usta sie spotkaly w mocnym, brutalnym pocalunku. Robert zalozyl wlasnie jej nogi na siebie i wchodzil w nia gwaltownie, kiedy w poblizu ich ' glow trzasnela galazka.
Sposrod drzew wyszla Claire i stanela jak wryta w odleglosci szesciu stop od nich. Zaszokowana podniosla reke do ust.
– O Boze – krzyknela Portia.
– Claire, skarbie… – zaczal Robert i uniosl sie na kolanach.
Claire, oniemiala, wpatrywala sie w jego pachwine. Portia przypomniala sobie, ze pomyslala wtedy: „Boze, ona ma osiemnascie lat. Chyba nie pierwszy raz w zyciu widzi penisa'.
Po chwili Robert troche sie pozbieral i zaczal goraczkowo szukac swoich szortow i koszulki trykotowej. Dziewczyna wciaz nie odrywala od niego wzroku, a Portia przygladala sie dziewczynie. To dziwne podgladactwo a troi podniecilo ja jeszcze bardziej. Robert zlapal koszulke i okrecil ja sobie wokol bioder. Usmiechal sie zawstydzony. Portia nie ruszala sie. A po- | tem Claire odwrocila sie, tlumiac szloch, i zaczela biec. Przebiegla obok jaskini i pognala z powrotem sciezka.
– Cholera jasna – mruknal Robert.
– Nie przejmuj sie.
– Co?
– No nie bierz tego tak powaznie. Kazda nastolatka w pewnym momencie przezywa szok. Porozmawiam z nia.
– To jeszcze dziecko.
– Nie mysl o niej – powiedziala Portia lekcewazaco, a potem szepnela: – Chodz do mnie.
– Ona…
– Ona nic nie powie. Mmmm, a co to jest? Jestes wciaz gotowy. Widze to.