jest spiskowcem. Kohler zmienial temat i pytal go o jego fantazje, probujac przelamac jego opor.
W koncu, zmeczony agresywnoscia Kohlera i udreczony aplikowanymi w poteznych dawkach lekami, Michael niechetnie zgodzil sie wziac udzial w programie terapii zajeciowej. Stopniowo Kohler przedstawial go innym pacjentom – najpierw pojedynczym osobom, a potem calym grupom. Chcac go zachecic do mowienia o przeszlosci i o urojeniach, lekarz dawal mu „lapowki' w postaci podrecznikow historii, ktore podkradal z biblioteki we Framington, bo w Marsden praktycznie nie bylo zadnego ksiegozbioru. Podczas sesji indywidualnych Kohler wywieral psychiczny nacisk na mlodego czlowieka, rozbudzajac jego emocje. Zmuszal go tez do przebywania z innymi pacjentami i badal jego urojenia i sny.
– Michael, kto to jest Ewa?
– Aha, juz. Juz panu mowie. Fige z makiem.
– Co miales na mysli, mowiac: „Chce wyprzedzic niebieskie mundury'?
– Czas spac. Gasic swiatla. Dobranoc, panie doktorze. I tak to szlo.
Pewnego dnia, szesc tygodni temu, kiedy bylo zimno i mokro, Michael znalazl sie na boisku i tam, pod okiem grubianskiego straznika spacerowal po biezni. Chodzac tak, patrzyl przez plot na farme znajdujaca sie na terenie szpitala. Jak wiekszosc schizofrenikow, cierpial na stepienie uczuc – nie okazywal przewaznie emocji. Ale tego dnia najwyrazniej podzialal na niego ponury krajobraz, gdyz zaczal plakac.
– Zal mi bylo tych biednych, moknacych na deszczu krow – powiedzial pozniej Kohlerowi. – Bog powinien cos dla nich zrobic. Bo tamte lody sa juz polamane.
– Lody sa polamane? Co chcesz przez to powiedziec?
– Biedne krowy. Juz nigdy nie wroca do pierwotnego stanu. To oczywiste. Ale lody sa polamane. Nie rozumie pan?
Kohlera nagle olsnilo. Doznal czegos, co jest podobne do doznania pacjenta poddanego elektrowstrzasom.
– Ty masz na mysli – szepnal, starajac sie opanowac podniecenie – ty chcesz powiedziec, ze „lody sa przelamane'.
Za pomoca tego komunikatu – komunikatu podobnego do tamtego, ktory odkryla doktor Anna Muller – Michael usilowal wyrazic swoje najskrytsze uczucia. Chcial powiedziec, ze w jego zyciu nastapila radykalna zmiana. Wzruszyl ramionami, a potem zaczal plakac – nie ze strachu, ale dlatego, ze bylo mu smutno.
– Tak mi ich zal. – Stopniowo uspokajal sie. – Chyba trudno byc farmerem. Ale ja bym chyba chcial…
– Czy interesowalaby cie – zapytal Kohler z biciem serca – praca na farmie?
– Na farmie?
– W ramach terapii przez prace. Tutaj, w szpitalu.
– Czy pan zwariowal? – krzyknal Michael. – Krowa kopnelaby mnie w glowe i umarlbym. Niech pan nie bedzie idiota!
Namawianie Michaela, zeby wzial prace, zajelo dwa tygodnie, czyli
0 wiele dluzej, niz zalatwianie spraw papierkowych zwiazanych z jego przeniesieniem. Michael praktycznie nalezal w Marsden do kategorii pariasow, gdyz przebywal tu z mocy paragrafu 403. Jednak biurokracja jest czyms, co dziala obosiecznie. Poniewaz Kohler w swojej ogromnej dokumentacji poslugiwal sie raczej wyrazeniem „Pacjent 458-94', a nie imieniem i nazwiskiem Michaela Hrubeka, i poniewaz administracja nadmiernie zageszczonego Oddzialu E byla zachwycona, mogac pozbyc sie pacjenta, sprawa Hrubeka zostala zalatwiona pozytywnie. Michaela przydzielono do prostych prac na farmie mlecznej produkujacej na rzecz szpitala
1 sprzedajacej swoje male nadwyzki na lokalnych rynkach. Z poczatku Michael odnosil sie podejrzliwie do nadzorujacych go ludzi. Ani razu jednak nie wpadl w panike. Zjawial sie w pracy punktualnie i zwykle ostatni z niej wychodzil. Po pewnym czasie zaadaptowal sie zupelnie dobrze. Z ochota przerzucal nawoz, naprawial plot, nosil wiadra z mlekiem. Obserwujac go, mozna bylo zaczac podejrzewac, ze nie jest takim sobie zwyczajnym parobkiem jedynie wtedy, kiedy zabieral sie za malowanie krow rasy Hereford biala farba, chcac, zeby ich laty byly ladniejsze albo mniej przerazajace.
Zreszta kiedy mu ktos powiedzial, zeby tego nie robil, zaraz przestawal zawstydzony.
W ten sposob Michael Hrubek, ktory nigdy w zyciu nie zarobil ani centa, zaczal nagle dostawac trzy dolary osiemdziesiat za godzine. A ponadto jadal kolacje z przyjaciolmi w szpitalnej kafeterii, zmywal naczynia, pisal dlugi poemat o bitwie nad Buli Run i bral udzial w sesjach terapeutycznych Kohlera, nie mowiac juz o tym, ze jego nazwisko figurowalo w uzasadnieniu prosby doktora o pieniadze z Departamentu Zdrowia Psychicznego.
A teraz, pomyslal Kohler z gorycza, jest niebezpiecznym uciekinierem.
Oj Michael, Michael, gdzie ty jestes, gdzie jestes razem ze swoimi przelamanymi lodami?
W tym wszystkim Kohler byl pewien jednego: Michael zmierza do Rid-geton. Wizyta jego samego u Lis Atcheson okazala sie pomocna z dwoch wzgledow. Po pierwsze ze wzgledu na to, ze rzucila pewne swiatlo na urojenie Michaela. A po drugie ze wzgledu na swiatlo, jakie rzucila na sama Lis. Bo Lis oklamala Kohlera. To bylo dla niego jasne. Kohler usilowal wy-dedukowac, w ktorym miejscu jej opowiadanie o Indian Leap mija sie z prawda. Ale ona wydawala sie byc osoba przyzwyczajona do zycia z tajemnicami, do zycia z niewyrazonymi uczuciami, ze skrywanymi namietnosciami – wskutek czego jemu nie udalo sie wykryc jej klamstwa. Mimo to Kohler czul, ze to, co ona przed nim ukryla, jest wazne. To cos bylo najprawdopodobniej bardzo wazne, gdyz stalo sie dla Michaela bodzcem, ktory sklonil go do porzucenia swego pelnego urojen, ale bezpiecznego zycia i do odbycia tej przerazajacej nocnej podrozy.
O tak, Michael z pewnoscia zmierza do Ridgeton.
A tutaj, skulony na ulewnym deszczu czeka na niego on, Richard Kohler – czlowiek pragnacy przekupic tropiciela polujacego na nagrode za pomoca sumy, na ktorej wydanie wlasciwie go nie stac, i majacy zamiar szukac swego rozdraznionego i niebezpiecznego pacjenta na wlasna reke, szukac go po to, zeby sklonic go do powrotu do szpitala – dla jego wlasnego dobra i dla dobra tysiecy innych pacjentow, ktorych ma nadzieje jeszcze wyleczyc.
Lekarz spojrzal na rozlegly parking i otulil sie czarnym plaszczem, usilujac bezskutecznie ochronic sie przed deszczem i wiatrem. Otworzyl plecak i wyjal z niego potezna metalowa strzykawke, a potem napelnil ja duza dawka srodka znieczulajacego. Popchnal tlok do gory, tak ze ze strzykawki wytrysnelo troche plynu. Nastepnie jeszcze raz spojrzal w gore, wystawiajac twarz na deszcz i jeszcze raz przyjrzal sie obracajacemu sie bezustannie szyldowi.
25
0 rany!
Michael skrecil i wybuchnal przypominajacym szczekanie smiechem. Przypomnial sobie, ktory pedal jest hamulcem i nacisnal go delikatnie. Samochod zwolnil do dziesieciu mil na godzine.
– O rany, co to?
Pochylil sie w przod, tak ze glowa prawie dotykal przedniej szyby,
1 spojrzal w niebo, na ktorym widac bylo czerwone, biale i niebieskie swiatla zalamujace sie w kroplach deszczu.
– O Jezu, co to moze znaczyc?
Byl tak podniecony, ze dostal dreszczy, a na jego twarzy pojawil sie szeroki usmiech. Zjechal na pobocze i zatrzymal subaru. Wysiadl i jak w transie zaczal isc przez parking. Jego ogromne buciory chrzescily na asfalcie. Zatrzymal sie u stop „sanktuarium' z rekami zlozonymi jak do modlitwy i zaczal sie wpatrywac w niebo pelnym czci spojrzeniem. Potem zajrzal do plecaka i przekonal sie, ze zostaly mu dwie czaszki. Wybral te, ktora byla w gorszym stanie – troche popekana – i polozyl ja pod szyldem.
– Czesc, Michael – odezwal sie jakis glos. Mlody czlowiek nie byl tym wcale zdziwiony.
– A, doktor Richard, czesc, panie doktorze – odpowiedzial. Szczuply mezczyzna siedzial na masce bialego samochodu – jednego
z piecdziesieciu stojacych tu w szeregu. Jaki on maly i jaki przemoczony – pomyslal Michael, przypominajac sobie znowu szopa, ktorego niedawno zabil. I lekarz, i szop byli tacy mali.